19
Po tym śnie dochodzę do wniosku, że komisarz Jerzy Kot nudzi się na udzielonym mu urlopie jak przysłowiowy mops i jeżeli nie podrzucę mu jakiegoś, choćby drobnego śledztwa, jest gotowy mścić się na mnie, utajniając głęboko i absolutnie wyniki dochodzenia w sprawie morderstwa Edzia Kapicy. Postanawiam więc podrzucić i jemu, i miejscowemu dziennikowi kolejną zagadkę kryminalną, która komisarza nieco rozerwie, a mnie przysporzy paru złotych tudzież odrobiny literackiej sławy. Zajmuję stanowisko pracy.
Najpierw tytuł: KOMISARZ KOT PROWADZI ŚLEDZTWO. Potem: Martwą Alinę P., emerytowaną księgową, znalazła w przedpokoju wracająca z pracy sublokatorka Mariola K. Jej histeryczny krzyk zwabił dwoje najbliższych sąsiadów: Karola W., na ogół tworzącego w domu grafika komputerowego, oraz Krystynę C., byłą pielęgniarkę, od lat zaprzyjaźnioną z denatką.
Zastali oni scenerię nader dramatyczną. Na podłodze leżała ich sąsiadka, chyba martwa – tak należało wnosić z jej wyglądu – a na jej piersiach i na podłodze jak konfetti rozsypane były stuzłotówki. Nad leżącą, w pozie tragicznej, stała Mariola K. zakrywając obu dłońmi twarz. U jej stóp powoli rozpływała się ciemnoczerwona kałuża.
Krystyna C. nie straciła opanowania. Przekroczyła czerwoną kałużę i ujęła fachowo przegub Aliny P. Pulsu nie wyczuła.
– Niech pan dzwoni na policję – zwróciła się do Karola W. i wycofała ostrożnie na korytarz.
Wkrótce pojawili się: lekarz oraz komisarz Kot i reszta ekipy śledczej. Komisarz jednym profesjonalnym spojrzeniem ogarnął scenerię zbrodni i ustąpił miejsca lekarzowi. Ten stwierdził, że śmierć nastąpiła 3 do 4 godzin wcześniej, prawdopodobnie na skutek urazu czaszki, a zgon spowodowało uderzenie tępym narzędziem. Po obrysowaniu pozycji ciała zabrano je, w celu dokonania sekcji. Czerwona kałuża na podłodze nie była krwią denatki, ale keczupem na ostro wylanym z butelki, która się potłukła w reklamówce upuszczonej przez zszokowaną pannę Mariolę.
Po zabraniu ciała ekipa przystąpiła do rutynowych czynności. Komisarz Kot rozejrzał się po mieszkaniu. Składało się ono z trzech pokoi. Największy zajmowała denatka i tu panował idealny porządek. Drugi Mariola K. – tu królował tak zwany artystyczny nieład. Trzeci pokój należał do siostrzeńca Aliny P. – młodzieniec ów na razie nie był obecny – tutaj o porządku raczej nie należało mówić, prędzej o jego przeciwieństwie. Jeśli morderca czegoś poszukiwał w mieszkaniu to najprawdopodobniej właśnie w tym pokoju. „Może chodzi o narkotyki?” – mignęła komisarzowi myśl. Inne pomieszczenia jak kuchnia i łazienka nie zdradzały żadnej ingerencji osób z zewnątrz.
Komisarz Kot prowadził wstępne przesłuchanie w kuchni. Towarzyszył mu kot denatki, a właściwie ogromne, pasiaste kocisko, które usiadłszy koło miski do karmienia najwyraźniej oczekiwało, że ktoś ją napełni. Kot wpatrywał się intensywnie w Kota i mruczał, co prawdę powiedziawszy, komisarza irytowało. Złapał zwierzę za kark i wyrzucił do przedpokoju.
Na pierwszy ogień poszła ładniutka, szczupła blondynka Mariola K. Zeznała, co następuje: Pokój wynajmuje od trzech miesięcy, jest sekretarką w prywatnej firmie „Martex”. O znajomościach i przyjaźniach pani Aliny nie potrafi nic powiedzieć. Wróciła do domu po zrobieniu zakupów w samie, otworzyła drzwi (tu się wstrząsnęła, przełknęła ślinę), zobaczyła, co zobaczyła, zaczęła krzyczeć. O siostrzeńcu denatki, Tonym (tak jej się przedstawił) wie, że chyba studiuje, widuje go rzadko, uważa, że jest dosyć sympatyczny, nie utrzymuje z nim jednak kontaktów towarzyskich.
Była pielęgniarka Krystyna C., pani po sześćdziesiątce, zeznała: Zaprzyjaźniła się z Aliną P. trzydzieści lat temu, kiedy się tu obie wprowadziły do nowego spółdzielczego domu. Wtedy jeszcze żył mąż denatki, a także jej siostra, matka Antoniego. Po śmierci męża i siostry Antoni zamieszkał z ciotką. Teraz studiuje anglistykę. W ogóle Antoni to obrotny chłopak. Z tych, co to wiedzą, czego chcą. Czasem przychodzili do niego koledzy, a nawet koleżanki, ale ciotka patrzyła na to niechętnie, więc to raczej Antoni bywa poza domem. Zresztą udziela korepetycji, to mu zajmuje sporo czasu. Co do panny Marioli to Alina P. dziś rano się jej zwierzyła, że zrobiła wczoraj dziewczynie karczemną awanturę, bo ta przenocowała u siebie jakiegoś mężczyznę, na którego właścicielka mieszkania natknęła się rano idąc do łazienki. Wyłuszczyła więc sublokatorce, że wynajmuje pokój tylko jej i nie będzie tolerowała kurewstwa pod swoim dachem, na co tamta się popłakała. Nie wie o żadnych wrogach ani o nikim, komu mogłoby zależeć na śmierci Aliny P. Nie wie też, żeby denatka przechowywała w domu jakieś pieniądze czy kosztowności. Biżuterii raczej nie miała, poza obrączką i pierścionkem, które nosiła na palcach. Po Alinie P. dziedziczy Antoni. Nie miała żadnej innej rodziny. Mieszkanie jest własnościowe, wykupione bardzo dawno, jeszcze za życia męża. Zdrowie Aliny P. było zadowalające. W jej życiu nie było od dawna żadnego mężczyzny, a już z pewnością takiego, który zamordowałby z zazdrości. Nie prowadziła też żadnych pokątnych interesów.
Karol W., bardzo przystojny trzydziestolatek, wyglądający bardziej na czempiona koszykówki niż na grafika, miał do powiedzenia o wiele mniej: Mieszkał tu dopiero od dwu lat. Z sąsiadką nie utrzymywał kontaktów poza „Dzień dobry!” Nie utrzymywał też kontaktów z jej sublokatorką ani z siostrzeńcem, choć czasem oboje widywał na schodach. Dziś nic nie widział ani nie słyszał, bo siedział przy komputerze z słuchawkami na uszach i gdyby na chwilę ich nie zdjął, żeby sobie zrobić w kuchni kawę, pewnie by wcale nie usłyszał krzyku panny Marioli. Nawiasem mówiąc, uważa ją za dość atrakcyjną. Nawet się niedawno zastanawiał, czy nie zacieśnić tej znajomości.
Trzeba przyznać, że te ostatnie przesadnie intymne zwierzenia pana Karola komisarza Kota odrobinę zastanowiły.
Tymczasem wrócił do domu Antoni, czyli Tony B. Informacja o zgonie ciotki zdecydowanie go zaskoczyła. Po otrząśnięciu się z doznanego szoku zeznał: Z ciotką mieszka od śmierci matki, od czasów szkoły średniej, nie, nie kłócili się, jest niezależny finansowo – udziela korepetycji z języka angielskiego – ciotka była trochę upierdliwa, jak to stara kobieta, ale nawet ją lubił. Nie ma pojęcia, czy mieszkanie jest lokatorskie czy własnościowe, nigdy nie było o tym mowy. Kto dziedziczy po ciotce? Nnno, chyba on, bo ciotka nie miała poza nim innych krewnych. Nie ma pojęcia o żadnych wrogach ciotki ani własnych. Nie, z nikim nie zadarł ani nic takiego. Od narkotyków trzyma się z daleka. W pokoju ma taki bałagan zawsze, raczej nikt niczego tam nie szukał.
Kiedy komisarz przesłuchiwał świadków ekipa śledcza odkryła:
a) narzędzie zbrodni: dość dużą i ciężką szklaną kulę, którą z powodzeniem można było złapać jedną ręką i zadać śmiertelny cios, a która to kula potoczyła się pod stojący w przedpokoju regał, tak że nie była początkowo widoczna, nie stwierdzono jednak na niej żadnych świeżych odcisków,
b) pochodzenie rozsypanych w przedpokoju pieniędzy: była to właśnie dostarczona Alinie P. emerytura – dowodził tego odcinek przekazu leżący wśród stuzłotówek – wyłoniła się więc potrzeba przesłuchania listonosza.
Komisarz Kot spróbował podsumować informacje. Aliny P. nie zabito, żeby ją ograbić. Nie zabito jej też z zazdrości. Zemsta? Za co? Za awanturę i obelgę, która padła? – wątpliwe. Spadek? – to już prędzej. Cios zadano prawdopodobnie szklaną kulą. Czy ktoś z przesłuchiwanych wie coś o tej szklanej kuli? Tak. Antoni B. stwierdził, że ta kula, pamiątka z zamierzchłych czasów, z młodości ciotki, razem z całym regałem została wystawiona do przedpokoju, kiedy ciotka postanowiła wynająć jeden pokój. Na tym regale były książki po wujku i różne inne pamiątki, których nie miała sumienia wyekspediować na śmietnik.
Więc morderca nie miał kłopotu z sięgnięciem po narzędzie zbrodni. Leżało niemal pod ręką. Komisarz Kot prosi Antoniego, aby położył kulę dokładnie tam, gdzie pamięta, że leżała. Antoni kładzie ją na górnej półce. Obecnie usadowił się tam skulony w kłębek kot. „Znowu tu wlazłeś?” – mówi do kota Antoni i dźga go palcem w czarny nos. „Morderca nie mógł być niski, jeśli tam dosięgnął” – robi w myśli bystrą uwagę komisarz Kot.
Zakończenie będzie w dzienniku umieszczone na innej stronie, na przykład ukryte wśród ogłoszeń drobnych, może też udawać koniec jakiegoś mniej atrakcyjnego artykułu. Zagadka nie powinna jednak być zbyt trudna, jeśli ma sprawić satysfakcję sporej grupie czytelników. Nie powinna też być debilnie łatwa. Jak jest w tym przypadku? Doprawdy nie wiem. Trudno jest ocenić to, co się samemu napisało, a jeszcze znając z góry rozwiązanie. Trzeba komuś podrzucić tekst do przeczytania. Może nawet dwu osobom. Najlepiej dam to Kaśce i Ryśkowi, kiedy jutro pojadę do Lublina.
Dopisuję zakończenie:
W tym momencie ekipa śledcza opuszcza mieszkanie. Przeciąg nagle zatrzaskuje z hukiem drzwi. Przestraszony kot daje susa w dół strącając położoną przed chwilą kulę. Tak wygląda samozdemaskowanie się mordercy. Uprzednio przeciąg zatrzasnął drzwi za wychodzącym listonoszem. Zaś Alicja P. miała nieszczęście stać na torze, po którym spadała kula strącona przez spłoszonego kota.
Zastanawiam się przez chwilę, czy komisarz Kot jest usatysfakcjonowany. Przecież w zdemaskowaniu zabójcy znaczną rolę odegrał przypadek. Tylko że przypadek odgrywa niebagatelną rolę przy absolutnie wszystkich odkryciach. Tak już jest od początku świata. Jackowi też pewnie przydałoby się kilka szczęśliwych przypadków. Z pewnością by nimi nie wzgardził. Niech więc komisarz Kot będzie wdzięczny losowi i więcej mi nie marudzi.