EPILOG

Mój romans z literaturą rozpoczął się, gdy miałam może pięć, może sześć lat. Zaczęłam wtedy „pisać” w myślach swoją wielką powieść. „Pisałam” ją przez wszystkie następne lata – ze mną dojrzewała – i „piszę” ją do dziś. Powieść ta nigdy nie została utrwalona na papierze. Żaden z jej bohaterów, żadne wydarzenie nie znalazło się w naprawdę napisanych przeze mnie utworach. Ma ona jedną tylko czytelniczkę – mnie samą. Natomiast nie ma początku ani końca, ani tytułu. Pomimo to jest pramatką całej mojej twórczości literackiej.

A ta? Poczynając od wczesnego dzieciństwa co pewien czas seria wierszy. Dużo rzadziej utwór prozą.

Przecież zaczęłam wreszcie pisać więcej i systematyczniej. Już tych krótkich tekstów – właśnie prozą – uzbierało się na tomik. Warto było pomyśleć o wydaniu. Zebrałam je i zaniosłam do Wydawnictwa Lubelskiego, gdzie pani Zofia Wójcikowska wyraziła dla zbiorku uznanie, ale zaproponowała, żebym napisała powieść.

Napisałam więc pierwszą powieść – Czas na miłość – potem dalsze. Napisałam rok po roku sześć powieści, namnożyłam bytów. Wszyscy ci bohaterowie są wciąż ze mną. To ten, to ów przychodzi i pyta co dalej. Tłumaczą się ze swoich przewin, zwierzają z nadziei. Szarpią się, próbują wydostać z sytuacji, w jakiej ich zamknęłam. Buntują się, proszą, patrzą z wyrzutem, jak na przykład Ruta Nowicka, która nigdy nie przebaczy mi śmierci Benedykta Malesy. Gdyby moje utwory były w konwencji serialu telewizyjnego „Dynastia”, w kolejnej powieści mogłoby się okazać, że Malesa wcale w wypadku nie zginął, a właśnie wrócił z zagranicy jako mocno nadziany biznesmen, by uwieźć do zachodniego kapitalistycznego raju swoją ukochaną. A tak – co mogę?

Nie miejcie do mnie pretensji, moi drodzy bohaterowie. Ja także jestem uwarunkowana, zniewolona swoją dotychczasową twórczością. Czasem wam ustępowałam. Czasem nie mogłam ustąpić, bo byłaby to już zupełnie inna powieść.

Lublin i Nałęczów, lipiec 1995