8

Tak więc Łukasz ucieka w popłochu z tego mieszkania, gdzie zaprowadził go przypadek. Z tego łóżka, gdzie zaprowadziła go chęć „poprawienia” wczorajszego niefortunnego stosunku. Ucieka z pętli wzruszenia zaciśniętej na gardle. Ze zdradzieckich sideł zastawionych przez czułość, tym groźniejszą, że utajoną. Z postanowieniem, że będzie się trzymał z daleka. Spełnił przecież życzenie Wiśki. Spędził z nią noc w sposób, który sama wybrała. Nic już nie jest jej winien. Naprawił, co mógł, i teraz nic już nie jest jej winny. Na szczęście ona za dwie godziny wyjeżdża. A potem zawsze można się wykręcić, że ma dyżur albo jest umówiony. Po co kręcić? Wystarczy powiedzieć: „Uważam, że dalsze spotkania nie mają sensu”. Przecież nie będzie się domagała wyjaśnień. Najlepsza jest droga prosta. Pod warunkiem jednak, że nie prowadzi donikąd. Drodze wybranej przez Łukasza zabrakło celu.

Wiśka nie daje znaku życia ani po paru, ani po kilkunastu dniach. I początkowe zadowolenie Łukasza z tego faktu przemienia się w niepokój najpierw starannie ukrywany, a potem już jawny. Codzienne telefony nie dają rezultatu. Co się stało? Przecież wyraźnie powiedziała, że nie będzie jej tylko parę dni. Wraca poczucie winy – dokuczliwe, choć mało uzasadnione. Wreszcie w najbliższą sobotę Łukasz wsiada do samochodu i jedzie do Grabówki. Szyld obok furtki nasuwa mu myśl, aby wystąpić w roli kierowcy szukającego pomocy mechanika, zaraz jednak wpada na inny pomysł. Podaje się za przedstawiciela służby zdrowia, który szuka kontaktu z Wisławą Konieczną, aby poprosić ją o koncert w sanatorium dla sercowców w Nałęczowie.

Okazuje się, że Wiśki nie ma. „Córka wyjechała z koncertami nad morze. Kiedy wróci? Dokładnie nie wiadomo. Organizator na bieżąco szuka nowych możliwości, więc wrócą dopiero po ich wyczerpaniu. Może w połowie lipca? Potem córka planuje urlop.” Rozmowa toczy się przy stoliku w ogrodzie. Łukasz zostaje poczęstowany kwasem chlebowym i domowym plackiem z owocami. Jasne oczy inżyniera Koniecznego patrzą uważnie, wnikliwie i Łukasz nie jest pewny, czy Konieczny uwierzył w jego wersję. Choć dlaczego by nie? Jest przecież zupełnie wiarygodna.

Dom Koniecznych stoi nieco na uboczu, na wzgórzu i z miejsca, gdzie siedzi Łukasz, roztacza się rozległy widok.

– Pięknie – mówi Łukasz. – Chciałoby się tutaj pobyć choć kilka dni albo spędzić urlop.

– Nie jest to chyba niemożliwe? Nic prostszego jak wynająć jakiś pokój i przyjechać. Pan sam czy z rodziną?

– Niestety, wciąż sam – mówi żartobliwie.

– No, ma to i swoje dobre strony.

– To prawda. Jeśli można, zostawię tu samochód i połażę po okolicy. Nie bardzo mi się chce jechać w taki upał.

I Łukasz, jak to zawsze robiła Wiśka, wprost z ogrodu wchodzi w ten wcześniej zaledwie oglądany krajobraz. Idzie między już złocącymi się zbożami, wśród miodnego zapachu kwitnących ziemniaków i gryki, zakręca do lasu – tu chłodniej – odkrywa maliny, mchy, bladopomarańczową korę sosen. Okazuje się, że tamto nagłe przejrzenie spod szpitala nie zanikło – Łukasz to wszystko naprawdę widzi. Siada na ściętej sośnie leżącej wśród czerwieniejących poziomek. „Gdzieżeś mi się zapodziała, moja turkaweczko!” Była w Lublinie i nawet nie zadzwoniła – to pretensja. Już nie pamięta o swoim niedawnym zadowoleniu, że nie dzwoni. W tym powrocie myślami do Wiśki, w tym przyjeździe do Grabówki jakąś rolę odegrała uzyskana od Thylmanowej wiadomość, iż Ewa wyjechała z Piotrusiem i Matuszewskim na Mazury. Aldona powiedziała: „Daj sobie spokój, Łukasz. Ona nie dla ciebie. Myślę, że Ewa i Janusz jesienią się pobiorą. Poszukaj ty sobie jakiejś młodziutkiej miłej turkaweczki”. Tak przypadkowo trafiła z tą turkawką. Może naprawdę przyjechać tu na urlop? Co na to Wiśka? Przypomina mu się ów moment pieszczoty. Ręka przesuwająca się lekko po jego włosach i – ucisk w gardle. Dlaczego udawała sen? A on? Dlaczego udawał sen? Lekka ręka na jego włosach.

W swoich niezbyt bogatych doświadczeniach erotycznych Łukasz nie trafił dotychczas na kobietę, która okazywałaby mu czułość. Były to kontakty przelotne. Najpierw na studenckim obozie Sylwia, która wydawała mu się w dziedzinie seksu zbyt doświadczona, co spowodowało jego rezerwę, jakoś go odstręczyło. W czasie praktyki w szpitalu siostra Krysia. Drobna brunetka grająca wielkie emocje w sposób, który Łukasz odbierał jako dość śmieszny – odpowiadało to jego poczuciu humoru. Krótki romans z pewną rozwódką – seks na chłodno. Coś takiego jak upieczone na rożnie kurczę, smaczne i na gorąco, i na zimno. Potem kilkakrotnie spotkał u Thylmanów Ewę i wtedy się przekonał, jak silne emocje może budzić kobieta. Przestały mu smakować byle jakie kontakty. Zdecydował się co prawda na serię spotkań z pewną dziennikarką i jakby mścił się na niej, że nie jest Ewą. A Ewa prócz męża obdarzała w tym czasie łaskami Andrzeja i on przy tamtych dwu czuł się jak parias – nie miał urody ani prezencji żadnego z nich. Niemal z odrazą patrzył przy goleniu w lustro. Pierwszy zawał Tomasza wyeliminował z życia Ewy Andrzeja, drugi – samego Tomasza. Po półrocznym wdowieństwie Ewa odrzuciła awanse Łukasza, natomiast obdarzyła przychylnością swojego sublokatora profesora Matuszewskiego, tłumacząc, że Piotruś profesora zaakceptował, a jego, Łukasza, nie. Aldona musi wiedzieć coś konkretnego, skoro powiedziała mu o małżeńskich planach Ewy. Są przecież przyjaciółkami. Tak więc Ewa wybrała starego profesora, a jemu trafił się ten grający badylek i tak naprawdę nie wiadomo, co z nim robić. Czy ma powielić błąd Andrzeja, który ożenił się z Agnieszką na złość Ewie, bo ta po zawale Tomasza nie chciała się z nim spotykać? Zresztą Łukasz wcale nie jest na Ewę zły. Tylko mu żal. Wie, że z żadną inną kobietą nie przeżyje emocji, których źródłem mogłaby być ona.

A ten badylek? Ani to się nie nadaje na żonę, ani na kochankę. Bo cóż to za żona, której tygodniami czy nawet miesiącami nie ma w domu. I kochanka z niej żadna. Seks najwyraźniej jest dziedziną całkiem jej obcą. „Masz okazję, Łukaszku, wykazać swoje talenta. Zamienić tę zimną rybę w ptaszka krzyczącego po nocach z rozkoszy”. Tak Łukasz pomyślał. Jak na siebie, przesadnie poetycko. Poza tym ma poważne wątpliwości, czy Wiśka to materiał na atrakcyjną kochankę. Właściwie po co tu przyjechał?

Skwar już nieco zelżał. Wśród gałęzi zaczęły nawoływać ptaki. Trzeba uzbierać dla matki garść poziomek i wracać do Lublina. Trochę szkoda. A potem nocny dyżur. Niechby przynajmniej w miarę spokojny. Zostawia ojcu Wiśki wizytówkę, prosząc, żeby pani Konieczna zechciała po powrocie skontaktować się z nim i odjeżdża.

W domu matka wita go wiadomością, że dzwoniła Agnieszka z propozycją, aby został ojcem chrzestnym Wojtusia.

– Obawiam się, że to niemożliwe. Wiesz przecież, mamo, że od kościoła i księży trzymam się z daleka. Liczba moich grzechów śmiertelnych jest tak okazała, że nie śmiałbym prosić o rozgrzeszenie.

– Naprawdę musisz sobie stroić żarty? Na chrzestną proszą Aldonkę.

– O! W takim razie propozycja zaczyna być kusząca. Często mam ochotę poderwać Michałowi żonę, wypróbować swoje możliwości i jej stałość. Wciąż nie mogę uwierzyć, że taka śliczna kobieta jak Aldona pozostaje absolutnie wierna tak mało atrakcyjnemu mężczyźnie jak mój drogi wujek. Kum i kuma – to chyba mogłoby nas zbliżyć?

– Łukasz!

– Już będę grzeczny. Mamusiu, jeść! Dziecko głodne, a musi do szpitala.

Potem telefonuje do siostry.

– Agnieszka! Ciągle, nieustannie zaskakują mnie twoje oryginalne pomysły. Naprawdę sądzisz, że ktoś taki jak ja może być przewodnikiem duchowym dla młodzieńca?

– Spośród znanych mi osób jesteś jedną z najbardziej moralnych.

– Nieszczęsna istoto! To w jakim środowisku ty się ostatnio obracasz?

– Idę, bo Wojtuś marudzi. Szykuj się, kochany braciszku.

Ten „kochany braciszek” z ust Agnieszki Łukasza nieco zaskakuje. Tak dobrze z nią czy tak źle? Chce obdzielić swoją radością cały świat czy na gwałt szuka wsparcia?

– Mamo – pyta – jak ostatnio między Andrzejem i Agnieszką?

– Andrzej jest synem zachwycony, wprost szczęśliwy. To jego szczęście jak światło pada na Agnieszkę.

Szczęście, które jest światłem odbitym. Dlaczego Agnieszka się na to zdecydowała? Zapewne kocha tego człowieka, który wcale nie jest jej wart. A Ewa? Co w nim widziała? Łukasz zdaje sobie sprawę, że osąd wypływa z jego niechęci do szwagra, bo tak naprawdę nic Andrzejowi nie może zarzucić.

– To kiedy te chrzciny? – Podnosi na matkę wzrok.

***

Cóż to za śmieszne uczucie trzymać na rękach takie małe stworzenie ze świadomością, że za jakiś czas będzie mężczyzną – jak on. No, może niezupełnie. Nie będzie przecież miało krzywego nosa. To jednak cecha rzadka, szczególna, indywidualny wyróżnik. A toto będzie pewnie podobne do swojego tatusia. Kobiety będą obdarzać go łaskami. Wtedy on, ojciec chrzestny (ale nie mafioso), będzie młodzieńcowi udzielał, co do kobiet, dobrych rad. Jakich to rad może udzielić? Jak zdobyć ich miłość? Nie zdobył miłości żadnej z nich. Jak je kochać? Żadnej nie kochał. A ta, którą był gotów obdarzyć miłością, wcale go nie chciała. Co prawda ma jeszcze, zanim Wojtuś urośnie, kilkanaście lat na zdobycie cennych doświadczeń. Łukasza te myśli rozśmieszają. Jeszcze chwila i wybuchnie głośnym śmiechem. W kościele? Przecież ostrzegał Agnieszkę, że na chrzestnego się nie nadaje.