NARODZINY

Urodziła planetę – niedużą i niezbyt urodziwą. Spogląda na nią zaskoczona ze sporą porcją odrazy, potem bierze w dłonie i odrzuca – po cóż jej taki niewydarzony płód?

Planeta jednak, zamiast zniknąć w przestworzach, zajmuje niezbyt odległe miejsce i zaczyna krążyć dokoła rodzicielki. Opasuje ją ruchliwą aureolą. Na okrzyk „precz!” reaguje jednym tylko płochliwym ruchem, by zaraz podjąć dalszy bieg.

„Nie przecięłam pępowiny, więc jest na uwięzi” – myśli. Zatacza mieczem magiczne koło. Odcina się od niesfornego bytu. Nie pomaga. Planeta krąży, jak krążyła.

Pierwotny blask planety stopniowo przygasa, robi się szarobrązowa, całkiem już brzydka.

„Mogłaby zróżnicować powierzchnię na morza i lądy. A lądy niechby się zazieleniły, bo przykro na nią patrzeć” – myśli. Życzenie się spełnia.

„Już lepiej. Ale przydałoby się w wodzie i pośród zieleni jedno czy drugie żywe stworzenie”. I to życzenie zostaje spełnione.

„Chyba trzeba to moje nieudane dziecko obdarzyć imieniem” – myśli.

„Jesteś Terra!” – mówi głośno do planety.

Wtedy planeta, uwolniona magią imienia, ulatuje w przestworza.