Przygoda motyla Tyla
Motyl Tyl był artystą. Patrząc na niego łatwo było się tego domyślić. Różnobarwne kropki i plamki na skrzydłach Tyla tworzyły wyjątkowo piękny wzór. Kiedy fruwał, trzepotał skrzydełkami lekko, jakby tańczył. Uważał się też za poetę. I żeby samego siebie i innych o tym przekonać, zawsze mówił wierszem. Na przykład lecąc nad łąką wołał radośnie:
„To dla ciebie, łąko, świeci dzisiaj słonko!”
Nie był to rym zbyt wyszukany, ale łące się podobał. Wdzięcznie prostowała trawy i obracała oczy kwiatów do słońca. A Tyl już był nad rzeką.
„Rzeka w jedną stronę mknie, ja zaś mogę w tę i w tę” – przechwalał się wesoło.
I chcąc pokazać, jak to on może latać, omal nie wpadł do wody. Przefruwająca obok ważka zaśmiała się z chwalipięty, ale Tyl wcale się nie obraził.
„Witaj, miła kuzyneczko! Dobrze lata się nad rzeczką?” – zapytał.
„Bardzo dobrze” – odpowiedziała ważka i poszybowała dalej na błękitnych skrzydełkach.
A motyl Tyl zakręcił w lewo, bo właśnie dostrzegł dziewannę z dużą ilością rozkwitłych kwiatów.
„Oto śniadanie, mój miły panie” – powiedział głośno do siebie. Miał ogromną ochotę na porcję słodkiego nektaru.
Zatoczył z wdziękiem trzy koła – duże, mniejsze i malutkie – i przysiadł na żółciuteńkim kwiecie. Tu na jednym z płatków siedziała biedronka Onka. Czerwona w czarne
kropki, na żółtym tle, wydała się Tylowi wyjątkowo ładna. Zakrzyknął:
„Siadłem na dziewannę, znalazłem piękną pannę! Co za urocze spotkanie! Wpraszam się na śniadanie”.
Był już porządnie głodny.
„Dzień dobry – powiedziała biedronka. – Nektaru nie brakuje. Pij na zdrowie”.
Onka nie uważała się za poetkę, więc nie mówiła wierszem. Tyl zapuścił trąbkę do wnętrza kwiatu i upił nektaru. Potem grzecznie zaproponował:
„Pogoda dzisiaj jest naprawdę miła. Może i ty byś, Onko, się ze mną napiła?”
„A tak, słońce grzeje dość przyjemnie – potwierdziła biedronka – Za zaproszenie dziękuję, ale jestem syta. Na śniadanie zjadłam aż trzy mszyce, pełno ich tutaj. Czuję wyraźnie, że mnie trochę przybyło”.
Słysząc to motyl Tyl natychmiast stracił apetyt. Stracił też ochotę na towarzystwo żarłocznej panny.
„Przepraszam, do widzenia. Bardzo mi się śpieszy” – powiedział.
Nie zdążył nawet zrymować „śpieszy” z „cieszy” i szybciutko odleciał.