19

– Dobry wieczór panu. Co słychać? Czy można się wprosić na jutrzejszą kolację?

Cisza – zapewne moment zaskoczenia.

– Czy pani aby się nie pomyliła?

Może rzeczywiście. Wiśka wcale nie jest pewna, czy to głos Marka. Naciska widełki i próbuje kolejny raz. Odzywa się głos ten co poprzednio. Wiśka nabiera ochoty, żeby się trochę podroczyć. Znowu się nie przedstawia.

– Najwidoczniej nie jest to pomyłka, skoro znowu pan podniósł słuchawkę. Czy zaproszenie na kolację wciąż aktualne? Obowiązuje strój wieczorowy?

– Rozumiem, że pani jest w żartobliwym nastroju, ale ja naprawdę nie mam czasu ani ochoty biegać wciąż do telefonu.

– A czymże, Mareczku, jesteś tak zajęty?

Tam przez chwilę cisza, a potem niepewne:

– Wisia?

– Przyznaj się, ileż ty pań zaprosiłeś na kolację, że aż ci się mylą.

– Wisia! Myślałem, że już wcale się nie odezwiesz.

– Zawiodłam twoje oczekiwania. Więc jak, zapraszasz mnie na jutro?

Znowu chwila ciszy.

– Wisiula, jutro nie mogę.

– A ja ani pojutrze, ani popojutrze. Trzeba to odłożyć.

– A dzisiaj? Dzisiaj nie możesz?

– Miałam zamiar pójść wcześniej do fryzjera, zrobić się na bóstwo.

– Na rajdzie doskonale obywałaś się bez fryzjera.

– Co innego rajd, a co innego kolacja sam na sam z uroczym panem.

– Daj ty sobie spokój z fryzjerem. Przyjeżdżaj! Proszę.

– Nie wcześniej jak za godzinę.

– Czekam.

Odwieczny problem kobiecy – co na siebie włożyć. Wiśka staje przed otwartą szafą. Ta szafa zaczęła się zapełniać dopiero od roku. Wybór jest właściwie dość skromny. Garsonka – piękny przygaszony fiolet – do klapy można przypiąć srebrną broszkę. Albo ciemna spódnica i jakaś bluzka. Może ten miękkuchny golf? Golf ma kolor wysuszonego zielonego groszku. Stała przy ladzie domu towarowego „Joxan” w Alborgu i wahała się, czy wziąć ten czy inny, srebrzystopopielaty. Wahała się dość długo. Olaf i sprzedawca cierpliwie czekali na jej decyzję. Wciąż nie jest pewna, czy dokonała właściwego wyboru. W tym wypadku także można strój ozdobić ukochaną srebrną broszką. Broszkę dostała od matki po dyplomie. Matka otrzymała ją z takiej samej okazji od swoich rodziców i wiedziała, że ta skromna ozdoba szczególnie się córce podoba. Już jako dziecko Wiśka bywała zachwycona, jeśli matka pozwoliła jej przez kwadrans czy pół godziny chodzić po mieszkaniu z przypiętą broszką. Dziś przypina ją równie chętnie przy różnych okazjach. Uważa wręcz, że przypięcie broszki daną okazję nobilituje. Tak więc Marek powinien czuć się zaszczycony. Niestety, o symbolice broszki nie wie, a wobec faktu, że jak to mężczyzna, na damskie stroje nie zwraca dostatecznej uwagi, nie wiadomo, czy tę broszkę zauważa. Natomiast Wiśkę wita z niekłamaną radością.

– Jak dobrze, że przyszłaś. Zupełnie nie poznałem przez telefon twojego głosu. A jeszcze to „pan”. – Odbiera od niej płaszcz.

– Ja też nie byłam pewna, czy to ty. Zdążyłeś z kolacją?

– Naturalnie! Pizza „dochodzi” w piekarniku. Do tego będzie sałatka z papryki. Potem ciasto i owoce. Są i lody. A nawet zdążyłem kupić kwiaty na stół. Dwie kwiaciarnie mam tuż. Proszę, wchodź.

Niby Wiśka wiedziała, że Marek gra na fortepianie, a jednak zaskakuje ją swoją dominującą obecnością czarny lśniący instrument.

– Jaki piękny!

– Zabytek rodzinny. Jeszcze po babci.

Wiśka nie potrafi się powstrzymać. Otwiera klapę i uderza w klawisze.

– Zagrasz mi po kolacji?

– Nie gram zbyt dobrze – mówi trochę zmieszany Marek.

– Ale przecież grasz.

Wiśka rozgląda się po mieszkaniu. Na białej ścianie portret kobiety – niemal naturalnej wielkości – na drugiej rozległy pejzaż. W oknach białe tiulowe firanki. Ciemny stylowy kredens, stół, krzesła, stolik okolicznościowy i fotele, i dużo, dużo przestrzeni. Na jednym z foteli żółtooki kot – uważnie się jej przygląda. Stół nakryty. Na środku bukiecik różnobarwnych frezji.

– Zostałam na amen zdystansowana – mówi Wiśka patrząc na ten stół.

– Masz możliwość rewanżu. Proszę, siadaj. Ja muszę do kuchni.

– Idę z tobą.

Wracają z pizzą i herbatą.

– Niezła ta pizza. Świetnie się przypiekła. Można pochrupać.

Głośne chrupanie wprawia ich w znakomity humor.

– Wybierasz się na Roztocze?

– Właśnie ostatnio myślałam, że trzeba by na rajd. A ty poszedłbyś?

– Chyba tak. Na razie nie widzę przeszkód.

– Skąd wiesz, że Kinga i Olek się pobrali?

– Wprost od Kingi. Spotkałem ją z małym „olątkiem” w wózku.

Trochę plotkują o wspólnych znajomych z turystycznego szlaku. Potem, nie wiadomo kiedy, rozmowa schodzi na wojnę w byłej Jugosławii.

– Marek, dlaczego mężczyźni są tak bezmyślni, tak okrutni!

– Od małego wmawia się im, że walczyć i zwyciężać jest rzeczą piękną. Może trzeba wielkiej ogólnoświatowej zmowy kobiet. To one powinny powtarzać synom: „Żadna z idei nie jest warta czyjejkolwiek śmierci”. I ja jestem skażony. Nie ma w tym jednak winy mojej matki. Umarła, kiedy miałem zaledwie siedem lat.

Zapodziewa się gdzieś dobry nastrój.

A ona? Przecież zaledwie kilkanaście dni temu była gotowa zabić człowieka. Zmieszana mówi:

– O ileż lepiej byłoby nie wiedzieć o wszystkich tragediach świata. Kilka epokowych wynalazków i wszyscy jesteśmy na tę wiedzę skazani.

– To prawda. Agresywność środków masowego przekazu jest przytłaczająca. My na szczęście mamy muzykę, ale inni…

– Inni mają inne rzeczy: biznes, sport, alkohol, seks, narkotyki, ale także religię, także działalność społeczną, a czasem nawet miłość.

Marek nagle spuszcza wzrok. „Niekiedy człowiek coś tak bezmyślnie chlapnie” – myśli Wiśka. Teraz już jest pewna, że i jemu się nie udało.

– Zagrasz? – uśmiecha się życzliwie.

Marek wstaje od stołu dość pośpiesznie. Jakby w obawie, że Wiśka zapyta o coś, o czym nie chciałby mówić. Siada do fortepianu. Wiśka przenosi się na fotel. Z drugiego nadal uważnie obserwują ją żółte kocie oczy. Marek zaczyna grać i kot powoli oczy zamyka, jakby rozkoszując się muzyką. Po chwili – Wiśka wyraźnie to słyszy – z jego pyszczka zaczyna się wydobywać to wyższe, to niższe mruczenie. Chopin – dwa mazurki i walc. Kot uchyla powiek tylko, gdy Marek robi przerwę między jednym a drugim utworem. Potem znowu śpiewa swoje mruczando.

– Jak widzisz, a raczej słyszysz, nie jestem wirtuozem – mówi Marek po skończeniu walca. Może oczekuje słów uznania.

Ale Wiśka zafascynowana reakcją kota pyta:

– Czy ty wiesz, że twój kot śpiewa?

– To nie jest mój kot. To zaledwie mój współlokator. Jego właścicielem jest mały chłopczyk, także Marek.

– A czy ty wiesz, że twój współlokator kot, kiedy ty grasz, zamyka oczy i mruczando śpiewa? Czy ten śpiewak tylko chwilowo jest u ciebie?

– Nie, na stałe. Od małego. W domu Mareczka nie byłby mile widziany.

– Z tego wniosek, że wychowałeś go na miłośnika muzyki poważnej – a potem: – Dziękuję ci, Marku, i za kolację, i za koncert. Zrobiło się nieprzyzwoicie późno. Trzeba do domu.

Marek ją odprowadza.

– Szkoda, że nie mam samochodu – mówi. – Przydałby się na takie właśnie okazje. Odwiózłbym cię z paradą pod sam dom.

– Cieszę się, że nie masz samochodu. Będę o wiele bardziej zadowolona, jeśli odprowadzisz mnie pod sam dom na własnych nogach. Chyba że szkoda ci czasu. No tak. Przecież mój telefon oderwał cię od jakichś ważnych zajęć.

– Ach, nie. Oglądałem w telewizji reportaż nakręcony przez znajomą.

– Czyli nie zadzwoniłam w porę.

– W porę, w porę. Właśnie się kończył.

***

To zaczyna się jeszcze tego samego wieczoru. Udało się Wiśce przeżyć ostatni miesiąc, jakby wszystko dotyczyło zupełnie innej osoby. Mogła wspominać, rozważać, analizować, przyglądać się z uwagą fragmentom i fragmencikom przeszłych wydarzeń i jednocześnie żyć zupełnie normalnie – w Lublinie, w Grabówce, w Krakowie – jeść, ubierać się, robić zakupy, chodzić, ćwiczyć i koncertować, czytać, rozmawiać, nawet się śmiać. Tak. Jej śmianie się z Markiem i do Marka było spontaniczne i zupełnie szczere. Wystarczyło przecież, że Marek odwrócił się i odszedł, by rzuciło się na nią owo uczucie, które początkowo wydawało się tylko wielkim niepokojem, a później, w ciągu zaledwie godziny, niedawne wydarzenia przemieniło w chichotliwe upiorki.

Większość ludzi spotyka się ze śmiercią, gdy umiera ktoś bliski (nagle lub po długiej chorobie), czują wtedy zaskoczenie bądź bezradność, rozpacz bądź ulgę, a czasem po prostu zdziwienie, że życie jest czymś tak kruchym. Że jest, a w następnej chwili już nie. I o ile w wymiarze zbiorowym zostaliśmy ze śmiercią, przez publikatory, do nieprzyzwoitości oswojeni, w wymiarze indywidualnym trudno mówić o oswojeniu. Pozostajemy nieufni wobec śmierci i wobec jej dzieła. Przyglądamy się naszym zmarłym z pewną podejrzliwością, jakby nas oszukali trwając z uporem w stanie dla nas niezrozumiałym. Nie mamy wcale pewności, czy to oni nas opuścili, czy my ich opuszczamy przez swój strach i odrobinę odrazy. Czujemy wstyd. Czujemy, że nie jesteśmy w porządku wobec swoich zmarłych – to najwłaściwsze określenie – wobec śmierci nie jesteśmy w porządku.

Gdyby Wiśka tego doświadczyła wcześniej, pewnie byłoby jej łatwiej. A tak, swoją podwójną przygodę ze śmiercią odnajduje w pamięci daleko niezwyklejszą, niż była. Kwestia wieku? Artystycznej wrażliwości? Czy może – że to pierwszy raz.

Jako tło ogólne wojna w Bośni. Tysiące muzułmańskich kobiet brzemiennych za sprawą żołnierzy serbskich. Oto synowie i córki Serbów będą czcili Allacha. Czy gwałciciele przewidzieli ten skutek? I tysiące strzelających do siebie mężczyzn. Strzelających, żeby zabić. W tym przecież celu produkuje się broń – najlepiej coś co strzela szybko, wielokrotnie – żeby zabić jak najwięcej. Obraz w swojej bezmyślnej grozie aż patetyczny!

I na tym tle ona – ze swoją zbrodnią nie zamierzoną a dokonaną i ze swoją zbrodnią zamierzoną a nie dokonaną. Czy dwie półzbrodnie to cała jedna zbrodnia?

W matematyce kolejność składników nie ma znaczenia, jeden dodać dwa czy dwa dodać jeden to w obu przypadkach trzy. A w zbrodni? Zbrodniczy zamiar plus czyn to zbrodnia. Ale czyn bez zamiaru i zamiar bez czynu?

Kierowca, który zabija dziecko, co wbiegło mu niespodziewanie pod koła. Kto się odważy powiedzieć „morderca”? Żona, która bierze do ręki nóż, by poderżnąć mężowi gardło, co po pijanemu zmaltretował ją i dzieci, a teraz chrapie w najlepsze; stoi z tym nożem w kuchni, stoi, aż dwie strugi łez zaćmią jej wzrok, nic nie widzi, wypuszcza nóż – czy to morderczyni? Niefortunny to przykład. Rzecz powinna dotyczyć jednej osoby. Więc ten kierowca, który zabił poprzednio dziecko, dowiaduje się, że żona go zdradziła. Bierze ze skrzynki na narzędzia największy klucz i ściskając go w ręku wchodzi powoli po schodach. Staje przed żoną z nienawiścią w sercu i z tym kluczem w pocącej się dłoni, a ona mówi: „Skrzywdziłam cię” – i on nie decyduje się uderzyć.

Wszyscy od nas oczekują decyzji szybkich, jednoznacznych i trafnych. Jest to równoznaczne z preferowaniem braku rozwagi. Rozważnych wyborów nie dokonuje się pośpiesznie. Rozwaga prowadzi nieuchronnie do wieloaspektowości ocen. Jednocześnie wcale nie jest gwarancją trafnego wyboru. Gdybyż udało się przetestować wszystkie możliwe warianty! Niestety, możemy wybrać tylko jeden. A wystarczyłoby wynaleźć małą maszynkę do cofania czasu. W przypadku Wiśki można by czas cofnąć do pewnego majowego popołudnia tego roku, żeby mogła nie wyjść z domu, uniknąć wyrywania torebki i interwencji przypadkowego świadka.

No cóż, wtedy byłaby to zupełnie inna powieść.