7
Że Matuszewski mieszka u Ewy, Andrzej dowiaduje się dopiero po świętach. Aldonie co prawda zależało, żeby wiadomość do brata dotarła szybko, nie miała jednak możliwości wcześniej mu jej przekazać. Była bardzo zajęta szykowaniem obrazów na wystawę, której otwarcie zaplanowano na luty, już teraz jednak należało dokonać wyboru prac, żeby zdążyć z drukiem katalogu. Okazało się to bardziej czasochłonne, niż przypuszczała. Resztę czasu zużyła na przygotowania do zbliżających się świąt. Trzeba było wizyty, nawet rodzinne, odłożyć na nieco później.
W Boże Narodzenie spotkali się dwukrotnie. Razem byli w Lubartowie u matki Michała a babci Agnieszki, natomiast kolejnego dnia Thylmanowie gościli u Batowskich. Jednak ani za pierwszym, ani za drugim razem nie udało się Aldonie, jakoś zręcznie przekazać bratu informacji. Chciała to zrobić niby mimochodem, powiedzieć coś, co by wskazywało, że jest przekonana, iż Andrzejowi ten fakt jest znany i nie znalazła dość dobrej okazji.
W święta Aldona umówiła się z bratową, że Agnieszka wpadnie któregoś dnia przejrzeć ubranka, z których Leszek już wyrósł, a nuż coś się przyda dla Natalki. I kiedy Agnieszka pyta Andrzeja, czy odwiedzi razem z nią siostrę, on w pierwszej chwili ma ochotę odmówić, potem jednak zmienia zdanie, decyduje się jechać.
U Aldony zastają Piotrusia Furtaka, który razem z Leszkiem lata po mieszkaniu jako rakieta. I Andrzejowi, i Agnieszce serca podchodzą do gardeł, bo oboje są przekonani, że zastali także Ewę. Ewy jednak nie ma, a Aldona nie uważa za stosowne informować – dlaczego.
– Agnisiu – mówi – chodź. Wyjmę wszystko na tapczan w tamtym pokoju i sobie pooglądasz, a ja naszykuję dla dzieciaków podwieczorek.
Andrzej zostaje z dziećmi sam. Biegają wszyscy troje dokoła stołu. Teraz już i Natalka jest maleńką rakietką kosmiczną. W pewnym momencie Piotruś gubi ciapek i zatrzymuje się.
– Piotruś, gdzie mamusia? Przyjdzie po ciebie? – pyta Andrzej.
– Mamusia pojechała z wujkiem do Warszawy.
– Z jakim wujkiem? – Przychodzi mu na myśl, że z Łukaszem.
– Z wujkiem Januszem.
– Wujek Janusz często do was przychodzi? – pyta, bo chce w ten pośredni sposób czegoś jeszcze dowiedzieć się o Ewie.
Piotruś patrzy zdziwiony.
– Przecież wujek z nami mieszka. – I biegnie dalej.
Andrzej zrywa się pobladły, wpada do kuchni.
– Aldonka! Matuszewski jest z Ewą?!
– Co to znaczy „jest”? – pyta tonem pełnym sprzeciwu.
– Razem mieszkają?!
– Tak. Wynajął u niej pokój. Chyba nie sądzisz, że ona może się z dzieckiem utrzymać z jednej pensji.
Andrzej z ulgą opada na stołek.
– Myślałem, że…
– Gdyby nawet… – patrzy chłodno na brata.
– Aldonka! Co ty mówisz! Ty chyba w ogóle nie wiesz, co mówisz!
– A powinna czekać, aż umrze Agnieszka?
– Jakaś ty podła! Nie myślałem, że ty taka podła!
– Może tylko prawdomówna? Jakie ty masz prawo jej dyktować, jak ma żyć? To jej życie.
W głosie Aldony nuta wrogości i Andrzej jest zaskoczony, dotknięty. Nigdy Aldona w ten sposób do niego nie mówiła. Nawet wtedy, kiedy spotykał się z Ewą. Nie rozumie, że siostra solidaryzuje się z Agnieszką, bo już w święta nabrała podejrzeń, a dziś niemal się upewniła, że tamta jest w ciąży. Nie może rozumieć, bo o odmiennym stanie żony nie ma pojęcia.
Po dwu godzinach Batowscy odjeżdżają. Andrzej z sercem udręczonym. On, który chciał być lojalny wobec pamięci Tomasza, który cierpliwie czekał, tłumił przypływy bolesnej tęsknoty, który nie śmiał narzucać się Ewie tuż po śmierci męża, został zdystansowany przez tamtych. Łukasz! Matuszewski! Oni nie mieli oporów. Nie wolno dłużej czekać, bo to miejsce po Tomaszu, które – wszyscy to wiedzą – należy się jemu, zajmie kto inny. Podejmuje decyzję, że jutro się z Ewą zobaczy, zaczyna być jednym oczekiwaniem i jednocześnie uspokaja się, uśmiecha do Natalki, nawet żartuje. Agnieszka jest zaskoczona. Ostatnio zbyt często miała okazję obserwować podenerwowanie męża lub jego „nieobecność”. A teraz Andrzej jest cudownie odprężony. Jak dawniej przez cały wieczór bawi się z córeczką, po kąpieli opowiada jej długą bajkę, póki dziecko nie zaśnie. Potem szybko się myje i kładzie spać.
Dopiero wtedy Agnieszka zaczyna się domyślać przyczyny zachowania męża i ogarnia ją przerażenie.
***
Spostrzega ją nadchodzącą w niebieskiej puszystej czapeczce – zupełnie jak trzy lata temu – i zaczyna iść w jej kierunku, wysiłkiem woli przemagając własną słabość. Ewa zauważa go dość późno. Zatrzymuje się, przymyka powieki – zdążył zobaczyć w jej oczach popłoch – potem znowu je otwiera.
– Co, Andrzejku? – pyta, jakby zaledwie przed godziną się rozstali.
Andrzej wyciąga rękę. Zaciska palce na jej palcach. Milcząc idą na przystanek i wsiadają do autobusu. Pchani przez tłoczących się, ciasno do siebie przywierają. Ogarnia ją ramieniem. Cicho! Cicho, oszalałe serce!
– Złoty Ptaszku! – tchnie w jasne włosy nad czołem.
„Nic się przez te lata nie zmieniło! – myśli ona. – Wystarczy, że mnie przytuli i jestem jego. Moja dusza! Moje serce! Moje ciało!” Przerażona, że to jeszcze tylko ten i następny przystanek, trzeba będzie od niego się oderwać, odejść. „Zostań!” – błaga go myślą. Nic warte są wszystkie postanowienia, rozważania. Jest obok! Tylko to się liczy. I nagle: „Tomek, ratuj!” – krzyk omdlewającego serca, choć wie, że nie ma ratunku. Tylko on się liczy! Przytula policzek do piersi Andrzeja. Błogość! Tonie, pogrąża się w fali tkliwego ciepła.
Szarpnięcie autobusu. Przystanek.
– Wysiadamy, Eweczka – mówi on pociemniałym od emocji głosem.
Idą do przedszkola po Piotrusia, który wita się z Andrzejem powściągliwie, z tym niemal obcym sobie człowiekiem. I kiedy Ewa zostawia ich obu przed sklepem, Andrzejowi, który jest wewnętrznie napięty jak struna, nie udaje się z dzieckiem nawiązać kontaktu, mimo że nigdy dotychczas nie miał tego rodzaju trudności. Ale teraz z nagła nierozsądnie zaniepokojony – bo Ewa odeszła – z gardłem zdławionym szczęściem – bo go nie odtrąciła – czeka niecierpliwie jej powrotu i stać go zaledwie na jedno konwencjonalne pytanie: „Jak tam w przedszkolu, Pietrek?”, na które Piotruś nawet nie raczy odpowiedzieć, odwraca główkę śledząc przejeżdżającą obok koparkę. Zaraz jednak wraca Ewa. Bierze Piotrusia za rączkę, a Andrzeja omija wzrokiem, jakby bała się na niego patrzyć. Może ta krótka chwila rozłąki była dla niej czasem na kilka nie sprzyjających mu refleksji, więc Andrzejowi serce zamiera od niepokoju. Potem myśli, że tam u niej w domu pewnie będzie Matuszewski i zaraz: „A cóż mnie to obchodzi. Niech sobie będzie”.
Matuszewskiego jednak nie ma, a na niespokojne pytanie Piotrusia o wujka Ewa odpowiada:
– Dziś czwartek, Piotruniu. Wujek w pracy.
Więc będą sami? A Ewa zwraca ku niemu rozświetloną twarz.
– Zrobić ci herbaty?
– Sam zrobię. Usiądź, odpocznij sobie – odpowiada on i zaczyna się krzątać, jak zawsze gdy byli razem, co Ewę tak wzrusza, że z trudem opanowuje szloch.
Śledzi go wzrokiem, zręcznie gospodarzącego lewą ręką. Co stało się z tamtą obciętą po wypadku? Co z niej teraz pozostało? A on radzi sobie ze wszystkim doskonale, wreszcie siada naprzeciw niej przy stole, ogarnia ją spojrzeniem aksamitnych brązowych oczu, potem bierze jedną z jej leżących na blacie dłoni, kładzie na swoim policzku pokrytym krótko przyciętym zarostem i po chwili Ewa podnosi drugą rękę, otula twarz Andrzeja, zamyka ją w drżącym, delikatnym uścisku.
– Nie zgoliłem brody, Eweczka. Jak chciałaś. Czekała twoich dłoni.
Nieomal wierzy w to, co powiedział, a przecież to nieprawda, bo jeszcze pół roku temu nie miał żadnej nadziei. I ten zarost, który nosił wbrew chęci Agnieszki, przestał już nawet być wspomnieniem ostatniego z Ewą spotkania, kiedy to zapytał: „Mam się ogolić?”, a ona krzyknęła: „Przyrzeknij, że tego nie zrobisz!” A kwadrans później zadzwonił telefon – to Aldonka szukała Ewy, żeby ją powiadomić o zawale Tomasza.
Teraz ma ją znowu na wyciągnięcie ręki. Wpatruje się w jej wibrującą uczuciem twarz o przymkniętych powiekach. Co ona czuje? Co przeżywa? Co myśli? „Już cię nie opuszczę, moje ukochanie!” Potem przybiega Piotruś i Ewa ręce zabiera.
– Chcesz, Piotruśku, pić?
Piotruś kiwa główką, zajmuje miejsce przy stole, a Ewa nalewa mu wody z sokiem, wysypuje na talerzyk herbatniki. Andrzej chce się do dziecka uśmiechnąć, ale Piotruś wcale na niego nie patrzy, zajęty układaniem wzoru z drobnych ciasteczek.
– Ach, Pietrek – mówi Andrzej – jakiż ty byłeś maleńki, kiedy się urodziłeś. Taka kruszyna. A teraz z ciebie już duży chłop.
– Wcale nie. Wujek mówi, że dopiero urosnę, że będę taki jak tatuś.
Andrzej zaniepokojony spogląda na Ewę i widzi przemykający po jej twarzy cień. Po chwili Ewa pyta:
– Może chcesz, Piotreczku, iść do Jarka?
Piotruś przecząco kręci główką.
– Nie mogę. Muszę czekać na wujka.
– Chodźmy więc do pokoju – mówi Ewa. – Będziesz tam mógł się bawić albo rysować, a my posłuchamy muzyki.
Nastawia płytę. Drzwi do drugiego pomieszczenia, gdzie Piotruś niezbyt chętnie idzie się bawić, zostają otwarte i wkrótce Andrzej zauważa, że Piotruś widocznie postanowił pilnować matki, bo jeżdżąc samochodem, za każdym razem kiedy przejeżdża koło drzwi, zerka, co się u nich dzieje. A Ewa siada na wersalce tuż obok Andrzeja i nie zwracając uwagi na te kontrolujące spojrzenia, opiera skroń o jego ramię.
– Eweczka!
– Cii… Posłuchajmy.
Andrzej nie wie, co to za utwór. Ale jest gotowy spełnić każde jej życzenie. Zmusza się, żeby słuchać i – nie potrafi. Opasuje kibić Ewy ramieniem. „Nic się przez te lata nie zmieniło. Nic! – myśli. – To ta, dla mnie stworzona. Ciąg dalszy mojego ciała.” Mrok – bo pali się tylko kinkiet nad gramofonem – muzyka, bliskość ukochanej sprawiają, że każdy jego nerw drga od tłumionych emocji.
– Pamiętasz, Eweczka?!
– Wszystko!
Podnosi ku niemu twarz i Andrzej zaczyna aż szorstkimi od suchości wargami wodzić po jej czole, po brwiach, po oczach. Szczęście szamocze się w piersiach, tamuje dech.
Dopada ich Piotruś. Rozpaczliwie zaczyna bić piąstkami po kolanach Andrzeja.
– Zostaw moją mamusię, ty… obcy człowieku! – krzyczy. – Zostaw, bo powiem wujkowi!
Andrzej przytrzymuje lewą dłonią jego obie rączki.
– Pietrek, przecież wiesz, kto ja jestem – mówi z wyrzutem.
– Wiem! – krzyczy Piotruś. – Ty jesteś tatuś Natalki!
Andrzej puszcza ręce dziecka i płaczący Piotruś przypada do matki. Ewa bierze synka na kolana, przytula.
– Nie płacz, syneczku, nie płacz!
Dopiero teraz odważa się spojrzeć na twarz Andrzeja ostro rzeźbioną światłem kinkietu. Jest to twarz pobladła, cierpiąca, o mocno zaciśniętych ustach i powiekach.
– Nie płacz, Piotruśku. Tatuś Natalki już mnie więcej nie dotknie – mówi głosem na granicy łez.
Potem do Andrzeja:
– Idź, Andrzejku. Nie zrobisz im tego. Ja wiem… – A kiedy on siedzi nadal nieruchomo. – Proszę!
Wtedy Andrzej podnosi na nią wzrok.
– Spełniałem dotychczas wszystkie twoje prośby… I ot, co z tego wynikło. Teraz znowu o coś mnie prosisz.
***
Matuszewski tego dnia wraca później niż zwykle. Udzielał konsultacji dwóm magistrantom, zasiedział się. Jadąc żałuje tego późnego powrotu. Przypomina sobie powrót sprzed kilku dni. Piotruś wypadł do przedpokoju i rzucił się ku niemu. Podniósł go, przygarnął, a Piotruś oplótł go rączkami.
– Jesteś nareszcie! – I zawołał: – Mamuniu, chodź tutaj!
Ewa wyszła z kuchni.
– Co, Piotreczku?
– Chodź tu, mamuniu!
Podeszła. Piotruś opasał jedną rączką jego szyję, drugą szyję matki i przyciągnął ku sobie ich głowy, bliziutko, pocałował matkę i jego w policzki. Potem pocałowała policzki ich obu Ewa i wtedy Piotruś powiedział:
– Teraz ty, wujku. Teraz twoja kolej.
Matuszewski dotknął wargami policzka dziecka, a potem, po krótkim wahaniu, policzka Ewy – oba były równie delikatne – wtedy Piotruś roześmiał się, powtórzył pocałunki, powtórzyła też pocałunki Ewa – tym razem muśnięcie jej warg aż go sparzyło – powtórzył on, Piotruś, ale Ewa już nie.
– Kolacja na stole. Chodźmy jeść.
Jedli uśmiechając się do siebie. Opowiadali o wydarzeniach minionego dnia. Czuł przez cały czas na policzku dotknięcie jej warg. Czuł na wargach dotknięcie jej policzka. A kiedy Piotruś wyszedł na chwilę do łazienki, ona powiedziała wzruszona:
– Tak witaliśmy się z Tomkiem. Nie myślałam, że Piotruś to pamięta.
W ten sposób sobie uprzytomnił, jak bardzo czym innym był dla nich obojga ten moment w przedpokoju.
Dziś już zbyt późno. Piotruś śpi. A może i ona się położyła Na stole w kuchni będzie tylko czekała kolacja z karteczką: „Smacznego!” – tak się już kiedyś zdarzyło. Drzwi stara się otworzyć cicho. Tak, światła pogaszone. Kiedy jednak zdejmuje kurtkę, z ciemnej kuchni dobiega głos Ewy:
– Janusz, idź do Piotrusia, on czeka, nie może zasnąć.
Co się stało? Może Piotruś chory. Idzie i zastaje dziecko stojące w łóżeczku. Chłopczyk gwałtownie go obejmuje.
– Ach, wujku! – chlipie – dlaczego ciebie nie było i nie było?
Matuszewski przytula go do piersi.
– Byłem ci potrzebny, Piotrze?
Piotruś aż drży od tłumionego cichego płaczu, a potem:
– Tu był tatuś Natalki. Ale ja nie pozwoliłem mu dotykać mamusi, obroniłem ją!
Matuszewskiemu załamują się kolana. Siada na tapczanie.
– Jesteś dzielny, Piotreczku – mówi po chwili. – Na pewno obroniłeś ją lepiej, niż mógłbym to zrobić ja.
– Dobrze, że już jesteś – szepce Piotruś, powoli się uspokaja.
Za chwilę będzie można go położyć, otulić kołderką. Wreszcie odreagowany, z jedną rączką zarzuconą do góry – zasypia.
Matuszewski idzie do swojego pokoju. Nie potrafi teraz spojrzeć Ewie w twarz. Słyszy – wyszła z kuchni, zaraz się położy. Ale czy zaśnie?… Więc Andrzej tu przyszedł?! A ona? Jak go przyjęła? Bo przecież przyjęła.
Widział ich we dwoje zaledwie dwa razy. Pierwszy raz, gdy ponad trzy lata temu w Wigilię Batowski przyjechał wprost z sanatorium, nie zastał siostry, przyszedł tutaj i usiadł z nimi do stołu. I on goszczący u Furtaków miał okazję zobaczyć na własne oczy Andrzeja, o którego istnieniu wcześniej zaledwie wiedział. Miał też możliwość ujrzeć nagle rozświetloną twarz Ewy, usłyszeć jej zmieniony radością głos. A w kilka dni później dowiedział się, że zanim Andrzej wrócił do sanatorium, skąd wypuszczono go tylko na krótki świąteczny urlop, Ewa spędziła z nim noc. Obserwował ze współczuciem Tomasza, który jakoś próbował to znieść. Cierpiał razem z przyjacielem i razem z Ewą, bo sobie wyobraził, że także musiała cierpieć z powodu tego rozdwojenia uczuć, tego szarpania się między Andrzejem a Tomaszem, którego, był pewny, przecież kochała. Jak to się działo, że po każdym jej odejściu do Andrzeja Tomasz potrafił ją odzyskać? Że obserwując ich we troje, z Piotrusiem, nikt by się nie domyślił istnienia tamtego?
Kolejny raz Matuszewski zobaczył ich razem dopiero na weselu Andrzeja. On i Furtakowie zostali zaproszeni przez Agnieszkę, zbyt już wtedy pewną swego zwycięstwa. Furtakowie zachowywali się powściągliwie. Natomiast Andrzej, pełen buntu, przesadnie demonstrował swój zachwyt nowo poślubioną żoną, do momentu gdy ogarnął ramieniem Ewę, żeby z nią zatańczyć.
I dzisiejsze przerażenie Matuszewskiego ma swój początek w tamtej chwili, w tych kilkunastu minutach, kiedy Batowski i Ewa stali we wzajemnych objęciach, a wszyscy, którzy byli świadkami tej sceny, mieli poczucie, że to co łączy tych dwoje to tyle, ile im samym nigdy w życiu się nie zdarzyło i pewnie już nie zdarzy. Wkrótce Ewa, Tomasz i on odjechali i Ewa, o ile wiedział, więcej się z Andrzejem nie spotkała aż do dziś. Czy po tych trzech latach odnaleźli dawne uczucia? Paweł! Co on wie o nich dwojgu, o Ewie i Andrzeju? Nic nie wie! A on sam, co o nich wie? Nie wie nic! Paweł nie miał racji. Cóż Tomasz? Już coraz bardziej jest tylko wspomnieniem. A potem przypomina sobie, jak siedząc naprzeciwko Ewy i Tomasza obserwował miłosny taniec ich palców na poręczach foteli i już nie jest taki pewny, czy Tomasz – to zaledwie wspomnienie. Bo skoro dla niego nieobecność Tomasza jest wciąż tak dojmująca, wspomnienie tak żywe, to tym bardziej dla niej. Więc Andrzej tu przyszedł. A ona? Wpuściła go. Jak wiele to znaczy? Czy może nie znaczy nic? Uprzytomnia sobie, że wpadł w krąg nękających, wciąż toczących się kołem myśli i nie sposób z tego się wyzwolić. I że pod tymi myślami ukrywa się zwyczajny strach. Co będzie, jeśli on znowu przyjdzie? Bo przecież przyjdzie. Wreszcie słyszy, zegar wybija dwunastą, potem pierwszą, a ten wiatrak myśli w jego głowie wciąż się obraca, obraca…
Następnego dnia zostawia Ewie kartkę: „Proszę, nie szykuj dla mnie kolacji. Wrócę bardzo późno”. Zabiera korektę książki i przegryzłszy cokolwiek siedzi prawie do północy w instytucie. To samo następnego i następnego dnia. W przelocie tłumaczy się przed Ewą nagłą potrzebą sprawdzenia jeszcze czegoś na komputerze. Nie jest pewny, czy ona w to wierzy. Nic jednak nie mówi, o nic nie pyta. Kładzie się spać, zanim on wróci. A on wstaje dopiero, kiedy ona wyjdzie. Boi się wracać wcześniej, żeby nie zastać Batowskiego, bo wie – nie byłby w stanie tego znieść. Oplata go, omotuje coraz ciaśniej lepka pajęczyna udręki.
Jednego z kolejnych dni, gdy wieczorem wychodzi z łazienki, słyszy z kuchni wołanie Ewy. Widocznie usłyszała, że wrócił i wstała z łóżka, żeby tu na niego czekać. Jest w piżamie, więc czuje się niepewnie, skrępowany.
– Słucham?
– Usiądź. Chcę cię o coś spytać.
Siada, bierze leżącą na stole łyżeczkę i wpatrując się w nią obrysowuje palcem wydłużony kształt.
– Co Piotruś ci powiedział, że mnie tak omijasz?
Milczy. Waha się, co powiedzieć.
– Nic takiego… Że nie pozwolił cię dotknąć.
– I to wystarczyło – mówi Ewa z goryczą. Potem się nagle uśmiecha. – To prawda. Rzucił się mnie bronić jak małe lwiątko. – A po dłuższej chwili dodaje cicho: – On już tu nie przyjdzie.
Podnosi na nią wzrok. Siedzi z głową wspartą o ścianę, rzęsy kładą pod przymkniętymi powiekami ciemne kręgi. Odrobinę wysunięte do przodu usta – drżą. Jest to twarz zmęczona, smutna. „Więc to tak – myśli Matuszewski. – Przyszedł, a ona go odepchnęła. Kazała mu odejść. Przyszedł zbyt wcześnie czy zbyt późno? Może czekała, a on zwlekał i poczuła się urażona? Może … Próżne domysły. Utraciła ich obu – ukochanych. Zostaliśmy jej my, których nie kocha. Paweł, który mieni się jej bratem. Łukasz, który chętnie by zajął miejsce Tomasza. Ja, co uważam się za przyjaciela, a zostawiłem ją samą w trudnej dla nich chwili.”
Bierze poprzez stół rękę Ewy, przytula do niej usta.