Witać-Żegnać

Po prawie jesiennej wiośnie i prawie jesiennym lecie nastała jesienna jesień. Kilka dni słoneczno-chmurnych, kilka chmurno-deszczowych, kilka chmurno-bezdeszczowych – słońce.

Witamy!

Liście na drzewach zaczęły pięknie żółcieć, rdzawieć, czerwienieć, kasztany spadać. Nareszcie wszystko prawidłowo.

Wiewiórki w nałęczowskim parku zachowują się wręcz bezczelnie – oczka czarne paciorki lśnią bystro, wesoło – przychodzą, stają słupka, czekają. Niby rude, a przez rzadkie, lekuchne włoski sierści przeziera popielaty, puch. Porywają orzech, biegną zakopać w ziemi, wracają po następny. Instynkt robienia zapasów na zimę.

A my na zimę co?

Wciąż jeszcze nie przestaliśmy się smucić, że tak mało było lata.

Alejka obsadzona kasztanami jadalnymi – ciemnozłota. Trawnik – jaskrawozielony. Pasą się na nim trzy białe łabędzie. Pod pomnikiem Żeromskiego krwawi czerwony krąg szałwii. Topole obficie gubią zbrązowiałe listki. Lipy, na razie skąpo, rozsiewają złote serduszka.

Natomiast na łące kwitnie trochę jaskrów, czerwonej koniczyny, krwawnik i pępawa. Polatuje nad nimi samotny bielinek kapustnik. Spod nóg wyskakuje malutka brązowa żabka.

Nagle – klangor. Rozglądam się po osłonecznionym niebie, nic nie mogę dostrzec. A przecież słyszę – odlatują. Dopiero po chwili zauważam dwa klucze dzikich kaczek.

Stoję tak z zadartą głową. Żegnam ptaki.