Obfite dary

Początek lipca. Z Lublina do Nałęczowa jedzie się na długim odcinku tunelem starych kwitnących lip. Na żółtozielonawych kwiatach przez całą dobę osiada ołów ze spalin licznie przejeżdżających samochodów. I jeżeli ta obfitość wonnych kwiatów skusi pszczoły, w zebranym przez nie miodzie będzie można odkryć laboratoryjnie śladowe ilości ołowiu.

Z dnia na dzień zaczęły się panieńsko rumienić jarzębiny. Kasztany – jak malutkie jasnozielone jeże. Na łące spośród trawy sterczą w artystycznym nieładzie amarantowe świeczniki krwawnicy. Biało i wonnie mży przytulia.

W parku na rabatach pięknie kontrastują żeniszek i aksamitki.

Młode wrony uczą się fruwać. Kraczą cienko, piskliwie, jakby przechodziły mutację, a następnie z rozpaczliwą odwagą rzucają się do lotu. Póki co, na krótkich odcinkach i najchętniej z góry na dół.

Miałam też ostatnio okazję zobaczyć stadko gołębi zajadających z apetytem liście młodej kapusty. No proszę! niby głupie ptaki, a dobrze wiedzą, co zdrowe.

Ja dla zdrowia maliny i truskawki. A lada dzień zaczną się porzeczki i wiśnie. Raczej nie będę badać, gdzie rosły i dojrzewały, czy przypadkiem nie na skraju ruchliwej szosy.

Bo czy to człowiek musi wszystko dokładnie wiedzieć?

Już, już zapowiadało się na lepszą pogodę i nic z tego. Znowu się oziębiło, zachmurzyło, zadeszczyło. W końcu powiał taki wiatr, że nałamał gałęzi i poprzewracał drzewa.

Piękne lato! Nie ma co!