9

„Ona to rzeczywiście zrobi. Wyjdzie za Matuszewskiego” – myśli Agnieszka. To dzięki Aldonie Matuszewski zamieszkał u Ewy. Agnieszka wierzy życzliwości Aldony bez zastrzeżeń. Łączy je obie miłość do Andrzeja. „Ona naprawdę to zrobi! Dlaczego?” Stosunek Agnieszki do Ewy nie jest prosty. Podziwia tamtą. Jej urodę, sposób bycia, sposób ubierania, słowem – wszystko. Pierwszy raz zobaczyła Ewę na ślubie Aldony i Michała. Ewie partnerował Andrzej. Wydał jej się bardzo przystojny. Ale najsilniej uderzyło ją, jak ci dwoje do siebie pasowali. Nie polegało to na fizycznym podobieństwie. Łączył ich jakby wspólny ton, zewnętrzna i wewnętrzna harmonia. Później uznała, że to pierwsze wrażenie nie było trafne. Coś tam w czasie wesela między nimi zaszło. Andrzej wyraźnie zły zostawił Ewę, przyszedł, poprosił ją. Kiedy tańczyli, poczuła promieniujące od niego wewnętrzne ciepło. Już wcześniej zauważyła, z jaką swobodą się zachowywał, jak łatwo zdobywał sobie sympatię. Trochę się nastroszyła, że i ona ulega. Andrzej się tym nie przejął. Mówił do niej mrużąc w uśmiechu oczy, a kiedy zaczął się kolejny taniec, włożył ją w ramiona Lisowskiego i poprosił jego żonę. Wkrótce zaczęło Agnieszkę złościć, że więcej z nią nie tańczy, obtańcowuje jej mamę i ciotki, więc do białego tanga sama go zaprosiła i znowu to uczucie ciepła… Zaraz potem Andrzej wrócił do Ewy. Już do końca bawili się razem. Przez kolejne półtora roku nie spotkała ani Ewy, ani Andrzeja. Dochodziły do niej zaledwie informacje, zaledwie plotki. Że Ewa wyszła za mąż za Tomasza Furtaka (i zachwyty nad jego urodą), że Andrzej na ich weselu zachował się nieładnie (upił się), że Ewa spodziewa się z początkiem kwietnia dziecka (czy aby nie za wcześnie?), wreszcie w karnawale urządzono składkową potańcówkę w pracowni Aldony. Przyszli i Furtakowie. On jeszcze piękniejszy, niż sobie na podstawie opowiadań wyobrażała. Ona w już zaawansowanej ciąży, nic jednak nie straciła na urodzie. Jej twarz nabrała uduchowienia, słodyczy. Mąż patrzył na nią z czułością. I nagle Agnieszka poczuła zazdrość, że tak się tamtej udaje. Ewa nie tańczyła. Półleżała na fotelu obok śpiącego Leszka, uśmiechała się jakby trochę nieobecna. Agnieszka poprosiła Tomasza. Potem on ją i znowu ona jego. Tańczył świetnie. Niemal fruwali. W końcu, jakby za mało było dla nich miejsca, znaleźli się w przedpokoju i ona, taka wtedy bezczelna w swojej młodości, taka rozbawiona, przytrzymała głowę Tomasza w obu dłoniach, pocałowała go szybko w usta. Zbyt szybko. Nie zaznała żadnej przyjemności. Ot, taki dalszy ciąg zabawy, zaledwie gest. W jakiś czas później wezwała ją telefonicznie Aldona. Agnieszka nie spodziewała się, że ta łagodna Aldonka może zionąć jak wulkan. Okazało się, że Ewa widziała ten pocałunek. Zostawiła Tomasza i wyjechała z Lublina, nikt nie wiedział gdzie. Agnieszka wyobraziła ją sobie zmęczoną, z już dużym wtedy brzuchem, błąkającą się po ulicach obcego miasta i była autentycznie przerażona.

– Nie odpowiadam za to, że ona taka głupia! – krzyknęła wtedy Aldonie w twarz i trzaskając drzwiami wypadła z mieszkania.

Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Płakała po nocach. Wreszcie do Oleckich dotarły plotki, że Ewa jest w Katowicach u Andrzeja (matka Agnieszki nie posiadała się z oburzenia), że urodziła synka (i znowu to liczenie, bo przecież w lipcu Tomasz był w Anglii), wreszcie kolejna sensacja – wróciła do męża. Plotki, plotki, plotki… Agnieszka widywała Ewę rzadko. Teraz podziwiała nie tylko jej urodę, ale także odwagę, z jaką tamta obdzielała i uczuciem, i własnym ciałem tych obu pięknych mężczyzn. Wyobrażała sobie, jak Ewa jest szczęśliwa. Chciała się znaleźć na jej miejscu, być tak kochaną i tak kochać. Jakaż była niemądra! Odkryła, że cierpią. Wszyscy troje. Aż pękł ten trójkąt. Wyszli z tego poranieni. A ona naiwna – pamiętając jak wobec nich zawiniła – zabrała się do „naprawiania świata”. I przez długi czas myślała, że się jej udało.

Co ostatnio między nimi zaszło? Dlaczego Ewa decyduje się zostać żoną Janusza, skoro w każdej chwili – Agnieszka to wie – może mieć Andrzeja? Przestała go kochać? Jeżeli nawet tak, on kocha ją nadal – Agnieszka dobrze to wie. Przyszedł ten moment, na który czekała od miesięcy. Coś między nimi zaczęło się dziać. Coś złego. Łatwo mogła to poznać po zachowaniu męża. Dzisiaj Ewa to potwierdziła. Serce Agnieszki przepełnione jest współczuciem, radość ukrywa. Przecież kocha Andrzeja. Wstydzi się cieszyć z jego klęski. Agnieszka kładzie obie dłonie na brzuchu. „Widzisz, malutki? Może się jeszcze wszystko jakoś ułoży?” Wymarzyła sobie, że to będzie syn, że Andrzej jej wtedy nie opuści. A on? Siedzi w pokoju przy łóżeczku Natalki i wyśpiewuje jej kołysanki. Wreszcie zaczyna śpiewać piosenkę, o której kiedyś powiedział: „To jest piosenka mojej matki”. Jakaż to piękna melodia…

Płyną chmury, płyną na wysokim niebie –
A moje kochanie, a moje kochanie
Nie odbiegnie ciebie.

Pewnie Natalka zasypia, bo drugą zwrotkę śpiewa już daleko ciszej.

Płynie rzeką, płynie zimna bystra woda –
A moje kochanie, a nasze kochanie
Nigdy nie ustanie.

I Agnieszka nie ma pojęcia, że odkąd tę piosenkę zaśpiewał na weselu Ewy, śpiewa ją zawsze już tylko dla niej, dla swojego „Złotego Ptaszka”.

***

Radość! pali się wysokim, strzelistym płomieniem i Andrzej leżąc spala się w tym płomieniu, spala, aż do bólu.

To tak, jak kiedy z chłopakami rozniecali za osiedlem ognisko. Najpierw kładli garście suchych traw i drobne gałązki, znowu trawa, potem większe gałęzie obłamane z uschniętych drzew – kiedyś były one owocowym sadem, potem miasto pożarło sad – sczerniałe deski co zostały po budowie albo z rozbitych skrzynek, podkładali ogień. Trawa spalała się małymi płomykami żwawo skaczącymi z jednej kępki na drugą, błyskającymi wesoło – szybko popielała. Ale już się od niej zaczynały tlić gałązki. Te paliły się spokojnym niewielkim płomieniem ogarniającym stopniowo grubsze gałęzie i deski, aż ognisko stawało się gorącą radosną złocistością. Skakali wokół śmiejąc się i krzycząc. Gdy przygasało, z braku w pobliżu łatwopalnego materiału zaczynali tam znosić wszystko, co znaleźli, aż powstawał z tego stos, spod którego zaledwie snuło się trochę dymu. Próżno czekali na ogień. W końcu zniecierpliwieni odchodzili, żeby się bawić i kiedy prawie o ogniu zapomnieli, on wystrzelał z nagła wysokim płomieniem, triumfujący! „Kocham cię! – rzuca z determinacją w ciemność. – Kocham!” I natychmiast zdaje sobie sprawę, że wobec ogromu jego uczucia słowa są bezradne. Kiedyś – jak dawno to było – zapytał Ewę: „A to, co jest między nami, jak nazywasz?” Odpowiedziała: „Ja tego nie nazywam. Na takie rzeczy nie ma słów”. Półtora miesiąca później brała ślub z ojcem swojego dziecka. Wiele upłynęło czasu, zanim Andrzej zrozumiał, iż była to prosta konsekwencja jej wcześniej podjętej decyzji, że urodzi dziecko i że ojcem tego dziecka będzie Tomasz. Był to gest lojalności wobec tego ledwie poczętego. Poczętego zanim między nimi dwojgiem, między nim a Ewą, doszło do pierwszego zbliżenia, zanim się okazało, że to ta dla niego stworzona, jedyna na całym świecie. Przecież i ona musiała podobnie to odczuwać, podobnie rozumieć, skoro mimo ślubu z Tomaszem przywitała go dwa miesiące później z radością, oddała mu się w zapamiętaniu. Kiedy była z nim, była jego i tylko jego. Wiedział to! czuł! W końcu wykorzystała pierwszy błąd Tomasza, żeby mężowi umknąć, przyjechać do Katowic. Byli razem przez dwa miesiące. A teraz?…

Śni mu się ptak. Ogromny. Siedząc na drzewie co chwila rozkłada miękkie srebrzyste skrzydła, jakby chciał zerwać się do lotu, ale nie ulatuje, przechyla łepek i patrzy na Andrzeja lśniącym paciorkiem oka, aż w końcu wydaje ostry przeciągły krzyk i ten krzyk Andrzeja budzi. Za oknem mrok. Czas jednak wstawać do pracy. Kiedy wychodzi z łazienki, w kuchni już krząta się Agnieszka, robi śniadanie i Andrzej mówi:

– Idź jeszcze, Agnisia, do łóżka. Sam przyszykuję. Mam dość czasu.

Tutaj – przeszkadza jego marzeniom.

Potem jedzie autobusem i przygarnia, przytula tę nieobecną do serca, przemawia do niej najczulszymi słowami miłości. Słowami, którymi naprawdę nigdy jej nie obdarzył (wcale do siebie o uczuciach nie mówili, tak były intensywne, taką były absolutną oczywistością), a teraz, gromadzone latami gdzieś tam w podświadomości, wzleciały jak barwne motyle, próbują otoczyć ukochaną trzepotliwą chmurą, obsiąść jej włosy, ramiona, oczy…

W pracy nie stać go na żadne koncepcyjne działania. Zamienia się z Tadeuszem „zadaniem na dziś”. „Nie uda mi się dzisiaj nic wymyślić” – mówi. Zabiera się za wpisywanie programu. Musi się przy tym skupić, uważać i jest to dla niego ogromny wysiłek. Musi to rozbujane serce przytrzymać, związać mocno sznurkiem niepamięci, ze świata magii miłosnej przejść w świat chłodnej abstrakcji. Tadek Walczak jest człowiekiem milczącym, o niełatwym sposobie komunikowania, dużo od niego młodszym, nie sprzyja to ich wzajemnym kontaktom. I on sam ostatnio taki wciąż napięty, niespokojny, świadomy, że właśnie przekroczył domniemaną połowę życia i to nakłada na niego obowiązek ulepienia tej drugiej połowy wysiłkiem woli i rozumu. (Wszak ma się za człowieka myślącego). Nie wolno mu tego zaniedbać. Jeżeli popełnił błędy – czas je naprawić. Jeżeli zboczył – wyprostować drogę. W którym momencie popełnił błąd? Czy wtedy, gdy po telegramie Ewy – „Czekam!” – wsiadł w samochód i z Katowic pomknął do Lublina? Czy wtedy, gdy już po jej ślubie z Tomaszem nie był w stanie się powstrzymać, przyjechał i podniósł słuchawkę telefonu? Czy wtedy… Czy trwanie przy kimś, o kim wiemy, że jest drugą połową nas samych, można w ogóle nazwać błędem? A więc błędem było, że przestał przy niej trwać? Że zaproponował Agnieszce małżeństwo? Na to nie ma żadnego usprawiedliwienia. Bo powód, żeby go nie wiem jak próbował uszlachetniać, był naprawdę jeden: złość na Ewę, że się go wyrzekła. I żeby poczuła, jak to boli. Potem już bardzo prędko nie wiedział, kogo ukarał, ją czy siebie. Starał się być dla Agnieszki dobrym mężem. Po śmierci Tomka wszystko się zmieniło. Nie potrafił wziąć jej w ramiona. Szybko znalazł się ktoś, kto go zastąpił. Boli? To tylko urażona męska ambicja. Agnieszka! Był pewny jej uczucia, a i ona zawiodła. Jak to dobrze, że kogoś ma, że nie zostanie sama. Oczywiście mieszkanie jej zostawi. Natalkę zabierze.

Wysiłkiem woli wraca na jakiś czas do programu.

Dlaczego Agnieszka nic nie mówi? Może powinien jej to jakoś ułatwić? Sprowokować do wypowiedzi? Wojtek też ostatnio się nie pokazuje. Andrzej idzie do sekretariatu do pani Izy. Przysiada przy jej biurku. Ta matkująca wszystkim pracownikom starsza pani budzi absolutne zaufanie. Już sama jej obecność przynosi ulgę. Pani Iza się uśmiecha.

– Byłam wczoraj na wernisażu pana siostry. To rodzaj malarstwa, który mi wyjątkowo odpowiada. Przy okazji zauważyłam, że Natalka będzie miała braciszka. Kiedyż to? Chyba już niedługo?

– No… jeszcze nie tak zaraz – odpowiada zaskoczony Andrzej, bo przecież tak naprawdę to wcale nie wie.

– Pamiętam, jak pan w sierpniu nie mógł się doczekać, na panią Agnieszkę i Natalkę. Ledwie wszyscy wrócili, zaraz ten wypadek…

Pani Iza nagle smutna patrzy w okno. Nie ukrywała nigdy swojej wyjątkowej sympatii dla Tomasza. Ciężko przeżyła jego śmierć.

Tak było! W sierpniu nie mógł się doczekać ich powrotu. Otwiera się okienko pamięci. Wróciły i on rozradowany, spragniony ich obecności, przyszedł tego wieczora na tapczan do Agnieszki, przygarnął ją mocno, zachłannie.

– Andrzej – powiedziała – dzisiaj nie. Poczekaj parę dni.

– Nie chcę czekać – zaprotestował. – Miałaś mi urodzić i córeczkę, i synka. Nie wymiguj się.

Miał ją tej i następnej, i następnej nocy.

– Agniśka – mówił – nie ma rady. Musisz się trochę pośpieszyć z doktoratem.

Korzysta z okazji, że Tadeusz wyszedł po papierosy. Dzwoni do siostry.

– Aldonka! – Głos mu niemal więźnie w gardle. – Nie wiesz, kiedy Agnieszka będzie rodziła?

– Czy nie jest śmieszne, że pytasz o to mnie?

– Aldonka! Powiedz!

Widocznie słyszy w jego głosie to straszne napięcie, bo odpowiada:

– Ja nie wiem. Może trzeba, żebyś zapytał ją?

– Zapytam – mówi on, odkłada słuchawkę.

Walczak zastaje go z twarzą ukrytą w dłoni.

– Coś złego? – pyta powściągliwie.

– Chyba tak – odpowiada Andrzej. – Nie wiem – odpowiada. – Chyba nie.

Próbuje nie myśleć. Program. Program. Program.

Po obiedzie Agnieszka zostawia go z Natalką, idzie szukać imieninowego prezentu dla ojca. Wraca po trzech godzinach zmęczona, rozdrażniona i Andrzej, który już nie mógł się doczekać, pyta:

– Agnieszka, ty jesteś w ciąży?

– Jestem – potwierdza krótko.

– Kiedy to?

– Nie udawaj. Co jak co, ale liczyć to chyba potrafisz. Chciałeś synka? To go będziesz miał.

Odchodzi do drugiego pokoju, żeby się na chwilę położyć na tapczanie, nagle niemal wroga, zbuntowana. Chętnie by mu plunęła w tę pobladłą twarz. Zbuntowana. „Wszystko wam wolno! – myśli. – Traktujecie nas jak przedmioty, jak zabawki!” A potem jeszcze: „Ona i tak cię nie chce. Woli tamtego, choć stary. I ona się na tobie poznała!” W tym wewnętrznym krzyku, w tym proteście rozładowuje się jej stres.

Andrzej kąpie dziecko, potem kładzie je do łóżeczka i nuci mu kołysanki, a gdy Natalka zasypia, podchodzi, przysiada obok Agnieszki.

– Nie zjadłaś kolacji – mówi cicho.

– Nie chce mi się jeść.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – to z wyrzutem.

– Nie chciałam!

– Agnieszka – mówi – nie trzeba tak…

– A jak trzeba?

– Jakoś tak… bardziej po ludzku – to po chwili, z wahaniem.

– Ach tak! Weź jednak pod uwagę, że jeśli nawet to prawda i zgodziłam się na ciebie bez ręki i bez serca, to przecież nie – bez rozumu.

Bunt Agnieszki jest totalny. Teraz kiedy wie, że Ewa Andrzeja odtrąciła, może sobie na ten bunt pozwolić. Odegrać się za swój pięciomiesięczny strach. Nie jest to w pełni świadome działanie. Raczej odruch. Ale tak przemożny, że tłumi rozsądek. I Andrzej po powrocie z pracy raz, drugi, nie zastaje w domu ani Agnieszki, ani Natalki, zaledwie obiad. Domyśla się, że Agnieszka jeździ do rodziców, gdzie ostatnio (z jego powodu) bywała bardzo rzadko. Zostawia go i jedzie, co nigdy się dotychczas nie zdarzało. Andrzej zaledwie przez chwilę czuje ulgę samotności, a zaraz potem także niepokój. Stosunek Agnieszki do niego wyraźnie się zmienił. Po wernisażu Aldonki właściwie zmieniło się wszystko. Tamtego popołudnia Agnieszka niejako publicznie ogłosiła swoją ciążę. I Andrzejowi przychodzi na myśl – czy nie specjalnie włożyła sukienkę, która uwydatniła jej stan. Przecież nie tylko on zauważył wtedy ciążę Agnieszki. Zauważyła ją także pani Iza, a zapewne i Ewa, i nie wiadomo, czy rzeczywiście wyszła tak szybko tylko z powodu choroby Piotrusia. Co pomyślała? Co poczuła widząc brzemienną Agnieszkę? „Nic nie wiedziałem, Eweczka.” Jakby się przed nią usprawiedliwiał. I zaraz myśl: „Cóż za infantylizm!”

Rzucone przez Agnieszkę pomówienie o brak rozsądku mocno go dotknęło. Tym mocniej, im więcej odkrywa w nim słuszności. Ale uczuć nie daje się układać jak instrukcji w programie. Agnieszka! Za jego namową, za jego przyczyną w ciąży i niemal zaraz przez niego opuszczona. Tyle miesięcy, a jakby nie była jego żoną. Zmieniła swój do niego stosunek? Wcześniej swój stosunek do niej zmienił on. A więc rachunek sumienia? Rachunek sumienia na cmentarzu, gdzie legły martwe motyle jego marzeń.

Kilka dni później są razem na imieninach ojca Agnieszki. Jest oczywiście Łukasz oraz drugi brat Agnieszki Jacek z żoną i trochę starszym od Natalki synkiem. Są też Thylmanowie. I dzięki obecności Aldony Andrzej czuje się odrobinę lepiej w tym niezbyt mu życzliwym towarzystwie. Chętnie by tutaj nie przyszedł, ale uznał, że tyle winien jest Agnieszce, żeby nie musiała się przed rodziną wstydzić jego nieobecności, żeby nie była narażona na dopytywania, domysły, współczucie. Nieco więc przesadnie demonstruje swoją troskę o żonę i Natalkę, a wobec pozostałych pewien chłód, aż znowu jak dawniej ciepły uśmiech Aldony powoduje, że niemal wypada z narzuconej sobie roli. To uprzytomnia mu, jak jest spragniony czyjejkolwiek życzliwości. Oleccy mają specyficzny żartobliwy sposób prowadzenia rozmowy, co Andrzejowi, w jego dalekim od wesołości nastroju, zdecydowanie nie odpowiada, trwa jednak na stanowisku uzbroiwszy się w cierpliwość, bo nie śmie tym razem przynaglać Agnieszki do odejścia. A ona, też nieco przesadnie, podkreśla swoją przynależność do klanu Oleckich przez włączanie się do ich purnonsensowej wymiany zdań, przez swobodne krążenie po mieszkaniu, które przez ponad dwadzieścia lat było jej mieszkaniem, wreszcie zaczyna prowadzić z bratową rozmowę o strojach, która tak dalece nie jest w jej stylu, że Andrzej słucha tego ze zdumieniem. Odchodzą obie do drugiego pokoju, bo Karolina chce przymierzyć bluzkę Agnieszki. Do niego podbiega Natalka i w tym momencie Andrzej zauważa, że Łukasz popijając pepsi uważnie mu się przygląda.

– Cóż tak patrzysz? – pyta szwagra z ironią. – Czyżbyś wypatrywał kolejnego pacjenta? Ja nim nie będę. Możesz być pewny.

– O! że z twoim sercem wszystko w porządku, widać. Wystarczy spojrzeć na Agnieszkę. Zaskoczyłeś mnie. Byłem niemal pewny, że lada dzień pobiegniesz się oświadczać Ewie.

I Andrzej, nagle pobladły, cedzi przez zęby:

– Ja z kolei słyszałem, że to ty żywisz taki zamiar.

Łukasz przechyla nieco głowę, zapatrza się poprzez Andrzeja.

– A wiesz – mówi – to jest myśl. – I po pewnym czasie powtarza: – To jest myśl!