20
Tym razem się nie udało. Ewa wie, że to o niczym nie świadczy, a przecież w sercu wykluł się maleńki robaczek niepokoju. Teraz kiedy podjęła już decyzję, chciałaby, żeby jej nadzieja na macierzyństwo nabrała jak najprędzej realnych kształtów. Jednak tym razem – nie udało się. Jak wyrzut sumienia wraca myśl, że Tomasz nic nie wie o podjętej decyzji. Powinna mu powiedzieć. Zapytać: „Chcesz?” – ale nie może się jakoś na to zdobyć. Odkłada to z dnia na dzień. Wszystkie kolejne okazje wydają się jej nie dość dobre. I tak dni mijają, aż któregoś z nich Tomasz wraca ze szkoły mocno podenerwowany.
– Dyrektor chce, żebym jechał we wtorek z naszym kołem PTTK na rajd pierwszomajowy, rozumiesz – „sprawa polityczna”. Już wszystko przygotowane, noclegi zamówione, a tu Karol Olek skręcił nogę.
– No więc pojedziesz. Nic nie stracisz, jak przelecisz się po świeżym powietrzu – mówi Ewa.
– Przecież ja nawet nie mam plecaka ani butów, ani nie znam trasy. Od lat nie chodziłem.
Przynosi plecak i buty.
– Masz! Mapę też dostaniesz. Nawet kompas.
Tomasz na plecak i buty spogląda z wyraźną niechęcią.
– To Zygmunta?
– Nie. Teraz już moje. Zmierz!
Tomasz z wahaniem wkłada but.
– Chyba dobry. Ale przecież i tak nie mogę iść, jak nie mam pojęcia o trasie.
– Weźmiesz sobie z PTTK-u przewodnika.
– Zdaje się, nie przewidziano na ten cel funduszy.
– Ale ponieważ sytuacja jest, jaka jest, trzeba je przewidzieć. Jutro wystosujesz do PTTK-u pisemko, w którym zaznaczysz, że prowadzenia grupy podejmuje się obywatelka Ewelina Szeliga.
– Ewelino! Ewelino! Straszna z ciebie kobieta – „narzeka” Tomasz, a w jego głosie słychać najprawdziwszą radość. – Więc jedziemy?
Zaraz potem Ewa telefonuje do Karola Olka, z którym znają się z rajdów jak dwa łyse konie. Przeprowadza wywiad na temat trasy. Karol cieszy się, że to Ewa pójdzie z jego kołem.
– Leżało mi to na sercu – mówi. – Myślę, że nie będziesz miała z nimi kłopotu. To zupełnie dobra grupa. Doktor Furtak idzie z wami?
– Tak.
– Więc nie zgub, Ewo, na trasie serduszka.
– Dzięki za ostrzeżenie. Będę go pilnować.
Dopiero później, po wyciągnięciu swojego kalendarzyka, Ewa zaczyna żałować podjętej decyzji. Dni od 28 kwietnia do 3 maja ma zaznaczone niebieskim flamastrem. Przez rajd zostanie zmarnowana kolejna szansa. Jej dziecko nie urodzi się pod znakiem Wodnika.
***
Z grupą spotykają się na dworcu kolejowym. Ewa lustruje ich spojrzeniem. Nie odkrywa żadnych usterek, Karol zadbał o podchowanie ich na porządnych turystów.
– Dzień dobry! Jestem przewodniczką PTTK-u. Nazywam się Ewa Szeliga. Od tej chwili po prostu Ewa. Trasę, o ile wiem, omówiliście z panem Olkiem. Pozostaje nam ją przejść.
Tomasz przyprowadza konduktora, który otwiera zarezerwowane przedziały. Już w pociągu zaznacza się ten układ: chłopcy – koło Ewy, dziewczęta – koło Tomasza. A utrwala się na trasie następnego dnia. Ustalili, że Ewa idzie na początku, Tomasz na końcu. I tak to wygląda – na początku ona z chłopcami, dalej – dziewczęta z Tomaszem. Są wyjątki. Z pierwszą grupą idzie Krysia Misiak, kandydatka Tomka na olimpiadę matematyczną, pulchna szatynka (inaczej ją sobie Ewa wyobrażała) oraz dwie inne dziewczyny z tych, co wolą być adorowane niż adorować. A między nimi a dziewczęcym peletonem Tomasza mała grupka „niezależnych” – dwie pary zaprzyjaźnione z sobą i między sobą. Ewy na krok nie odstępuje Wojtek, z którym już w pociągu jechała w jednym przedziale. Wymienia z nią na trasie uwagi, idzie bardzo dobrze, równo, spokojnie i Ewa stwierdza, że chłopak jest nie tylko mądry i inteligentny, ale także przystojny. Nie odstępuje jej też na postojach. Tomasz zerka w ich kierunku, jakby odrobinę podejrzliwie. Ewa nie ma jednak czasu się tym przejmować. W czasie postojów omawia kolejne odcinki.
Pierwszy nocleg – w schronisku młodzieżowym zorganizowanym w lokalu starego internatu. Posiłki mają zamówione na miejscu. Ewa szybko zjada kolację i wychodzi ze stołówki. Musi przyszyć do plecaka naderwany pasek. Lniane nici są w plecaku Tomka. Idzie do jego pokoju, zaczyna szukać. Powinny być w lewej bocznej kieszeni. Po chwili słyszy kroki i prawie tuż pod drzwiami głos Tomasza.
– Wojtku! Można cię prosić?
– Słucham – mówi Wojtek.
– Zauważyłem, że trochę przesadnie absorbujesz swoją osobą naszą przewodniczkę. Utrudniasz jej pracę.
– Ależ, panie psorze! Nic jej nie utrudniam. Idę sobie obok i już. Podoba mi się kobieta.
– To cię nie upoważnia, żeby być nachalnym. Nikt tego nie lubi.
– Kobiety lubią – odpowiada tonem znawcy Wojtek.
– Sądzę, że jednak nie wszystkie.
– O zakład, psorze! Zanim rajd się skończy, będę z Ewą umówiony na randkę i po co najmniej pierwszym pocałunku.
– Nie pleć głupstw! – mówi ostro Tomasz. – I proszę, weź sobie do serca, co powiedziałem.
Tomasz wchodzi do pokoju i staje zaskoczony obecnością Ewy.
– Słyszałaś?
– Słyszałam.
– Oto wynik twojego spoufalania się na trasie.
– Oto wynik twojej rozmowy wychowawczej.
– Więc to moja wina?
– Przecież nie ja rozmawiałam z Wojtkiem, prawda?
– Nie chciałby się zakładać, gdybyś mu nie dała do tego podstaw.
– Jesteś zły, i pleciesz byle co.
Ewa zabiera nici i wychodzi, żeby zakończyć tę bezowocną wymianę zdań.
Następnego dnia Wojtek demonstracyjnie jej nie odstępuje. Gdy zaczynają podchodzić pod górę, mówi do niego:
– Słyszałam wczoraj całą twoją rozmowę z psorem. Byłam w pokoju obok.
Widzi kątem oka – chłopak oblewa się krwawym rumieńcem.
– Przepraszam cię. Nie mówiłem tego serio. Facet mnie wkurzył. Pewnie mu się wydaje, że i ty powinnaś patrzyć na niego z cielęcym zachwytem, tak jak wszystkie dziewczyny. A poza tym co się mnie czepia? Nie jego sprawa.
Ewa ma okazję dowiedzieć się czegoś o Tomaszu, więc pyta:
– Jaki on jest tam w szkole? Też tak się czepia?
– No, nie. Sprawiedliwy. Nie znęca się. Ciągnie za uszy. Czasem zostaje po lekcjach z jakąś tępotą, tak za darmo. Normalny.
Chyba należy to uznać za autentyczną pochwałę.
– Dobrze tłumaczy? – pyta Ewa ciekawa.
– Dobrze. Mieliśmy przedtem takiego matematyka, że każdy po nim musiał być lepszy.
To już nie brzmi specjalnie pochlebnie. Postanawia jeszcze popytać innych. Zaczyna ją intrygować nie znany jej nauczyciel matematyki Tomasz Furtak. A Wojtek dodaje:
– Tylko dziewczyny całkiem na jego punkcie pogłupiały. Przystojniak!
– A powinny pogłupieć na twoim? – śmieje się Ewa. – I tak jesteś górą. On już stary.
– Świetna z ciebie kobieta. Nigdy takiej nie spotkałem.
– Jeszcze spotkasz różne kobiety. Ja też jestem stara.
– No wiesz!
To oburzenie Wojtka jest tak szczere, że Ewa uznaje je za najwartościowszy komplement, jakim ją ostatnio obdarzono.
Angażuje chłopców do wyznaczenia kierunku za pomocą kompasu. Potem sięga po dziewczęta z peletonu Tomasza i okazuje się, że nie są z nim tak nierozerwalnie związane, jak to się z początku wydawało. Przy kolacji zapowiada:
– Od jutra prowadzicie sami. Kto chętny?
Zgłaszają się: Wojtek, Krysia i Grzesiek.
– Na razie wystarczy. Na każdego przypadnie pół dnia.
Wreszcie Tomasz mówi:
– Zdaje się, że jestem tu zupełnie zbędny.
– Nie jest tak źle – odpowiada Ewa. – Ktoś musi nosić pieniądze, załatwiać papierki. Ktoś musi iść na końcu. Ale jeżeli czujesz się nie dość wyeksponowany, jutro przed południem prowadzi Wojtek, pójdziesz z nim na początku. Siadaj, pokażę ci trasę.
Tomasz chce oponować, ona jednak nie pozwala.
– Na trasie ja decyduję.
Oczywiście nie ma takich uprawnień, ale Tomasz o tym nie wie. Omawia z nim szczegółowo przedpołudniowy odcinek.
– Tylko nie wtrącaj się do Wojtka. Daj mu prowadzić. Ty jesteś „na wszelki wypadek”.
Następne przedpołudnie jest dla niej okazją do wysłuchania opinii o Tomku. „Jemu naprawdę zależy, żebyśmy umieli”, „sprawiedliwy”, „on tak tłumaczy, że każdy jołop zrozumie”, „zaczęłam lubić matematykę”, „sprawiedliwy”. I to „sprawiedliwy” powtarza się jak refren. Pamięta, że w czasie kiedy sama chodziła do szkoły, był to nie lada komplement dla pedagoga. Czyżby nic się tutaj nie zmieniło? Przychodzi Ewie na myśl, że oto Tomasz, o którym sądziła, że jest tak bardzo jej, należy przecież w znacznym stopniu także do tych młodych.
W czasie obiadu Wojtek pyta:
– Jak? Dobrze było?
– Sam przecież wiesz, że tak. Psor ci nie przeszkadzał? Nie wtrącał się?
– Nie. W porządku.
– Pójdziesz z nim teraz na końcu.
– Chcę iść z tobą.
– Ktoś musi iść na końcu. Jeszcze tam nie szedłeś. Tego też trzeba się nauczyć.
Po obiedzie prowadzi Krysia, kandydatka na olimpiadę matematyczną. Ewa jest ciekawa jej opinii o Tomku, ale ona niespodziewanie odpowiada:
– To nie będzie obiektywna ocena. Ja go kocham.
I w ten sposób zmusza Ewę do refleksji, że jest dwa razy od niej młodsza, tak zresztą jak one wszystkie, śliczne, wyrośnięte dziewczyny.
Toteż wieczorem, kiedy już zagnali młódź do łóżek, zabiera Tomasza na spacer. Wyprowadza go za zabudowania, za osłonę krzewów.
– Strasznie mi już źle bez ciebie.
– Mnie bez ciebie jeszcze dużo gorzej.
Tuli ją, kołysze w ramionach, w końcu zaczyna całować.
– Chodźmy, Tomeczku. Nie będziemy mogli spać – mówi rozdygotana.
Ale on jej z ramion nie wypuszcza. Stoją przytuleni. Przyjazny mrok owinął ich swoim szalem i lekko go zaciska. Ewa czuje całe ciało Tomasza tuż, jakby ubrania nie istniały. Pragnie jego bliskości jak nigdy.
– Jaskółeczko! Chodźże do mnie, Jaskółeczko!
– Zaczekaj, wezmę klucz.
Radosna nadzieja znowu napełnia serce.
Wracają. Ewa idzie prosto na portiernię.
– Panie Janku! Pożyczy mi pan na godzinę klucza od jakiegoś pustego domku?
Wyraźnie zakłopotany pyta:
– A pan Zygmunt, pani Ewuniu?
Czyż Zygmunt w ogóle się spodziewa, że ma tu w osobie pana Janka obrońcę swoich byłych praw.
– Zygmunt od trzech lat jest w Ameryce, a od prawie dwu nie jest moim mężem.
– O mój Boże! Taka z was była piękna para.
Podaje Ewie klucz.
– Ten pan też bardzo przystojny. To od piętnastki B. Tam na końcu. Wejście od tyłu.
***
Następnego dnia Tomek znowu na czele obok Grześka. Ewa z Wojtkiem na końcu.
– Już wiem, dlaczego psor się mnie czepiał – mówi Wojtek. – On się w tobie kocha. Widziałem, jak na ciebie patrzył.
Ewa jest trochę zła, że Tomek się zdradził. No, trudno.
– Skoro już dokonałeś tego odkrycia, to powiem ci, Wojtku, że to jeden z tych bardzo rzadkich szczęśliwych przypadków, kiedy dwoje ludzi kocha się wzajemnie. Ale sza! To tajemnica.
Wojtek milczy dość długo, w końcu zaczyna się śmiać.
– Ależ ze mnie debil. Czego ja się złoszczę? Będę go chyba musiał przeprosić.
– Świetny z ciebie chłopak – rewanżuje mu się komplementem.
– Pozwolisz mi dalej z sobą iść?
– Oczywiście. I tak nie mogę iść z nim. Poza tym koło niego też kręcą się ładne dziewczyny.
– Jak uznasz, że masz mnie dość, powiedz.
– Zgoda.
Wieczorem jeszcze robią ognisko. Siedzą ściśnięci na dwu sosnowych balach leżących nad Jeleniem. Śpiewają. Ewa uczy ich starej rajdowej piosenki. Potem Jagoda, jedna z tych „niezależnych”, recytuje wiersze i trzeba przyznać, robi to mistrzowsko. Znowu śpiewają. Od jakiegoś czasu Ewa obserwuje, jak siedzący obok Wojtek przeżywa jej bezpośrednią bliskość. Mocno są do siebie przytuleni bokami na skutek tej ciasnoty panującej na sosnowym balu i on siedząc obok kurczowo zaciska, zaplata niespokojnym gestem dłonie.
– Może dorzucisz do ognia?
– Nie. Nigdzie stąd nie pójdę. Za nic! – odpowiada.
Tomasz, który uratował się przed podobną sytuacją zajmując miejsce na małym pojedynczym pniaczku, musiał zauważyć, co się dzieje z Wojtkiem, bo stara się w ich kierunku nie patrzeć.
Czas do pociągu. Chłopcy zasypują dogasające ognisko. Idą.
– Ewa! – mówi Wojtek. – Będę mógł kiedyś przyjść do ciebie?
– Przecież wiesz, że kocham jego.
– Tak, wiem. Oczywiście, wiem. Przepraszam.
W pociągu zdobywa się na to, że już nie siada obok niej.
W Lublinie na dworcu żegnają się i rozchodzą każdy w swoją stronę. Ewa patrzy na Tomka. Taki brudny i niewyspany wygląda naprawdę rajdowo. Ona pewnie podobnie. Ale uśmiechają się do siebie, bo zaraz będą w domu. Co to za ulga zdjąć plecak, zrzucić turystyczny strój i wejść pod prysznic. Woda z nich ścieka zupełnie szara. Na początku wszystko wygląda całkiem „przyzwoicie”, każdy się moczy i namydla, ale potem wpadają na pomysł: ona może myć jego, a on ją, i jeszcze muszą sobie wzajemnie wymyć szamponem głowy. W końcu to mycie zamienia się w zupełnie co innego, a trwa na tyle długo, że kiedy wychodzą z wanny, są najczyściejszą parą ludzi na świecie, i można by to zapisać w księdze rekordów Guinnessa.