15

Ulga, że uniknął losu Matuszewskiego. Wdzięczność dla Wiśki, że pierwszym i jedynym jej mężczyzną jest on. Myśl, że jej niezbyt bujny temperament jest niejaką gwarancją, iż sam nie znajdzie się w sytuacji, w jakiej znalazł się tamten. I zaledwie cień podejrzenia, że kto wie, czy by na to nie przystał, gdyby Ewa… Potem wraca myślami do własnego dziecka. Całkiem maciupeńkiego, ale już większego z każdym dniem. Trzeba Wiśkę, jak tylko wróci, przedstawić matce. Trzeba z Wiśką pojechać do jej rodziców – oznajmić, że biorą ślub. Czy Wiśka będzie chciała wziąć także ślub kościelny? A jeśli tak? I przez to trzeba będzie przejść.

Na szczęście jest szpital, gdzie nie należy o tym wszystkim myśleć, tylko zająć się chorymi.

Matuszewskiego zastaje z „Gazetą Wyborczą” – wyraźnie zrelaksowanego.

– Już pan skończył książkę?

– A tak. I proszę sobie wyobrazić, że moje typowanie było trafne. Odkryłem mordercę!

– Gratuluję. Matematycy chyba rzadko się mylą.

Matuszewski przez chwilę milczy.

– Mylić się jest rzeczą ludzką. A matematycy to przecież ludzie. – I dodaje: – Być może ma pan rację. Rzadziej się mylimy niż inni.

Patrzy Łukaszowi w twarz i obaj wiedzą, czego dotyczy ta wymiana zdań.

Łukasz serdecznie się uśmiecha.

– Więc jeszcze raz moje gratulacje. Może pójdę wkrótce pana śladem. Ot, męski los. Każdy z nas dostaje się w końcu pod jakiś damski pantofelek.

– Ma to przecież swoje uroki. Byle nie dać się przydeptać za mocno.

Zaskakuje Łukasza. Przez chwilę milczą.

– Pan mi bardzo pomógł, doktorze. Trochę to śmieszne, że właśnie pan.

– Jestem lekarzem. To mój profesjonalny obowiązek. A poza tym sądzę, że nie mniej zrobiła dla pana siostra Helena.

Matuszewski wyraźnie się rumieni.

– Rzeczywiście, ta książka bardzo mi się przydała.

Nie rozwiewa to podejrzeń Łukasza i gdy spotyka siostrę Helenę, pyta:

– Podała siostra pacjentowi Matuszewskiemu przepisane lekarstwo?

– Ee tam – burczy i po coś się odwraca.

„Więc przynajmniej próbowała” – wysnuwa wniosek Łukasz. To właśnie to, o co chodziło. Żeby zrozumiał, że ma możliwość rewanżu, choćby nawet z niej nie skorzystał. Łukasz bierze rękę siostry Heleny i podnosi do ust.

– Mądra z pani kobieta – mówi. – Cieszę się, że razem pracujemy.

***

Jutro, najdalej pojutrze, Wiśka powinna tu być. Łukasz trwa w stanie radosnego podniecenia. Weźmie ją w ramiona i powie: „Witajcie!” – nie „witaj”, tylko „witajcie”. Pojedzie tam do niej z ogromnym bukietem. Jeszcze nie wie, co to będą za kwiaty, ale bukiet musi być przeogromny i najlepiej pięknie pachnący. Jeśli Wiśka nie będzie bardzo zmęczona, to zawiezie ją do matki tego samego wieczoru. Albo następnego. Matka będzie zachwycona. Tak ją martwiło jego zainteresowanie Ewą. Każdą inną przyjmie jak zbawienie. Nie będzie mógł Ewie i Matuszewskiemu zrewanżować się zaproszeniem na ślub. Nie zrobi tego Agnieszce, żeby za jego przyczyną Ewa i Andrzej się spotkali. Kolejny raz zdumiewa go postawa siostry. Widzi w tym jakąś wielką mądrość, życzliwość, dojrzałość. Kocha tego człowieka i trwa przy nim w nieszczęściu. A Ewa? I tamta pamiętała o Agnieszce. Tak, Ewa dobrze rozumiała, że nie może zostać żoną jego, Łukasza, bo zbyt by ucierpiały na tym jego kontakty rodzinne. Musiała zauważyć, jak ich rodzina mocno jest ze sobą powiązana i nie chciała być przyczyną rozpadu tej więzi. I tak matką jego dzieci będzie ten badylek, gitarzystka, wciąż zapodziewająca się turkawka. „Myślisz trochę o mnie? Czekasz naszego spotkania?” – pyta ją z odrobiną wzruszenia.

– Mamuś – mówi przy kolacji. – Doszedłem do wniosku, że masz stanowczo za mało wnucząt. Chyba będę musiał temu jakoś zaradzić.

– O! Czyżbyś zamierzał zajść w ciążę i zdobyć tę przez kogoś tam ufundowaną nagrodę od lat czekającą na mężczyznę-matkę?

– Nie ukrywam, że nie wzgardziłbym wsparciem finansowym.

– Bierz się więc do czynu, mój dzielny synu. Ot, sama myśl o kolejnym wnuku rozbudziła we mnie ducha poezji.

– To jednak strasznie trudna rzecz. Nie wiem, czy sobie sam poradzę.

– Nie jest wstydem korzystać w trudnych sytuacjach z pomocy innych.

– Doświadczenia życiowe rodziców! Cóż to za cenna skarbnica dla potomstwa! Radzisz mi więc, skorzystać z pomocy?

– Czyżbyś miał kogoś na oku?

– Może, może… – odpowiada enigmatycznie.

W ten sposób grunt pod spotkanie matki z Wiśką zostaje przygotowany.

Fakt, że udało mu się przełamać, jedna za drugą, szereg barier biurokratycznych, uzyskać zgodę na ślub w przyśpieszonym terminie, mało! ten termin zarezerwować, uważa za wyczyn na miarę Herkulesa. Wobec nieobecności Wiśki w kraju wszystko to wydawało się początkowo zupełnie nierealne. A jednak… Co prawda trzeba było skorzystać z życzliwej pomocy dwu wpływowych byłych pacjentów, czego dotychczas nigdy nie robił. Tym razem jednak uznał, że to sytuacja szczególna.

Jeszcze dwa dni i Łukasz zaczyna wydzwaniać do Wiśki. Bez rezultatu. Czyżby przedłużyła tournée? Być może wyłoniły się tam jakieś nowe możliwości. Dlaczego jednak go o tym nie powiadomiła? Znowu zaczyna być na nią zły. Bo przecież sytuacja się zmieniła. Teraz jest jej przyszłym mężem, ojcem jej dziecka – jego prawa zdecydowanie wzrosły. Przedtem powiadomić go mogła, teraz – powinna. Ona jednak widocznie rozumie to jakoś inaczej, bo nadal nie daje znaku życia. Zdenerwowanie Łukasza wzrasta tym bardziej, że jest zupełnie bezradny. Nie zna szczegółowo jej trasy koncertowej, a nawet gdyby znał, to przecież już ją przejechała. Więc gdzie znajduje się teraz? Na szczęście nie jest tam sama. Jest z nią w charakterze dobrego ducha pan Maurycy Paliwoda. Maurycy! Trzeba zadzwonić do jego domu. Może rodzina Paliwody wie więcej niż on.

Telefon odbiera żona czy matka.

– Tu Olecki. Wiem, że pan Maurycy jest w Niemczech, ale może się pani orientuje, kiedy wróci. Mam pilną sprawę.

– Syn wrócił z Niemiec trzy dni temu. Za godzinę, dwie, będzie w domu.

Zdumienie! Niepokój! Znowu zdumienie! Gdzie jest Wiśka? Wrócił trzy dni temu, czyli o dwa dni później, niż mieli wrócić. Kolejny telefon do niej. Niestety, nadal się nie zgłasza. Łukasz zupełnie nie wie, co robić. Jak przeczekać ten czas do powrotu Paliwody. Gdyby był w szpitalu, przeleciałby parę razy korytarzem albo po salach, a tutaj czuje się jak zamknięty w klatce. Mógłby zejść na dół, przespacerować się na sąsiednią ulicę – boi się odejść od telefonu. Ten telefon – to jedyny w tej chwili łącznik między nim a Wiśką. Wskazówki posuwają się w ślimaczym tempie. Łukasz kładzie się nosem do tapczanu, zamyka oczy, może jakoś przetrwa ten czas.

Tym razem telefon odbiera Maurycy.

– Dowiedziałem się – mówi Łukasz – że już wróciliście z Niemiec.

– Tak. Wróciliśmy w środę.

– Nie było mnie przez ostatni tydzień. Nie wie pan nic o planach Wisi? Na próżno usiłuję się do niej dodzwonić.

– Zapewne pojechała do rodziców. Nie czuła się najlepiej. Postanowiliśmy na pewien czas zawiesić koncerty.

Ach! Więc to tak. Wiśka widocznie ma mu za złe, że jest sprawcą jej złego samopoczucia. Musi być porządnie wymęczona koncertami. Chciała wypocząć, więc na wszelki wypadek wcale się z nim nie kontaktowała. Ulga, ale jednocześnie przykro.

Dopiero nieco później iluminacja. Zadzwoniła z Niemiec, a on zamiast wyrazić radość, że nosi jego dziecko, zapytać, kiedy zechce wziąć z nim ślub, powiedzieć: „Czekam na was oboje. Prędko wracajcie!” powiedział tylko: „Możesz zacząć robić zakupy”. Chyba jest zupełnie nienormalny! Nic dziwnego, że więcej się nie odezwała. Ona się po prostu obraziła. Trzeba tam zaraz jechać, przeprosić. Co za pech! Jutro dyżur. Więc dopiero w niedzielę. „Ile z tymi babami kłopotu” – myśli.

Ewa przyjechała po męża samochodem. Był świadkiem ich powitania. Ogarnęła go spontanicznie ramionami, a on nie kwapiąc się do rewanżu powiedział: „No, no, zaczekaj z tym jeszcze trochę.” Uśmiechnął się do Łukasza znad jej ramienia. Nie było w nim wobec Ewy dawnej uległości i pokory. „Nie zabrałaś Piotra?” – zapytał, jakby podkreślając, że Piotruś dla niego równie ważny, a może ważniejszy niż ona. „Zaraz po niego wstąpimy – powiedziała. – Tak się cieszę!” Odeszli. Łukasz wyjrzał za nimi oknem. To Matuszewski usiadł za kierownicą. Zdobył nad nią przewagę i być może już tak pozostanie. Łukasz poczuł z tego powodu odrobinę satysfakcji. Sama wybrała tamtego.

A u nich? Kto dominuje w ich stadle? Przez chwilę się nad tym zastanawia i dochodzi do wniosku, że nikt. Panuje między nimi znaczna niezależność. Właściwie każde robi, co chce. Potem podejrzenie: czy ten stan nie jest spowodowany przez brak między nimi silnych uczuć, a także więzi formalnej? Po ślubie to się zapewne zmieni. Nie pozwoli Wiśce tak bezczelnie się zapodziewać. Zresztą ciąża, a potem dziecko o wiele ją bardziej od niego uzależnią. Nie będzie już sobie byle gdzie fruwała. I jeszcze zmartwienie o Wiśkę, że wkrótce przyjdzie jej zaniechać gry na gitarze. No bo jak tu trzymać instrument? Przydusi dziecko. Czy Wiśka zechce wyjechać z nim za granicę? Profesor Drążek właściwie sprawę już załatwił. A jeżeli ona się uprze, że nie? Czy powinien pojechać sam? Nie powinien. Niech jedzie Zientarowa. Jeśli jednak wytłumaczy Wiśce, jakie to dla niego ważne, może się zgodzi. „Wisełko – powie – jedziemy w podróż poślubną” – chyba się zgodzi. I jeszcze jedna myśl, śmieszna. Czy w szafie Wiśki zmieszczą się jego rzeczy. Nie ma ich znowu tak wiele. Zresztą część może zostać tutaj.

Należy wysnuć z tego wniosek, że Łukasz jest pragmatykiem optymistą.

W niedzielę o dziewiątej wsiada do samochodu. Nie chce do Grabówki zajechać na jakąś nieprzyzwoicie wczesną godzinę.

Krajobraz jesienny, zasnuty lekką mgłą. Smutek pustych, częściowo już zaoranych pól umyka, umyka za szybami samochodu. Potem zaczyna trochę mżyć. Asfalt robi się czarny i błyszczący, trzeba zwolnić. Dopiero teraz Łukasz sobie uprzytomnia, że nie ma ze sobą owego przeogromnego, pachnącego bukietu, którym miał ich powitać. No, bo to miało być w Lublinie, w mieszkaniu Wiśki, nie w obecności jej rodziców. Sytuacja nieco się zmieniła. Przecież nie na tyle, żeby nie mógł wręczyć jej kwiatka. Może uda się coś kupić w Lubartowie?

Kwiaty okazują się tutaj nieosiągalne. Za to osiągalny jest wedlowski torcik – więc przynajmniej tyle.

Ale i to niepotrzebne. Wiśki nie ma. Właśnie przed godziną wyjechała do Lublina. Może nawet byli w Lubartowie jednocześnie. Konieczna zaprasza na herbatę, Łukasz jednak chce jak najszybciej wracać, bo ona tam dojedzie, zadzwoni, a jego nie będzie – musi wracać.

W Lublinie ma okazję kupić kwiaty. Bukiet jednak nie tak okazały, jak zamierzał. Za to mocno pachnący. Frezje. Jakaś szczególna odmiana o ogromnych kwiatach. Ze złotą wstążką i torcikiem na dodatek wygląda to całkiem przyzwoicie. Nie ma sensu wstępować do domu. Jedzie wprost na Balladyny. Wiśka otwiera ledwo zadzwonił. Może zauważyła przez okno jego przyjazd? Natychmiast jednak biegnie do kuchni, gdzie zaczął przeraźliwie gwizdać czajnik. Idzie za nią. Kładzie na stole torcik i kwiaty i bierze ją w ramiona.

– Witajcie! – mówi, tak jak sobie zamierzył. Delikatnie, czule przytula ją do serca. – Gdzież ty znowu fruwałaś, turkaweczko? Tyle spraw musimy poomawiać, tyle przygotowań przed nami, a ty się zapodziewasz. Czekałem, czekałem, nie mogłem się na was doczekać. Żeby wykorzystać ten czas, byłem nawet ostatnio na jednym ślubie. I teraz już wiem, kiedy trzeba wstać, kiedy usiąść, kiedy podpisać. Nie skompromituję się na pewno. A ty? Czy słusznie podejrzewam, że przez te parę dni po zakończeniu tournée szukałaś jakiejś szałowej toalety ślubnej?

– Nie – mówi ona głosem przyciszonym, a mimo to ostrym. – Przez te parę dni leżałam w szpitalu, gdzie sam profesor Fischer zrobił mi skrobankę.

Łukasz sztywnieje. Potem chwyta Wiśkę za ramiona, nieco odsuwa.

– Coś ty powiedziała? – pyta drżącym z emocji głosem.

– Powiedziałam, że przez ostatnie parę dni swojego pobytu w Niemczech leżałam w szpitalu, gdzie zrobiono mi skrobankę.

Patrzy Łukaszowi prosto w twarz.

Łukasz czuje nagły ucisk w gardle. Do głowy uderza krew. Gniew eksploduje w nim z ogromną siłą. Zaczyna nią z pasją potrząsać.

– Jak śmiałaś?! Jak mogłaś zamordować moje dziecko! Morderczyni! Morderczyni! Ach! ty podła!

Odpycha ją mocno, aż Wiśka się zatacza, uderza głową o ścianę. Łukasz wybiega z mieszkania. Po schodach! Dopada samochodu. Otwiera – ręce mu dygocą. Wsiada, zatrzaskuje drzwiczki. Opiera dłonie o kierownicę i chowa w nich twarz. Trwa tak przez chwilę, a potem ramiona zaczynają mu dygotać. Łukasz płacze. Szlocha głośno, rozpaczliwie, nieodpowiedzialnie. Czy mężczyzna powinien w ten sposób płakać?