Różowy w ciapki

Wsiadam do autobusu numer dziesięć. Jedziemy. Słońce ciekawe zagląda do wnętrza, to z prawej, to z lewej, jakby czymś zaintrygowane. Rozglądam się i ja. No tak. Jest na co popatrzeć. Cały autobus, gdzie nie spojrzeć, jest wprost nieprawdopodobnie kolorowy.

Po prawej para: ona w kremowej bluzce i pasiastej błękitno-białej spódnicy, on w śliwkowym wdzianku i rudawych spodenkach. Obok pani w szarości nakrapianej złoto, koraliki ciemny róż. Druga, młodsza, w sukience turkusowej z dziewczyneczką wystrojoną w morelowe zwiewności. Mężczyzna – górą fioletowy, a niżej w kolorze piaskowym. Tuż suknia orgia barw i minibluzeczka w poprzeczne granatowo-białe paski do modnie poprzecieranych dżinsów. Trykocik bordo, wyżej jaskrawoczerwona plama ust. Krata zielono-żółta, spodnie khaki. Pomarańczowy obszerny podkoszul, spodenki w paseczki szare i brązowe. Różnokolorowy widoczek z palmami na wydatnej piersi, spódnica szafirowa. Ogromne różowe kwiaty wtopione poetycznie w tło lila. Suknia słonecznie żół… O, już nie. Wysiadła.

Natomiast wsiadły: koszula w biało-czarne pasy do popielatych spodni oraz lśniąca amarantowa suknia babci obok bardzo, bardzo niebieskiej sukieneczki wnuczki i różowego płóciennego kapelusika w ciapki.

Wszystko to się przemieszcza, przesuwa. Jednych kolorów ubywa, innych przybywa. Jednych przybywa, innych ubywa.

Taki letni happening.