18
Ewa widzi, na świecie jest wiosna. Jak to się stało, że wcześniej jej nie zauważyła? Jest wszędzie! W trawie i pąkach, w słońcu i chmurach, w ożywieniu i strojach przechodniów na ulicy. Ale najbardziej w wabiących głosach ptaków. Kiedy budzi się rano, słyszy ich nawoływania, poćwierkiwania, pogwizdywania i brzmią one zupełnie inaczej niż w innych porach roku.
Leży w pościeli, nasłuchuje i patrzy na śpiącego jeszcze Tomka. Jej serce jak gąbka nasycone czułością aż ciąży w piersiach. Zaplata dłonie, żeby się nie zapomniały i same ku niemu nie pobiegły. Niech śpi. Ale jednocześnie bardzo jej żal, że Tomasz nie słyszy tej ptasiej wiosennej symfonii. Smuga słońca pada na pejzażyk z Kazimierza, ożywia barwy. Jakże lubi tę poranną godzinę. Tę pozorną ciszę, zakłócaną ptasim szczebiotem i odgłosami budzącego się miasta.
Zdaje sobie nagle sprawę, że między nimi, między nią a Tomaszem, zaczął się jakby kolejny, nowy etap. Jest w ich byciu razem odrobina niepokoju, iż mogą się znowu utracić, i to powoduje pewną ostrożność we wzajemnym obcowaniu, stawianie potrzeb i pragnień partnera przed własnymi, ogromną czułość, całe morze czułości.
W końcu jest za piętnaście siódma. Trzeba wstawać. Teraz może się już nad Tomkiem pochylić i ostrożnie dotknąć wargami jego ust. Uśmiecha się przez sen. I nagle w sercu mała szpileczka zazdrości. Co mu się śni? Kto go tam całuje we śnie? Więc bierze w dłonie jego szorstkie od zarostu policzki i leciutko potrząsa.
– Wstawaj, wstrętny śpiochu! Wiosna za oknami czeka! Szybciutko! Bo spóźnimy się do pracy.
Tomasz chce ją przytrzymać, ale ona umyka. Biegnie zająć łazienkę. Tomkowi pozostaje w tym czasie zacząć szykować śniadanie. Potem już szybko, szybko. W końcu udaje mu się porwać Ewę w objęcia.
– Jeszcze cię nie pocałowałem na dzień dobry…
Podnosi ku niemu twarz.
***
Z pracy wraca pierwsza. Tomek ma dzisiaj jakieś kolejne zebranie. Wyjmuje z siatki zakupy. Co trzeba chowa do lodówki. Potem otwiera szafę i robi przegląd toalet na wiosnę. Odnajduje na dole swoje czarne śliczne pantofle, w których była zaledwie raz – na wernisażu Antarka. Zakłada je na nogi i zaczyna spacerować po mieszkaniu. Od razu czuje się elegancko i jeszcze bardziej wiosennie. Zatrzymuje się przed „Przestrzenią ograniczoną”.
– Jest wiosna. Wiesz? – mówi do kobiety uwięzionej w szklanej klatce.
Podchodzi do okna. Gałązki na wierzbach – zielone. Trawniki – zielone. Idzie do swojego pokoju i zagląda w kryształowe lustro. Tamta ma oczy z iskierkami słońca, bladozłote włosy roztańczone dokoła wychudłej twarzy, usta obrzmiałe – oczekujące ust Tomasza. Ewa okręca się na wysokich obcasach i tamta także się okręca. Wychodzi do przedpokoju i napotyka zamknięte drzwi pokoju Zygmunta. Otwiera. Pełno słońca. Regał z książkami, tapczan, biurko. Kiedyś miał to być pokój Kasi. Dopiero po jej śmierci zajął go Zygmunt. Trzeba będzie pozbyć się tych wszystkich książek. Może jeszcze stanie tutaj małe, białe łóżeczko, a na półkach zamiast książek będą leżały kolorowe zabawki. Nagłe pragnienie robi z jej sercem jakieś dziwne hocki-klocki, jakby je przewróciło na nice. Stoi przez chwilę nieruchomo, a potem idzie do łazienki, wyjmuje kolejno z folii pigułki angravidu i wrzuca do umywalki. Spuszcza wodę.
Tomasz wraca po piątej.
– Chcesz obejrzeć „Komediantów”? – pyta.
– Chcę.
– Idziemy na dziewiętnastą. A teraz robimy herbatę. Przyniosłem ciastka. Trzeba nabrać sił, bo film podobno długi.
– Wcale nie dbasz o moją linię – wzdycha Ewa.
– I nie będę dbał! – mówi zuchwale.
Może i nic takiego nie miał na myśli, ale Ewa nagle czuje, że oblewa się rumieńcem. A przecież już się zdecydowała…
Stary Paryż. Mim Baptiste gra na scenie teatrzyku swoją wielką miłość. Wzrusza. Rozśmiesza. Rozczula. Baptiste – kocha Garance. Baptiste cierpi. Garance już go nigdy nie zapomni, choć oddała się innemu. Baptiste już jej nigdy nie zapomni, choć inną pojął za żonę. Romans pajaca!
Z kina wracają pieszo. Mgła zaciera kontury. Otulone nią szczelnie światła latarń – jak złotawe, puchate kule. Słychać, jak ich buty stukają o płyty chodnika – stuk, stuk, stuk. Milczą. W domu Ewa nic już nie chce jeść. Idzie od razu do łazienki i do łóżka. Tomasz coś tam jeszcze przegryza w kuchni.
Malutka kuleczka strachu zaczyna się przetaczać po jej sercu. Wyrzuciła pigułki antykoncepcyjne, teraz żałuje. Decyzja wydaje jej się zbyt pochopna. Swój nastrój uznaje za efekt pesymistycznej wymowy filmu, ale to nie pomaga, zanim Tomasz nadejdzie, ucieka w sen.
Idą łąką. Wiatr kołysze trawy, wysokie, pełne różnobarwnych kwiatów. Spod nóg podrywa się z krzykiem pliszka.
– Odpoczniemy.
Kładą się w zieleni. Koniki polne grają swoją wielką symfonię. Przez przymknięte powieki przeziera czerwonoostry blask słońca. Jego wargi na jej brwiach, jego smukłe palce na jej piersiach.
– Och!
– Chcesz mnie, Ewuszko?
– Chcę.
Przytrzymuje jej rozkrzyżowane szeroko ręce i bierze ją z taką pasją, że czuje, jak umyka pod nią ziemia. Potem, już uwolniona z uwięzi jego dłoni, sięga do leżącej bezwładnie na jej piersiach głowy. Chce powiedzieć z czułością: „Mój Tipi!” – i natrafia palcami na krótko przystrzyżone, odrobinę szorstkie włosy Tomasza.
Szok! Na moment zamiera, a potem zaczyna nim szarpać, chcąc uwolnić się od ciężaru.
– Odejdź! – krzyczy. – Odejdź! – i wybucha szlochem.
– Eli! Elinko! – prosi przerażony. Próbuje ją przygarnąć.
– Nie dotykaj mnie! Nie dotykaj! Jak mogłeś!
Tomasz chyba nie rozumie. Leży z nosem w poduszce, a Ewa już na tyle go zna, żeby wiedzieć, że to przejaw zagubienia, bezradności, ucieczki od nieprzyjaznego świata, i robi się jej go żal.
– Tomku! – mówi. – Nie bierz mnie nigdy więcej tak we śnie, bez mojej zgody. Ja nie chcę!
– Myślałem, że moje pocałunki cię obudziły.
– Niezupełnie. Nie do końca. Śniłam piękny sen i ciebie wcale w tym śnie nie było.
Tomasz milczy. Chyba się domyśla, że skoro nie było we śnie jego, był tam ktoś inny. W końcu mówi: „Przepraszam”, i wstaje.
Potem nie chce jeść śniadania, nie czeka.
– Pójdę już. Mam klasówkę w trzeciej. Wypiszę tematy na tablicy.
Ewa dopada go przy drzwiach.
– Tomku! Nie gniewaj się.
– No już, Eli. Już pójdę. Ja się nie gniewam.
Ale jak wiele razy w życiu doświadczyła, złe wydarzenia lubią przytrafiać się parami i gdy po powrocie do domu prosi Tomasza, żeby zjechał na dół, wyjął ze skrzynki korespondencję, ten wraca po chwili z twarzą zmienioną, z rachunkiem za telefon i listem od Zygmunta. Ewa kończy opróżniać siatki, wiesza na gwoździku rachunek (żeby nie zapomnieć o opłacie), a potem zabiera list i idzie do swojego pokoju.
Ewuszko! Ukochana moja! – i cały list, jak na Zygmunta, jest zupełnie szalony. – Przecież zdarzają się na świecie cuda!… Jedno Twoje słowo i przyjadę! Czekam! Będę czekał zawsze! Ewa ma uczucie, jakby jej serce ktoś darł na strzępy i te drobne kawałeczki rozwieszał to tu, to tam w zapadającym zmroku. Jeszcze dziś rano szła z nim przez łąkę, jeszcze dziś rano… Tomasz! Zatrzaskuje list w sekretarzyku i rzuca się do drzwi. Tomasza nie ma. W kuchni na stole kartka: Jutro zadzwonię. Wybacz! Tomek.
Zaczyna krążyć po mieszkaniu załamując ręce. Zaciska do bólu splecione dłonie. Potem wyjmuje list Zygmunta, czyta i znowu to samo uczucie – strzępy jej serca ktoś rozwiesza po coraz ciemniejszym mieszkaniu. Tomasz! Na Boga! Przecież powinien rozumieć, że nie wolno mu jej zostawiać. Jeżeli będzie ją zostawiał samą, wcześniej czy później zdarzy się nieszczęście. To najgorsze, co w ogóle może jej zrobić. To jedyna rzecz, która może ją skłonić do czynów zupełnie nieobliczalnych. Dalej nie zna jego adresu. Nie sposób pójść tam i powiedzieć: „Nie zostawiaj mnie! Nigdy mnie nie zostawiaj!” W końcu kładzie się i czeka z szeroko otwartymi oczyma.
Od rana próbuje z pracy dodzwonić się do Tomasza. Na pierwszej przerwie telefon zajęty, na drugiej słuchawkę podnosi Karol Olek, nauczyciel geografii, jej kolega z turystycznego szlaku, którego tubalny głos rozpoznałaby na końcu świata.
– Cześć, Karol! Tu Ewa Szeliga.
– Ewunia! – trąbi Karol. – Co za bogi cię natchnęły, że zadzwoniłaś do samotnego mężczyzny, czyżbyś poszukiwała dobrego „nauczyciela geografii” – zniża głos do rzekomo intymnego szeptu. – Ja zawsze na usługi pięknych pań.
Nie ma mowy, żeby poprosić przez niego Tomka, bo zrobi mu jakąś przykrość, więc Ewa mówi:
– Dzwoniłam do Hanki i odruchowo nakręciłam stary numer.
– Jak najwięcej takich odruchów – woła Karol. – Może wybrałabyś się ze mną na rajd? Co, Ewuś? Ja i ty w Bieszcza-dy. Cha! cha! cha!
Ewa słyszy, dzwoni dzwonek, więc kończy rozmowę.
– Idź lepiej oświecać ciemniejsze niż mój umysły. Cześć!
Pół minuty później Tomasz wykorzystuje moment, kiedy inni wyszli na lekcje.
– Eli! To ty dzwoniłaś? Przyjdę prosto ze szkoły. Do zobaczenia!
„O kochany mój! Jak dobrze, żeś zadzwonił!” Opadają z niej wszystkie niepokoje. Może przynajmniej pracować i zjeść obiad.
Tomka zastaje w domu nad klasówkami. Uśmiecha się do niego od progu i on odpowiada uśmiechem.
Nieco później Ewa siada w fotelu z notatnikiem na kolanach. Ma napisać recenzję z wystawy Sylwestra Łosia.
– Zrobić ci miejsce na stole? – pyta Tomasz.
– Nie. Wolę tak.
Wydziera z notatnika kartki z uwagami, rozkłada wkoło – na poręczach fotela, na stoliku – i dopiero wtedy zabiera się do pracy. Idzie jej nadspodziewanie dobrze. Tomek już sprawdził klasówki i poszedł do kuchni, a ona jeszcze pisze. Wreszcie koniec. Zagląda do kuchni. Tomasz trze ser.
– Robię placki. Usiądź i mów, co tu jeszcze włożyć.
Potem, gdy on zmaga się z patelnią, Ewa nalewa herbatę. Przypomina się jej szczęśliwa twarz Tomasza z tamtego pierwszego wieczoru, kiedy głodni smażyli placki, i myśli, że nie bez powodu Tomek zabrał się dzisiaj do tego smażenia. Uśmiecha się do niego z czułością.
Wkrótce zaczynają się Ewie kleić oczy.
– Tomeczku! Wcale nie spałam w nocy. Idę do łóżka. Proszę, wpadnij do mnie, jak będziesz miał czas.
– Pozmywam i zaraz wpadnę.
Mimo tej ogromnej senności coś nie pozwala Ewie zasnąć. Czeka na Tomasza. W końcu – jest. Pewny, że śpi, kładzie się obok i Ewa wie, czuje, choć oczy ma szczelnie zamknięte, że się jej przygląda.
– Jesteś, Jaskółeczko… – mówi cichutko i jest to jakby westchnienie ulgi.
Ale o tym, do jakich wniosków doszedł poprzedniej nocy, Ewa dowiaduje się dopiero kilka dni później.
– To śmieszne, że rzeczy zupełnie oczywiste odkrywa się pewnego dnia jako rewelacyjne prawdy. Wiesz, co odkryłem tamtej nocy? Że jeżeli chcę być z tobą, jeżeli chcę mieć cię obok, to muszę się zgodzić na ciebie taką, jaką cię ukształtowała cała twoja przeszłość. Także tamta, w której mnie jeszcze nie było.