O PANNIE TAŃCZĄCEJ
Była córką Księżyca i nadrzecznej Mgły. Urodziła się pewnego wiosennego wieczoru, kiedy cała łąka mocno pachniała ziołami. Została ułożona w kolebce uplecionej z młodego tataraku, a zawieszonej na witkach wikliny. Mama Mgła otuliła córeczkę w białą koszulkę. Tata Księżyc, aby zabawić maleństwo, zapalił w kropelkach rosy migotliwe iskierki. Kolebkę kołysały dwie dzikie kaczki, pokwakując sennie „kwa, kwa, kwa” — i dziecko spokojnie zasnęło.
W jakiś czas później zobaczył ktoś na łące małą tańczącą dziewczynkę, która zaraz zapodziała się we mgle. Tak że po chwili nie był pewny, czy widział tańczącą naprawdę, czy mu się tylko przewidziało.
Potem tańczącą ujrzały jednocześnie dwie osoby. Zobaczyły ją jako podrośniętą już dziewuszkę i nawet wydało się im, że to któraś ze znajomych dziewcząt tańczy przy księżycu. Nagle jednak tancerka zbladła i odpłynęła z pasmem mgły. I znowu nie było wiadomo, czy to nie przewidzenie.
Trzeci raz zobaczono ją jako dorosłą pannę. Księżyc właśnie był w pełni — jasny, krągły. Kapela żab koncertowała rozgłośnie. Mgła snuła swoje welony nad rzeką — srebrzyste, coraz gęściejsze. Panna, tańcząc, wyłoniła się zza tych welonów. Zalśniły w księżycowej poświacie jej włosy i suknia z mgielnej pajęczyny. Wiatr zaszumiał w tataraku. Mocniej zapachniały kwiaty na łące.
A Panna tańczyła. Pobrzmiewał z dali jej dźwięczny śmiech — cichy, jakby zatopiony we mgle. Po chwili tańcząca zaczęła się obracać w przeciwnym kierunku — lekka, zwiewna, przemieniona w srebrzysty wir. Żaby nasiliły koncert. Księżyc zachwycony, żeby lepiej widzieć taniec córki, zszedł niżej, aż przysiadł na czubku świerka. Mgła zakołysała się nad rzeką, tworząc dla tancerki ruchliwe tło.
I trwało to — i trwało.
Aż po świt.