16
Ile razy wraca do domu, ma nadzieję, że go zastanie. Że nie trzeba będzie nic mówić. Po prostu weźmie ją w ramiona i przytuli. Idzie i w miarę jak zbliża się do mieszkania, jej serce coraz bardziej się kurczy, zaciska i zaczyna tak boleć, że czasem musi przystanąć, zaczekać, póki nie wróci możliwość ruchu. Dociera do windy, do drzwi, otwiera – nikogo. Musi na chwilę usiąść, aż serce się uspokoi, żeby móc cokolwiek zrobić. Choć właściwie nic nie ma do zrobienia. Sprzątanie wydaje się jej czynnością tak zbędną, że aż śmieszną. Nie ma też mowy o nastawieniu radia czy adapteru – potrzebuje ciszy jak lekarstwa. Najlepiej jest usiąść albo się położyć i tak trwać.
Któregoś dnia, niespodziewanie, spotyka w autobusie Hankę i ta zabiera ją do siebie. Spędzone u Lisowskich popołudnie rozbudza w Ewie małą iskierkę aktywności. Przypomina sobie, że niedawno dzwoniła Aldona, zapraszała. Telefonuje do niej przed końcem pracy.
– Przyjmujecie dziś gości? – pyta.
– O tak! Oczywiście! Przyjedź koniecznie.
W głosie Aldony brzmi zapowiedź niespodzianki. Ewa kupuje w cukierni ciastka. Jedzie. Niespodzianką numer jeden okazuje się Andrzej Batowski, który właśnie przed godziną dotarł do Lublina. Po tym wspólnym świadkowaniu widocznie uzurpuje sobie do Ewy jakieś tam prawa, bo przygarnia ją ramieniem i całuje w policzek, ale z taką prostotą i po koleżeńsku, że w ogóle nie chce się jej oburzać.
Aldonka trochę mizerna. Podniecona przyjazdem Andrzeja i przyjściem Ewy krząta się, szykuje herbatę. Ciąża, pomimo że to już szósty miesiąc, prawie niewidoczna. Zresztą ma na sobie luźną, długą suknię z kaszmiru w turecki wzór, która dość skutecznie maskuje zniekształcenie figury. Kasztanowe włosy odrosły, przez co jej twarzyczka wydaje się jeszcze drobniejsza. Andrzej pomaga siostrze, przynosi tacę z herbatą. Poza kupionymi prz Ewę ciastkami jest jeszcze popisowy sernik Aldony, który Ewa uwielbia. Mężczyźni chyba też, bo dość szybko znika.
– U ciebie wszystko w porządku, Ewuniu? – pyta Andrzej.
Dla Ewy brzmi to, jakby pytał: „Między tobą a tamtym, z którego zażartowaliśmy wspólnie, wszystko dobrze?” Krew odpływa jej z głowy, ma chęć zapłakać. Odwraca się i patrzy w kierunku sztalug Aldony, gdzie stoi zasłonięty obraz.
– Tak, tak… – odpowiada, ale sama słyszy – głos nie brzmi zbyt przekonująco.
Andrzeja to jednak zadowala. Opowiada kilka świetnych górniczych kawałów, więc Ewa śmieje się razem ze wszystkimi. I jest to przedziwne. Dalej chce płakać, a przecież się śmieje.
A oto niespodzianka numer dwa.
– Michałku! – Aldona zwraca się do męża. – Proszę, zapal górne światła. Zrobimy otwarcie wystawy jednego obrazu.
Michał zapala światła i zdejmuje z obrazu osłonę. Milkną patrząc na płótno. Poziomy pejzaż tym razem jest z różów i brązów. Nieco z prawej stoi kobieta. I ta kobieta jedną parą rąk wyjmuje z wnętrza swojego brzucha dziecko, drugą parą rąk trzyma je przy piersi karmiąc, trzecią – unosi dziecko w górę, aż nad głowę, i ono tak z wysoka, jakby triumfujące, błogosławi światu, wysyła z maleńkich, rozłożonych szeroko rączek w najdalsze zakątki promienie czy może fale. Siedzą w ciszy, która widocznie dla Aldony jest trochę krępująca, bo mówi:
– Już dość! Może jeszcze chcecie herbaty?
Chcą herbaty i chcą jeszcze przez chwilę popatrzyć.
– No tak! – mówi Andrzej. A potem do Ewy: – Ewuńka! Skąd mi się wzięła taka siostra, co? Takie to było maciupeńkie. Musiałem ciągle pilnować na podwórzu, żeby mi jej nie zatratowali. W szkole to samo. Kiedy wyjeżdżałem do technikum na Śląsk, tego się tylko bałem, że ją ktoś skrzywdzi. Potem przyjeżdżam, a tu z tego zabidzonego chucherka nagle zrobiła się śliczna dziewczyna, która się uparła, że pójdzie do liceum plastycznego. No i sama widzisz…
Ewa widzi. Michał ma twarz uszczęśliwioną. Przytula usta do ręki żony. Aldonka wzruszona, zarumieniona. Andrzej całuje jej drugą dłoń. Bolesny skurcz serca. Tomasz! Miał być ojcem jej dziecka. Andrzej już przy niej.
– Co tobie?
– Serce mnie boli. Już pójdę.
– Odwiozę cię.
Żegna Aldonę i Michała, Andrzej wiezie ją do domu. Kiedy jednak zamierza odejść, on mówi:
– Nie zostawię cię samej – i jest mu za to wdzięczna.
Na górze każe jej się położyć na wersalce, okrywa kocem.
– Masz jakieś lekarstwo na to swoje serce?
Potrząsa głową, a spod przymkniętych powiek zaczynają spływać łzy. Andrzej bierze ją za rękę.
– Zostawił cię ten głupiec?
– To ja…
– Dlaczego? Przecież go kochasz. Zawiódł cię?
– To ja…
– Co ty? Co znowu zrobiłaś, dziewczyno?
– Poszłam do łóżka z innym.
Łzy płyną Ewie z oczu. Potop łez. Andrzej podaje jej swoją chusteczkę.
– Jeżeli cię kocha, trudno taką rzecz wybaczyć – mówi.
– Ja wiem.
– Więc dlaczego to zrobiłaś?
– Musiałam!
Musiała! On nic nie wie o Zygmuncie, a ona mu przecież nie będzie tłumaczyć.
– Dowiedział się i sobie poszedł?
– Powiedziałam mu sama.
– Ach! Rozumiem. Że poszłaś z innym do łóżka, to mu powiedziałaś. A powiedziałaś mu także, że go kochasz i giniesz tu bez niego?
– Nie.
– Przywiozę ci go tutaj i powiesz mu o tym. Dopiero wtedy niech decyduje, czy chce zostać. Gdzie go znajdę?
– Nie wiem. Nie znam jego adresu. Odnajmuje pokój gdzieś na LSM-ie. Nigdy tam nie byłam.
– No, dość tych łez. Napartaczyłaś, sama musisz naprawić. A ty pewnie czekasz, że to on przyjdzie i będzie cię przepraszał. Musiałby nie mieć odrobiny ambicji. To twoje serce, to nerwica? Jest gdzieś w tym domu waleriana?
Idzie do łazienki, odnajduje krople i podaje leżącej.
– Mam zostać?
– Tak. Proszę, zostań.
– W charakterze niańki – dopowiada. – Nie ukrywam, że wolałbym w innym.
Uśmiecha się i Ewa z twarzą jeszcze mokrą od łez do niego się uśmiecha, bo wierzy – on jej tu przywiezie Tomasza.
– Idź się umyć, Ewuś! Oczy masz jak angorski królik. A wiesz, kiedy byłem mały, hodowałem dwie angory. I stale musiałem pilnować, żeby Aldonka się do nich nie dobrała, bo gotowa była je zadusić z miłości. Tak ją urzekła ich biała puchatość i ciepło.
***
Jakoś udaje się Ewie przetrwać te przedpołudniowe godziny w pracy. Andrzej obiecał rano, że znajdzie Tomka w szkole, że go przywiezie. Kazał jej znowu zażyć waleriany. Ale pod koniec już wszystko się w niej trzęsie. Obiadu w stołówce nie może przełknąć. Do domu! Szybciej do domu! Przyjadą i nie zastaną jej. Dopiero w autobusie strach jeży Ewie włosy na głowie. Przecież Tomek się może nie zgodzić. Może nią gardzi? Może nienawidzi? Nogi jak z waty. Uginają się. Wysiada i z trudem brnie do bloku. Pierwsza rzecz, zażyć znowu krople. Zęby szczękają o szklankę. Powolutku się uspokaja. Czeka ze ściśniętym sercem. Dzwonek. Biegnie do drzwi. Tam dozorczyni z nową książeczką opłat za mieszkanie. Trzeba pokwitować odbiór. Znowu czeka. Już prawie piąta. Więc Tomek nie chciał przyjść. Nie tak trudno było to przewidzieć. Popada w stan półletargu, w którym trwała przez cały ostatni miesiąc, a z którego tylko od czasu do czasu wyrywały ją jakieś wydarzenia. Kładzie się na wersalce i patrzy bezmyślnie w sufit. Dzwonek przy drzwiach słyszy, ale nie chce się jej wstać i otworzyć. Po prostu się nie chce. Przecież wie – to Andrzej idzie powiedzieć, że Tomasz nie zgodził się przyjść. Zgrzyta w zamku klucz. Do pokoju wpadają Andrzej i Tomasz. Ale to Andrzej widząc ją leżącą podbiega, mocno chwyta pod ramiona, unosi do góry, potrząsa jak kukłą.
– Ewa! – krzyczy. – Ewa! Połknęłaś coś?
Kręci powoli głową. Ciągle w tym swoim półletargu.
– Nie mogłam się doczekać.
Chce powiedzieć normalnie, a brzmi to jak szept.
– Tomasz miał konferencję. Telefon był zamknięty w gabinecie dyrektora, a ja bałem się wyjść, bo w każdej chwili mogło się to skończyć i byłbym się z nim minął.
– Chodźże tu! – mówi do Tomasza. – Masz. Trzymaj ją sobie, tę twoją głupią dziewczynę.
I Tomasz rzeczywiście przychodzi. Bierze Ewę z rąk Andrzeja, przytula, a ona kładzie mu na ramieniu głowę. Więc teraz tutaj jest jej „bezpieczne miejsce”?
Andrzej idzie do kuchni. Krząta się tam i wraca z trzema szklankami herbaty.
– Teraz trzeba się napić. Zaschło mi od tego wszystkiego w gardle.
Zapala lampkę nad stolikiem. Tomasz bierze Ewę na ręce i przenosi na fotel. Siada obok. Andrzej pije sobie spokojnie herbatę. Zadowolony uśmiecha się pod wąsem.
– Pamiętasz, Ewuśka, jaka była umowa? Powiedziałaś, co miałaś powiedzieć?
Ewa potrząsa przecząco głową.
– No, na co czekasz? Powiedz mu w końcu.
Więc Ewa mówi do Tomasza:
– Bardzo cię kocham, Tomku. Chcę być – z tobą.
Tomasz milczy zaskoczony, speszony obecnością Andrzeja, może wzruszony. Nigdy przecież nie słyszał od niej takich słów. W końcu zwalcza wstyd przed obcym człowiekiem.
– I ja ciebie kocham.
To wzajemne wyznanie uczuć w obecności świadka to prawie przysięga. Wtedy głos zabiera Andrzej:
– Ewa! Jeżeli to co powiedziałaś, to prawda, szanuj go. Szanujże tego swojego mężczyznę. A ty – mówi do Tomasza – nie zostawiaj jej więcej samej. Jeżeli ją zostawisz, pamiętaj, będę uważał, że jest kobietą wolną i mam prawo starać się o jej względy.
***
Dwa tygodnie później Ewa dostaje od Andrzeja list. Pisze:
Ewuniu!
Spodziewam się, że u Ciebie, że u Was wszystko w porządku. Choć nie jestem tego zupełnie pewny. Toteż postanowiłem napisać ten list. Do Lublina przyjechałem ostatnio z myślą, żeby namówić Aldonkę i Michała na wspólny wyjazd do Grecji, w sierpniu. Miałem też trochę nadziei, że pojechałabyś z nami. Jak wiesz, Aldonkę zastałem w poważnym stanie i pewnie w lecie będzie już mamą. Michał oczywiście też nie pojedzie, a Ciebie, zamiast namawiać na wspólny wyjazd, musiałem ratować z opresji. Od tamtego czasu mam wątpliwości, czy Ty i Tomasz poradzicie sobie z dobrnięciem do szczęśliwego finału. Na wszelki wypadek występuję z poniższą propozycją:
Jeżeli będziesz miała ochotę zwiedzić Grecję w moim przemiłym towarzystwie, jestem do usług jako: organizator wyprawy, kierowca i dobry kompan. Reszta będzie zależała wyłącznie od Twojej woli.
Jak zaznaczyłem, piszę tylko na wszelki wypadek, bo może przecież wystarczy Wam obojgu rozumu i odwagi, żeby nie zmarnować swojej wielkiej szansy.
Jeżeli jednak uznasz, że pogotowie ratunkowe-Andrzej znowu Ci potrzebne, przyślij telegram. Stawię się w ciągu trzech dni.
Tu podał adres.