Dwoje na ławce
Najpierw nadszedł chłopak. Kiedy zbliżał się wydłużonym posuwistym krokiem, kosmyczki dość ciemnych włosów śmiesznie mu na głowie podfruwały. Ubrany był w jasnobłękitną koszulę z podwiniętymi rękawami. Mocno kontrastującą z opalenizną rąk i twarzy, pięknie wyprasowaną. Pomyślałam, że kupiła mu ją kochająca matka, bo ten błękit był najwyraźniej kolorem matczynej czułości. Rzucił się na ławkę niedbale, rozkrzyżował ręce na oparciu i począł uporczywie, nerwowo bębnić palcami o krawędź. Do ławki podfrunęły natychmiast dwa do nieprzyzwoitości oswojone gołębie domagające się przymilnym gruchaniem i kokieteryjnym przechylaniem łebków – okruszyn. Chłopak zaczął uważnie przypatrywać się ptakom, z których jeden, wyraźnie starszy i upasiony, miał upierzenie białe nakrapiane jak piegami jasnym brązem, a ten drugi, dużo smuklejszy, był szary, na szyi z mieniącą się tęczowo obrożą. W końcu ptaki widząc, że okruszyn nie dostaną, poderwały się ciężko i poleciały na kalenicę pobliskiego domu.
Chłopak spoglądał co chwila w prawo. Nie trudno było się domyślić, że ktoś, kogo oczekuje, nadejdzie z tamtej strony. Zmiana pozycji, zdjęcie z oparcia rąk i ruch jakby chciał wstać i wyjść naprzeciw, a potem z tego zamiaru zrezygnował, powiedziały mi, że dostrzegł oczekiwaną osobę.
Była to dziewczyna o jasnych włosach. Na nogach miała bardzo czerwone sandałki. Sukienkę żółtą w pomarańczowe pasy. Niosła siatkę, a w niej książkę i duże jabłko nawet z tej znacznej odległości rumieniące się wspaniale. Doszła do ławki, przysiadła opierając łokieć na oparciu zwrócona niemal przodem do chłopca, coś powiedziała, a potem roześmiała się przechylając głowę. Nie odpowiedział śmiechem. Podniósł leżący koło ławki patyk i zaczął go po kawałku obłamywać.
Ona wyjęła z siatki jabłko. Próbowała je rozłupać, nie miała jednak na to dość siły. Podała owoc chłopcu i on , niemal bez wysiłku, rozpołowił go. Jedli obserwując gołębia, który przysiadł u ich stóp. Nie był to żaden z tamtych, co poprzednio kokietowały chłopaka. Ten był zupełnie biały i utykał na jedną nogę. Dziewczyna rzuciła mu ogryzek. Gołąb dziobał go potrząsając zgrabnym łebkiem, gdy wtem, kolorowa duża piłka, która wymknęła się z rączek idącego z matką kilkulatka, spłoszyła ptaka. Dziewczyna piłkę podniosła, podała dziecku. Znowu zaczęła coś mówić do partnera, a on, tym razem, krótko jej odpowiedział.
Zamilkli. I pomimo że siedzieli obok, wyglądali jak dwoje zupełnie obcych sobie ludzi, co przypadkowo znaleźli się na jednej ławce. Ona wzięła do ręki książkę, zaczęła ją przeglądać z miernym zainteresowaniem, on głowę odwrócił w przeciwną stronę i śledził wzrokiem nadciągającą malowniczą grupę. Wszyscy byli tam ubrani bardzo kolorowo, niekonwencjonalnie, jeden niósł gitarę. Ci kolorowi przeszli. Nie spojrzał za nimi, więc już było wiadomo, że na sąsiadkę z ławki nie patrzy celowo.
Dziewczyna odłożyła książkę. Wsparła ręce o ławkę, siadła głębiej i zaczęła machać, nieco w ten sposób uniesionymi w górę, nogami. Sandałki kołysały się rytmicznie jak dwie małe czerwone huśtawki – miarowo, spokojnie… A potem on się obrócił, położył opaloną rękę na jej drobnej dłoni. Sandałki-huśtawki wstrzymały bieg. Zawisły tuż nad ziemią przechylone palcami ku dołowi – jak u tancerki. Teraz wyglądali jak para zakochanych, których serca przepełnia tyle uczucia, że nie potrzebna im rozmowa.
Podbiegł wiatr. Niedbale zamiótł kurz, przepadł w rabacie różanych krzewów. Znowu przyfruną gołąb. A za nim kilkanaście innych. Gruchając przechadzały się tam i z powrotem po ścieżce. Nie wypatrzyły jedzenia, wzleciały trzepotliwą chmurą.
Chłopak coś mówił partnerce. Ona potrząsała głową, aż jasne włosy falowały migotliwie na ramionach. Zagniewany jej przeczeniem cofną rękę, podniósł z ławki ostatni ułomek patyka, rzucił nim w powracającej ptaki. Następnie wsparł łokcie o kolana, brodę na splecionych dłoniach i trwał tak, jak rzeźba – personifikacja zadumy.
Dziewczyna pochyliła głowę. Patrzyła w ziemię, gdzie powiew wiatru strącił okwiat z patronującego ławce kasztanowca. A potem zdjęła z palca pierścionek, położyła go ostrożnie na brzegu ławki, wstała i odeszła pięknym tanecznym krokiem baletnicy.