23

Po powrocie z Nałęczowa Ewa zastaje list od kuzynki. Zaproszenie do Puszczy Piskiej na całe lato. Waha się, czy zostawić Tomasza samego, ale on wyraźnie sobie tego życzy. Ewa myśli – nie dowierza jej przyrzeczeniu, że z Andrzejem już się nie spotka, i jest jej przykro.

– Nie wierzysz mi? – pyta.

– Wierzę. Jakże inaczej mógłbym żyć? Ale nie bardzo się teraz nadaję, żeby ci w czymkolwiek pomóc i głupio mi z tego powodu. Potrzebuję jeszcze przez jakiś czas egzystować zupełnie spokojnie, bez pośpiechu. Będę tu marzył sobie o was buszujących po puszczy. Będę się powoli przyzwyczajał do tej nowej sytuacji, do swojej fizycznej niewydolności i do tego, że już zawsze będziesz tylko ze mną.

Ewa opiera delikatnie głowę na jego barku.

– Będziesz do mnie pisał listy? Nigdy do mnie nie pisałeś.

Tomasz przebiega myślą te niecałe trzy lata, odkąd są razem.

– Tylko raz. To nie był długi list. Ale pisałem go prawie cztery doby.

Kładzie mu na ustach palce, a po chwili:

– Mogę się do ciebie przytulić?

– Jestem twój. Możesz robić ze mną, co tylko chcesz.

Zanim jednak Ewa zdecyduje się na zmianę pozycji, Tomasz zapada w sen.

Tak więc kilka dni później Ewa z Piotrusiem wyjeżdżają. Matuszewski odwozi ich na dworzec i wsadza do olsztyńskiego pociągu. Tomasz zostaje w Lublinie sam. Próbuje stosować się do zaleceń lekarza, w czym walnie pomaga mu Janusz, wywożąc go przed wieczorem, kiedy już jest nieco chłodniej, za miasto. Stąd wyruszają razem na długi pieszy spacer. Rozmawiają.

– Szybko cię dogoniłem i przegoniłem – mówi Tomasz.

– Nie pleć głupstw. Wkrótce dojdziesz do zdrowia. A ja już nigdy nie będę młodszy.

– Żal mi jej. Nie powinienem jej czegoś takiego zrobić.

Idą lasem, ścieżką wokół zalewu, przez pole. Spacerują aż do zachodu słońca. Potem Matuszewski odwozi Tomasza pod dom. Tomasz szybko zjada kolację, kąpie się i z ulgą kładzie w pościeli. Jeszcze myśli: „Miałem napisać list. Trzeba jutro…” – i zasypia.

W firmie powitano go po powrocie niemal z entuzjazmem (może i troszkę udawanym, jak wtedy pomyślał). Te kilkanaście dni, odkąd wrócił, upłynęły w klimacie nader sympatycznym.

– Mam nadzieję, że to już koniec pana kłopotów – powiedział Król.

I Tomasz wcale nie był pewny, czy nie wie więcej, niż on sam by chciał.

– Chyba tak – odpowiedział. – Sądzę, że tak.

Z przyjemnością wziął się do pracy. Już się trochę za tą robotą stęsknił.

Tego dnia od rana rozmawiał z klientem i właśnie przed chwilą skończył rozmowę, a tu pani Iza, sekretarka, woła zakrywając dłonią mikrofon:

– Tomasz, do ciebie! Jakaś piękna pani!

Tomasz zaskoczony bierze słuchawkę.

– Słucham, Furtak.

– Agnieszka Olecka. Dzień dobry! Muszę się z tobą zobaczyć.

– Dzień dobry. Ja z tobą nie muszę.

– Tomasz, nie żartuj. To ważne.

– Dla kogo?

– Dla ciebie. I dla Ewy także – dodaje.

– No cóż, zaintrygowałaś mnie. Co proponujesz?

– Może bym przyszła do was do domu? Ewy nie ma, prawda?

– Wybij to sobie z głowy.

– A ty? Co proponujesz?

– Możesz przyjść tutaj zaraz po piętnastej?

– Przyjdę. Zaczekaj na mnie.

Rzeczywiście zaintrygowała go. Czeka niecierpliwie. Agnieszka przychodzi piętnaście po trzeciej.

– Pomyślałam, że może nie chcesz, żeby twoi współpracownicy mnie widzieli.

– Cóż za subtelność – drwi. – Proszę, siadaj i mów, o co chodzi.

Agnieszka siada na brzegu krzesła. Milczy. Jakoś trudno jej zacząć.

– No? Co znowu wymyśliłaś? – pyta Tomasz z niechęcią.

Zdeterminowana podnosi wzrok.

– Podobno szukacie kogoś, kto by ci pomagał.

– I co? Oferujesz swoje usługi? Już wcześniej zauważyłem, że jesteś odważna.

– Mój ojciec powiedział – mówi ona – że Andrzej mógłby tu u was pracować, że przy komputerze można pracować jedną ręką.

Tomasz patrzy zdumiony.

– Masz zupełnie ogłupiałą minę – uśmiecha się trochę sztucznie Agnieszka. Chce rozładować sytuację, ale widać, że jest zdenerwowana.

„Kapitalna jest ta mała” – myśli Tomasz nagle uspokojony, niemal rozśmieszony.

– Działalność charytatywna? No, proszę. Powiedz już wszystko. Opowiedz, jak ty to sobie pięknie wymyśliłaś.

Agnieszka udaje, że nie zauważyła pobłażliwej ironii Tomasza.

– Sądzę, że on z waszą pomocą, twoją i Matuszewskiego, w ciągu miesiąca, najdalej dwu, opanuje programowanie i będzie mógł cię zastąpić, kiedy wyjedziesz na urlop.

– Ach, więc on jest aż taki zdolny? W ciągu miesiąca nauczy się tego, czego inni uczą się latami?

– To nie jest dla niego zupełna nowość. A poza tym, cały swój czas może poświęcić na to jedno.

– I on się oczywiście zgadza, żebyśmy obaj, ja i Matuszewski, nauczyli go programowania i polecili jako wysoko kwalifikowanego pracownika?

– On o tym jeszcze nie wie – mówi Agnieszka patrząc Tomaszowi prosto w oczy. – Ewa też nie musi nic wiedzieć. Ani Andrzej nie musi wiedzieć, że tu byłam. To ty wystąpisz do niego z tą propozycją. Uważam, że coś mu się od ciebie należy za to, że zgodził się oddać ci Ewę. Nie musiał się zgodzić, prawda? – Głos jej trochę drży.

– Ewa sama zdecydowała – mówi Tomasz zaciskając zęby.

– Zdecydowali oboje. Żebyś ty miał spokój. On nie musiał się zgodzić.

W oczach Agnieszki bunt.

– Lepiej byś milczała. – Tomasz drżącymi rękami wkłada do ust pigułkę nitrogliceryny.

– Przepraszam – szepcze przestraszona Agnieszka.

Przez minutę Tomasz siedzi z zamkniętymi oczami.

– Jak mogłaś przyjść z czymś takim? – mówi z trudem.

– Przyszłam z uczciwą propozycją. Ty nauczysz go programowania i weźmiesz do pomocy, ja zostanę jego żoną. Postawimy między nim a Ewą dwie silne zapory. To chyba byłoby dla ciebie korzystne. Czyż nie?

Ponownie Tomasza zaskoczyła.

– Sądzisz, że on zechce cię za żonę?

– Myślę, że tak. Jeżeli nie może mieć jej, będzie mu prawie wszystko jedno. Urodzę mu dzieci, będzie miał dom. To nie jest mało, prawda?

– Absurdalne! Zupełnie absurdalne! A ja niemal uwierzyłem, że istnieją kobiety o umyśle ścisłym.

– Kiedy się nad tym dobrze zastanowisz, może zrozumiesz, że nie jest to absurdalne. Że to najkorzystniejsze dla wszystkich rozwiązanie.

– Dla ciebie także?

– Dla mnie także.

– Rozumiem – mówi Tomasz. Podnosi się, dając Agnieszce do zrozumienia, że uważa rozmowę za skończoną.

Propozycja Agnieszki wydaje mu się początkowo tak śmieszna, że niewarta uwagi. Ale gdy Król dwa dni później przypomina mu o rozejrzeniu się za kimś do pomocy, odpowiada:

– Może i będę kogoś miał, panie Stefanie.

Sam się tą odpowiedzią zdumiewa. Widocznie to w nim nurtuje.

Na spacerze opowiada Matuszewskiemu o wizycie Agnieszki i jej propozycji. Matuszewski aż przystaje.

– Iście kobiecy plan – mówi. – Zdumiewające!

– Prawda, że absurdalny? Od początku te jej fizyczne studia wydawały mi się podejrzane.

– Ja nie tak to oceniam. To plan po kobiecemu wyrafinowany, niemal przewrotny, a rozległy. I zważ, wszyscy zyskują, nikt nie traci.

Dopiero wieczorem Tomasz zaczyna się nad propozycją Agnieszki zastanawiać poważniej. Tak. Matuszewski ma rację.

Następnego dnia rano dzwoni do Agnieszki.

– Podaj mi adres Andrzeja. Jeżeli możesz, spraw, żeby koło siedemnastej był w domu.

– Nie będę miała możliwości. Musisz sam…

Nie przyznaje się, że Andrzeja nie widuje, a z małżeństwem to blef.

Tomasz podniecony ich spiskiem, mocno ciekawy reakcji Batowskiego, o siedemnastej jest pod jego domem. Dostrzega przy tym cały komizm sytuacji i kiedy Andrzej otwiera, widzi na twarzy Tomasza jakby cień rozbawienia.

– Cześć! – mówi Tomasz. – Mam do ciebie sprawę. Mogę wejść?

– Ty do mnie? Myślałem, że już nie mamy do siebie żadnych spraw. – Andrzej przywołuje na twarz swój ironiczny uśmieszek. – Wejdź.

Siadają naprzeciwko i obserwują się wzajemnie. Uśmiech Andrzeja powoli zamiera. „To on wygląda, jakby był po zawale” – myśli Tomasz. Zaniedbany wygląd Batowskiego, jego blada twarz (czyżby wcale nie wychodził z mieszkania?), pusty rękaw koszuli, sprawiają wyjątkowo przykre wrażenie.

– Potrzebuję kogoś do pomocy przy komputerach – mówi Tomasz. – Pomyślałem, że to mógłbyś być ty.

Andrzej, póki jeszcze informacja do niego nie dotarła, patrzy, potem nagle przymyka oczy i zaciska wargi.

– Kpisz sobie ze mnie? – pyta cicho. – Po co ci to? Przecież ciebie wybrała.

– Potrzebuję kogoś. I to możesz być ty – powtarza Tomasz.

– Wiesz, że ja się na tym nie znam, więc dlaczego przyszedłeś?

Sytuacja już nie wydaje się Tomaszowi komiczna. Chciałby Andrzeja przekonać, a nie wie, czy mu się uda.

– Nauczysz się. Chyba cię na to stać? – mówi dość ostrym tonem. – Od zaraz możesz wpisywać programy, potem zaczniesz programować sam. Pomożemy ci i ja, i Matuszewski.

Andrzej robi gest, jakby chciał zapleść dłonie i nagle sobie przypomniał, że nie jest to możliwe.

– Dlaczego przyszedłeś? Dlaczego chcesz to dla mnie zrobić?

Tomasz przez chwilę waha się, co powiedzieć. Potem wysuwa argument, jak mu się wydaje, dość ryzykowny.

– Nie dla ciebie chcę to zrobić. Dla niej. Żeby się nie musiała o ciebie martwić.

Twarz Andrzeja, wcześniej boleśnie napięta, stopniowo łagodnieje, zastyga w maskę pokornej bezradności. Otwiera oczy.

– Rozumiem.

– Przyjdź więc jutro z rana. Uprzedzę szefa, że chcesz spróbować. Oto wizytówka firmy z adresem i telefonami. Do zobaczenia.

Wstaje i odchodzi, zostawiając Andrzeja przy stole.

Tomasz uprzedził Matuszewskiego, że tego dnia nie pojadą za miasto. Na pół godziny idzie do parku, a potem wcześniej niż zwykle wraca do domu. Podniecony siada, żeby napisać list do Ewy.

Eli-Elinko! Kochana moja!

Ten szybko pędzący świat i ja – ze swoim „zwolnionym tempem”. To naprawdę nie moja wina, że nie nadążam.

Miałem do was napisać każdego kolejnego dnia i okazywało się to niewykonalne. Janusz codziennie wywleka mnie na dalekie spacery za miasto i kiedy wracamy, dosłownie padam na nos. Ledwo coś zdołam przegryźć, już śpię. Nawet mi się nic nie śni. Raz tylko śniłem was oboje. Szłaś ku mnie przez łąkę, niosąc Piotruśka. Ty wiesz, Rusałeczko, co to za łąka. A jeśli wiesz, to wiesz także, jaki był dalszy ciąg mojego snu. Niebo nad nami (tam we śnie) było tak przeczysto błękitne, tak przeogromne, jak moja za wami tęsknota. Żałuję każdego dnia, że pozwoliłem wam wyjechać. W pracy dobrze. Od jutra będę miał kogoś do pomocy.

Elinko, czy twój mąż wydaje ci się mądry i stateczny? Jeżeli tak, to być może co do niego się mylisz. Bardzo cię kocham!

Tomek.

PS Kwiatki podlewam. Coś mi się udało dzisiaj załatwić i jestem z tego naprawdę zadowolony.

Wasz niezupełnie mądry, nie do końca stateczny mąż i ojciec.