6

Szesnasty października. Już od miesiąca Hanka pracuje w bibliotece. Wszyscy po kolei zdumiewali się, że przechodzi ze szkoły średniej do podstawówki, i to do takiej, mniej niż nauczycielska cenionej pracy. Ponieważ za główny powód uważano jej załamanie nerwowe spowodowane dwumiesięcznym przebywaniem obok umierającego, próbowano ją powstrzymać, tłumaczyć, że za miesiąc, dwa będzie w o wiele lepszej formie, że szkoda dorobku… Jej klasa przysłała delegację z prośbą, żeby nie odchodziła, i tylko wtedy przez chwilę się wahała. W ostatnim dniu wręczyli jej kosz kwiatów i książkę z dedykacją, na której wszyscy złożyli podpisy, a po lekcjach odprowadzili do domu niosąc ten kosz. Wyglądało to jak mała procesja albo zaczątek nielegalnego zgromadzenia. Koledzy nie urządzali żadnych zbiorowych demonstracji. Żegnali się indywidualnie, bardziej lub mniej serdecznie w zależności od tego, jak wyglądały wcześniej wzajemne stosunki. Tomasz Furtak podając jej na pożegnanie rękę powiedział:

– Żałuję, że pani nas opuszcza. Jest pani przecież kawałeczkiem mojej przeszłości.

– I pan mojej.

Chciała zdobyć się na uśmiech, ale chyba wypadło to bardzo blado, bo coś przytrzymywało jej policzki, nie pozwalało się uśmiechać. Tak właśnie jest. Jest kawałeczkiem jej przeszłości, jej młodości, ale nie będzie ani teraźniejszością, ani przyszłością.

Kiedy pół roku temu Tomasz zaczął pracować w ich szkole, nie rozpoznał w niej swojej dawnej uczennicy. Dopiero przed tygodniem, po wizycie Ewy, która przyszła powiedzieć, że podanie Hanki zostało rozpatrzone pomyślnie, zapytał:

– Przepraszam, ta pani, która czekała przed poprzednią przerwą, to może matka którejś z uczennic? Twarz wydała mi się znajoma.

– Nie, panie Tomaszu – pierwszy raz tak się do niego zwróciła. – To nie matka żadnej z uczennic, ale pana była uczennica Ewa Kwiatkowska, której pan siedemnaście lat temu w ciągu trzech miesięcy postawił sześć czy siedem dwój. A ja jestem Hanką Mroczek, co siedziała z Kwiatkowską w jednej ławce.

Wygłosiła to tonem dość oschłym, patrząc mu prosto w twarz i widziała wyraźnie, że początkowo był zaskoczony, a potem chyba przypomniał sobie uczennicę Kwiatkowską, uczennicę Mroczkównę i tę klasę, której – jak teraz Hanka sądzi – zwyczajnie się bał, i zmieszał się, nawet lekko zarumienił. Zaraz jednak opanował te wszystkie emocje.

– Nieprawdopodobne! – powiedział. – Cóż to za niezwykły zbieg okoliczności.

I wtedy zadzwonił dzwonek. Poszli oboje na lekcje.

Przez te kilka dni, co zostały do odejścia Hanki, witał ją miłym uśmiechem. Nie doczekał rewanżu. Nie była w stanie do niego się uśmiechnąć. Ewa, która wpadła do Lisowskich szóstego października z imieninowym prezentem dla Artka, opowiadała, jak to spotkała „Cynamona” w Delikatesach.

– Zaprosił mnie na kawę. Wydawało się, że będziemy mieli co wspominać co najmniej przez godzinę, a tymczasem temat się skończył po dziesięciu minutach, więc zostawiłam go i poszłam.

Mój Boże! Jakże Hanka marzyła przez te miesiące przed wakacjami, żeby zaprosił ją na kawę. Tak jakby kawa mogła zaspokoić jej pragnienia. Ale teraz znowu wszystko będzie dobrze. Przestała go widywać. Powoli, powolutku wróci do równowagi. Jak bardzo potrzebny jej teraz Jurek! Jego czułość. Jego milczące wsparcie. Któregoś z kolejnych wieczorów po tej długiej, kilkumiesięcznej przerwie położyła mu głowę na ramieniu. Drgnął zaskoczony. A potem przygarnął ją zachłannie.

– Juriczku – szepnęła dławiąc się łzami. – Proszę, zaczekaj. Ja jestem jeszcze bardzo chora. Pomóż mi.

Wtedy uścisk nieco się rozluźnił. Jego ręce – jak kolebka najtkliwszej czułości…

Czas był najwyższy, żeby mogła na ramieniu męża się wypłakać. Od tego wieczora o wiele jej lżej na sercu. Może się choć trochę uśmiechać do dzieci i do Jurka. Pomaga jej też nowa praca. Biblioteka ma okna od wschodu. Kiedy przychodzi rano, jest tutaj dużo słońca. To wzbudza w niej optymizm, porcję na cały dzień. Wszystko jeszcze nie znane: praca, dzieciaki, koledzy. Dyrektor sympatyczny, ale jakiś taki nadmiernie zabiegany. Zaproponował Hance, żeby uczyła polskiego w siódmej B. Zaraz na drugi dzień przyszła jedna z tych „życzliwych” przestrzec ją, że to „okropna” klasa i nikt tam nie chce uczyć. Za późno. Już wyraziła zgodę i jutro stanie przed nowymi uczniami.

Nie zagląda też ostatnio do nich Michał Thylman, który bywał zawsze choć raz w tygodniu. Chłopcy już dopytują o „wujka”, szczególnie Artek, nie mający z kim rozmawiać o motoryzacji. Widocznie ludzie unikają smutnych domów.

Teraz jednak Hanka jest już przekonana, że od niej w dużym stopniu zależy, czy będą go omijali nadal i czy oni czworo będą znowu chętnie do niego wracali.