Recepta na lato
Zieleń wczesnego lata jest dominująca, wszechobecna. Co miało kwitnąć, przekwitło. Co ma się złocić czy rumienić, jeszcze się nie złoci ani nie rumieni. Wszędzie zielono. A zieleń jest ciemna, nasycona, już nie wiosenna – letnia.
Zupełnie zielone pola, zupełnie zielone drzewa, zupełnie zielone łąki, bo te niedawno skoszone porosły już krótkim zielonym futerkiem. Tylko na łąkach, których nie koszono, wysoki chaber driakiewnik kipi białym puchem dojrzewających nasion. Byle wiatr, nasiona pofruną w poszukiwaniu nowego dla siebie miejsca. Tylko na przydrożach zdarza się rumianek albo błękitny rycerz cykoria podróżnik u boku z dziurawcem, wiernym giermkiem o złocistej czuprynie. Ale co tam jeden, drugi czy nawet dwudziesty kwiatek w tym morzu wszechobecnej zieleni.
I dopiero krzewy jaśminu! Ogromne ponadtrzymetrowe, osypane kwieciem tak gęsto, że kwiatów więcej niż liści. Na płatkach, na listkach lśnią krople niedawno opadłego deszczu.
Wspaniałe tło dla personifikacji nadeszłego właśnie lata.
Mam w oczach ten kiczowaty obraz. Lato – oczywiście o włosach jak dojrzałe żyto, o oczach lazurowych jak bezchmurne niebo, o cerze cudnie wyzłoconej słońcem – na tle kremowo-zielonego jaśminowego gąszczu. Malujemy, wieszamy na ścianie i jesień nie jesień, zima nie zima, mamy lato przez cały rok.