7

Podinspektor Kurczyk przyjeżdża dopiero dwa dni później. Zastaje mnie przy komputerze. Właśnie kończyłam akapit, w którym mój śledczy zapoznawał się szczegółowo z materiałem nadesłanym przez kolegów ze Szczecina. Miało to nadać jego poszukiwaniom nowy kierunek, choć wciąż jeszcze nie wiedziałam jaki. Pisałam ostatnie zdania: Te nowe kawałeczki puzzli pasowały jednocześnie w kilku miejscach układanki. Które z nich były właściwe?– kiedy usłyszałam warkot motocykla. Zostawiam komisarza Kota, niech się pozastanawia sam, i wychodzę przed dom.

Jacek, tak go ostatnio zuchwale zaczęłam w myśli nazywać, idzie od furtki trzymając w ręce reklamówkę. Okazuje się, że w reklamówce znajdują się trzy porcje lodów „Śnieżka”, z których dwie są przeznaczone dla nas, a trzecia dla wywiadowcy Dariusza S. Daje mi to pretekst do rozmowy na temat „zadania”, które zostało mu zlecone. Rozmowa ta, przerywana oblizywaniem i odsysaniem topiących się lodów, nabiera specyficznego rytmu.

– Chciałabym wiedzieć, dlaczego nieletnie dziecię angażuje pan do jakichś „zadań”? Powiem jasno: nie podoba mi się to.

– Nieletnie dziecię aż paliło się do pomocy. Nie mogłem tego zapału zmarnować.

– Jak się domyślam, nie było to zadanie serio. Co będzie, jak dziecię się zorientuje?

– Zadanie było serio i już zostało wykonane. Te lody to wyraz wdzięczności.

– Proszę mi natychmiast powiedzieć, w co pan chłopaka wplątał.

– Darek unieszkodliwił ducha Pawła Molendy. Sądzę, że już się nie ukaże.

Chyba nie mam w tym momencie zbyt mądrej miny. Gapię się przez chwilę, aż lody zaczynają ściekać mi po dłoni. Muszę ratować przed zakapaniem sukienkę.

– A więc?

Już zapobiegłam językiem „tragedii”.

– Zadanie Darka polegało na odkryciu, który z chłopców udaje ducha. Miał do niego pójść i powiedzieć: „Podinspektor Kurczyk z komendy wojewódzkiej kazał ci powtórzyć, że jeżeli duch Molendy ukaże się jeszcze raz, następny rok szkolny spędzisz w domu poprawczym”. Tyle.

– Zrobił pan z mojego siostrzeńca donosiciela!

– Nic podobnego. Ja wcale nie wiem, który to chłopak, i wcale nie chcę wiedzieć. To było samodzielne zadanie Darka od początku do końca. Właśnie zostało wykonane. Spotkałem go po drodze, a ponieważ był z kolegami, zdążył mi tylko szepnąć: „Załatwione”.

– To dobrze – burczę nieco ułagodzona. – Po tym ostatnim ukazaniu się ducha trochę się niepokoiłam.

Jednocześnie zastanawiam się, jak naprawdę wyglądała wczorajsza późnowieczorna wyprawa Darka na pieczenie ziemniaków.

– Chodźmy opłukać ręce. A poza tym chyba warto się czegoś napić po tych słodkościach.

Wstajemy z ławki i idziemy do kuchni. Tu się okazuje, że jeśli chcemy napić się herbaty, trzeba wymienić butlę, bo właśnie skończył się gaz. Oczywiście podinspektor Kurczyk nie może pozwolić, aby w jego obecności kobieta zajmowała się taką czysto techniczną czynnością. Natychmiast oferuje pomoc, jakby sądził, iż wszystkie butle, które dotychczas zużyłam, wymieniały się same.

I tak po chwili czajnik stoi na gazie, a ja mogę pójść do pracowni, przynieść znaleziony dwa dni wcześniej list, starannie zabezpieczony celofanową koszulką, i położyć go przed nosem przedstawiciela władzy.

– Oto rewanż za lody i wymianę butli.

Pytanie, które po chwili zadaje, jest dokładnie takie, jakiego należało się spodziewać.

– Skąd to pani ma?

– Znalazłam w miejscu, gdzie Wilkoszowa widziała ducha Molendy. Tam za malinami jest płot. Przy płocie pokrzywy. Leżał w tych pokrzywach zmięty w luźną kulę. Ot, ktoś kto tamtędy przechodził, zmiął i wyrzucił niepotrzebny kawałek papieru. Czekałam na Wilkoszową, zrywałam maliny i doszłam aż do tego miejsca. Podniosłam, bo zaniebieściało.

Siedzimy tak i gapimy wzajemnie na siebie, póki nie zagwiżdże czajnik. Wstaję, żeby zaparzyć herbatę. On też nie może usiedzieć. Przechodzi kilka razy w tę i z powrotem po kuchni, potem zatrzymuje się przy oknie i patrzy na te krzaki, gdzie leżał trup Molendy. Po chwili wraca do stołu, jednak widać, że myślami błądzi gdzieś o wiele dalej. Nie pierwszy raz widzę to jego zapatrzenie – szare tęczówki jakby się kurczyły, a źrenice cofały w głąb, usta układają mu się w gorzką linię z lewym kącikiem lekko opuszczonym w dół. Kiedyś, już, już, miałam obdarzyć identycznym zapatrzaniem się komisarza Kota. Powstrzymało mnie, że było to coś, co poruszało w moim wnętrzu głęboko ukrytą strunę, wzruszało. Nie miałam ochoty wywlekać tego na widok publiczny.

– I co pani o tym myśli?

– Myślę, że może to być „nic”. Tamtędy przechodzi codziennie wiele osób i to nie tylko miejscowych, a nie padało od dawna. Myślę też, że to może być „coś”, a nawet „wszystko”.

Spogląda na mnie uważnie, już wrócił do teraźniejszości.

– A jak przebiega pani śledztwo?

Jest to z jego strony taki drobny rewanż, niby to jest zainteresowany, ale ja odpowiadam zupełnie serio.

– Uważam, że trzeba położyć nacisk na informacje zebrane w miejscu zamieszkania denata. Być może, to one będą decydujące.

– No cóż, to bardzo prawdopodobne. – Mówi to, jak mi się wydaje, z pewnym roztargnieniem i zaraz zmienia temat: – Próbowałem pożyczyć w bibliotece jakąś pani książkę, nic w katalogu nie znalazłem.

Zadziwia mnie.

– Nie ma pan dość własnych kryminałów?

– Może właśnie dlatego, że własnych mam dość…

– Pisuję pod pseudonimem. Pożyczę panu coś ze swojej półki. – Jak pożyczy, będzie musiał przyjechać, oddać.

– Będę wdzięczny.

Gorzka herbata po tych słodkich lodach wyjątkowo mi smakuje. I przyjemnie jest siedzieć i patrzeć na przystojną męską twarz, która się do mnie sympatycznie uśmiecha. Zdobywam się na odwagę.

– Mam propozycję nie do odrzucenia. Jako koledzy po fachu wypijemy bruderszaft.

Zdaje się, że go trochę zaskoczyłam. Ale nawet jeżeli tak, to nie trwa w tym zaskoczeniu zbyt długo.

– Z największą przyjemnością. Niestety, alkohol dla mnie, jako dla zmotoryzowanego, nie wchodzi w rachubę.

– Drobiazg. Możemy wypić bruderszaft herbatą.

Śmieje się głośno, dźwięcznie.

– To mi się jeszcze nie zdarzyło!

– Więc się zdarzy.

Bierzemy kubki i podchodzimy ku sobie. Splecenie ramion, upicie herbaty i wymiana imion nie napotykają przeszkód. Natomiast wizja końcowego pocałunku zawisa w przestrzeni i ulatuje jak motyl, spłoszona nagłym wrzaskiem wywiadowcy Dariusza S.

– Ciocia! Zadanie wykonane!

Na szczęście wrzeszczy już stawiając rower, dzięki czemu nie zastaje nas w bądź co bądź niezręcznej sytuacji.

Tak sen staje się jawą – niech kto powie, że nie.

Oficjalne podziękowanie. Słowa najwyższego uznania. Lody. Wywiadowca Darusz S. jest uszczęśliwiony. My, a przynajmniej ja, trochę mniej. Mogę się tylko pocieszać, że co się odwlecze, to nie uciecze i udawać, iż nie istnieje inna wersja tego przysłowia: co się odwlecze, to i uciecze.

No cóż, w życiu bywa i tak, i tak.