Warianty z mgłą

Coś, co pamięta się ponad ćwierć wieku, warte jest opisu.

To było w Karkonoszach. Luty. Dzień ciepły, przymglony. W miarę jak wspinaliśmy się z synem pod górę, mgła gęstniała. I kiedy weszliśmy do jodłowego lasu była już tak gęsta, że szczyty drzew zatonęły w niej, przestały być widoczne. Znajdowaliśmy się jakby w zamkniętej kapsule o średnicy trzech metrów. W niej na gładkich, ciemnoszarych, lśniących od wilgoci kolumnach wisiał pułap z gęstego białego muślinu. Zaczęliśmy iść dalej, a kapsuła przesuwała się razem z nami. Byliśmy uwięzieni. Niesamowite i piękne! Widok jak z obcej planety.

I inne wspomnienie. Drugi kraniec Polski. Poranna jazda pociągiem przez zaśnieżony, płaski krajobraz Mazur. Znowu widok jedyny w swoim rodzaju. Szadź na drzewach w takiej obfitości, że przemieniła je w zupełnie nowe twory. Przy ziemi opadająca mgła. Pnie drzew przestały istnieć. Owe różnokształtne cudowności, wciąż nieco podobne do koron drzew, skrząc się w słońcu irracjonalnie pływały nad ziemią.

Z zachwytu wychynął wiersz.

Krajobrazie z koronki szronu,
kolebko mego serca ruchem pociągu kołysana,
rozdajesz suknie z mgły
drzewom, domom, ptakom,
każdemu, kto się pragnie dokładnie otulić.

Tu muszę zdradzić, że jazda pociągiem zwykle inspiruje mnie poetycko. I możliwe, że przy częstym korzystaniu z kolei zostałabym poetką – jeżeli nawet nie sławną, to o imponującym dorobku. Niestety, pociągami jeżdżę bardzo rzadko.