21
Zgoda, przeszłość nie istnieje. Można też sformułować to ostrożniej – istnieje na tyle, na ile pozwalamy jej zaistnieć. Wystarczy nie pozwolić. Proste, co? Czego ja się właściwie spodziewałam? Że trzydziestoparoletni chłop jest czysty jak lilija polna? A czy to małżeństwo, o którym mi opowiedział, to wszystko? Dziewięć ostatnich lat to przeżył w celibacie? Mam nauczkę. Nie chcę nic więcej wiedzieć o jego przeszłości i nie mam zamiaru zdradzić mu czegokolwiek z przeszłości własnej. Przeszłość po prostu nie istnieje! Powtarzać to sobie można dowolną ilość razy. Może i nie istnieje, ale potrafi uwierać jak kamyk w bucie.
Mija dzień za dniem, a ja jak głupia siedzę w domu i boję się gdzieś ruszyć, bo a nuż przyjedzie i mnie nie zastanie. Niechby przyjechał, przecież musi oddać pożyczoną książkę, odebrać własną – niestety. W teorii mogłabym ten czas wykorzystać na podgonienie powieści, komisarz Kot powinien już dawno zabrać się do uczciwej pracy, w praktyce ani pisać, ani czytać, ani nawet usiedzieć na miejscu. Co robić? Biorę się za rąbanie drzewa. Do takiej roboty trzeba trochę złości, żeby lepiej szła.
Zastaje mnie spoconą, rozczochraną, w podartych portkach, niezbyt czystej flanelowej koszuli i z porcją złości nagromadzoną w celu łatwiejszej realizacji przedsięwzięcia.
– No proszę! Podinspektor Kurczyk we własnej osobie – mówię ze złością wbijając siekierę w pień.
– Złościsz się na mnie?
– Na ciebie? – prycham pogardliwie. – Na robotę się złoszczę, lepiej wtedy idzie.
– Coś ci przywiozłem. I oczy, i włosy ma takie jak ty.
Wyjmuje spod wiatrówki kociaka i podaje mi go w obu dłoniach. Biorę stworzenie w ręce. Dwie trzecie trójkątnej mordki zajmują ogromne oczy. Trudno zaprzeczyć, mają ten sam kolor, co moje. Sierść kota i moje włosy także są identyczne. No, może kot jest o ton jaśniejszy. Natomiast na wszystkich czterech łapkach ma białe pantofelki.
– Ot, nie miała baba kłopotu… – mówię naburmuszona. – Chodź, zwierzaku, do domu, napijemy się czegoś mokrego.
Idziemy przodem, Jacek za nami. Nalewam kotu na spodki i wody, i mleka. Mądre stworzenie z dwojga dobrego wybiera mleko. Dla siebie i Jacka stawiam na stole szklanki oraz butelki z wodą mineralną i z sokiem. Po tym rąbaniu chce mi się pić.
– Jak go nazwiesz?
– Przecież już go nazwałam, Zwierzak.
– Kiedy to kotka. Kotki są łowniejsze.
– A co to przeszkadza? Jest zwierzakiem czy nie?
– No, jest – stwierdza trochę niepewnie. Musiał zauważyć mój brak entuzjazmu, bo zaczyna się usprawiedliwiać. – Przywiozłem go, bo co to za wiejski dom bez kota czy psa.
– Mam nadzieję, że następnym razem nie przywieziesz szczeniaka.
– Na tym odludziu pies by się przydał, ale jak nie chcesz…
– Może na razie wystarczy kot. Siadaj i częstuj się. Pójdę na górę, trochę się ogarnąć.
Biorę prysznic, wkładam jedną z ostatnio kupionych ciuchowych bluzek, tę pod kolor oczu, spódnicę w granatowe, zielone i beżowe paski, czeszę się i schodzę na dół.
Jacek siedzi tak, jak go zostawiłam – zapatrzony w szklankę z wodą, jakby trochę zmartwiony. Zamiast wyrazić podziw dla mojej metamorfozy, zauważa:
– Niepotrzebnie ci opowiadałem o tym swoim niefortunnym małżeństwie.
– Niepotrzebnie to teraz nad tym rozmyślasz. Jeżeli nasza znajomość nie będzie trwała dłużej niż twoje śledztwo w tej okolicy, ta opowieść nie ma żadnego znaczenia. Jeśli natomiast miałaby trwać dłużej, wcześniej czy później i tak byś mi opowiedział.
– A ty co byś wolała, żeby trwała czy nie?
Teraz już patrzy na mnie, trochę badawczo, i widać, że zależy mu na uczciwej odpowiedzi. No to odpowiadam uczciwie.
– Wolałabym, żeby trwała dłużej.
Dopiero wtedy się do mnie uśmiecha. Fala ciepła zalewa mnie od głowy do stóp.
– Pójdę, porąbię drzewo! – woła radośnie.
– Stop! Jak porąbiesz, nie będę miała na czym jutro ćwiczyć mięśni. Już i tak dzisiaj za dużo narąbałam. Musisz zaczekać, aż przywiozą mi drzewo na zimę. Wtedy wystarczy rąbania i dla mnie, i dla ciebie.
– To może masz co innego do roboty? – Widać rozpiera go chęć działania.
Jakby pomyślał, może wpadłby na pomysł, żeby mnie złapać na ręce i zanieść na górę. Nie pomyślał. Czeka, żebym ja pomyślała – jak to chłop.
– Pójdziemy na spacer. Już od paru dni nigdzie nie wychodzę. Siedzę tu jak głupia.
– A co będzie ze Zwierzakiem? Jeszcze się nie przyzwyczaił do nowego miejsca.
– Zabierzemy go z sobą.
Wkładam do koszyka stary sweter i kociaka. Nie protestuje.
– Idziemy na wyprawę badawczą. Już od dawna mam chęć zbadać, co to za drzewo na horyzoncie naśladuje oliwkę. Może grusza, ale nie jestem pewna.
– Zauważyłem je. Nawet chciałem namalować, ale wtedy było przysłonięte zbożem, teraz będzie je lepiej widać.
Idziemy miedzami, więc jedno za drugim. Jako kobiecie wypada mi iść pierwszej. Jacek może sobie na mnie patrzeć, a ja na niego nie. Wolałabym, żeby odwrotnie. Lubię na niego patrzeć. To staje się wręcz nienormalne. Tylko co jest normą, jeśli chodzi o patrzenie? Zwierzak wystawił łebek z koszyka i gapi się na prawie już skoszone pola równie bezmyślnie jak ja, bo w zasadzie o niczym nie myślę, tylko odczuwam na plecach wzrok Jacka. W końcu mam dość.
– Teraz ty idź pierwszy.
Chyba czuje się równie nieswojo, jak wcześniej ja, bo po chwili proponuje, żebyśmy się znowu zamienili.
– Czyżbyś moją obecność z tyłu odbierał jako zagrożenie?
– Majka na miedzy to jednak jest zagrożenie, prawda?
– Nie pójdzie ci tak łatwo. Będziemy losować. Daj no tutaj jakąś monetę.
Przegrał i musi iść przodem. Idę za nim i wymyślam sobie różne rzeczy. Oczywiście o nim i o mnie. I patrzę.
Drzewo jest nieco dalej, niż się początkowo wydawało, ale w końcu dochodzimy na miejsce i przekonujemy się, że to jednak grusza i to gęsto obsypana owocami. Niestety, są to raczej gruszeczki niż gruszki, wcale nie większe niż oliwki. Pod gruszą oracze zostawili sporą wysepkę trawy, pewnie nie chcieli zniszczyć korzeni drzewa. Jest gdzie usiąść. Mój dom wśród rozległych pól wygląda wręcz sielankowo. Pierwszy raz mam okazję obejrzeć go od tej strony i z takiej odległości.
– Popatrz, Jacku, jaki ładny dom.
– Piękny! To dom dla ludzi szczęśliwych.
Nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Zmieszana spoglądam w niebo – aniołki właśnie wietrzą pierzynki. Zaczynam Jackowi opowiadać, jak to ja w wieku pięciu lat zagoniłam aniołki do roboty i od tamtej pory bezustannie są zajęte. To mu się niebywale podoba. Śmieje się.
– Czyli zabawiasz się w Panią Boga?
Znowu mnie zaskoczył. Nigdy mi coś takiego nie przyszło do głowy, a przecież ma rację. „Zabawiam się w Panią Boga” – podoba mi się to. Choć w zasadzie każda kreacja, wszystko co stworzymy własnymi rękami i rozumem, jest aktem stwórczym. Jednak trochę śmiesznie jest myśleć, że gotowanie barszczu czy pisanie kryminału jest zabawą w Pana Boga. To już o wiele bardziej pasują te aniołki.
Zwierzak wylazł z koszyka i próbuje złapać motyla. Na szczęście polowanie się nie udaje, motyl odlatuje. Jacek bierze moją rękę, kładzie sobie na kolanie, przytula do niej policzek. Na to także nie jestem przygotowana. Znowu nie tak, bo jeśli chodzi o Jacka, to jestem przygotowana na całkiem dużo, ale i tak mnie wciąż zaskakuje. Twarz jednak ode mnie odwrócił, nie widzę, co tam na niej jest wypisane. Siedzimy tak milcząc, aż się we mnie w środku zaczyna coś szamotać i już nie mogę dłużej wytrzymać.
– Wracajmy.
Musnął ustami moje palce i wstaje. Łapię Zwierzaka i wkładam do koszyka. Dzięki temu nie muszę na Jacka tak od razu popatrzyć.
Tym razem to on wylosowuje pójście z tyłu. Idę więc pierwsza i śpiewam sobie w myśli: W trawie przy stawie kochaj mnie. W kinie w Lublinie kochaj mnie. Kochaj całą duszą pod pewną polną gruszą.– i tak w koło. Mam nadzieję, że coś z tego mojego śpiewania, w formie fluidów, do niego dociera. Idę i patrzę na dom przeznaczony do tego, żeby mieszkali w nim ludzie szczęśliwi i wierzę, że się spełni. Że może nawet już dziś…
Kiedy jednak docieramy na miejsce, na ławce pod domem siedzi Hania i gryzie jabłko.
– Cześć, ciotka! Już myślałam, że cię porwano.
– Dlaczego porwano?
– Nie słyszałaś? Porwali w Afganistanie jakiegoś dziennikarza.
– Haniu, poznaj człowieka, który mnie porwał, na szczęście tylko na krótko. A oto moja bratanica.
Podają sobie ręce.
– No cóż, chyba już pojadę – mówi nieco się ociągając Jacek.
Nie zatrzymuję go. Wiem, że Hania musi się ze mną podzielić całą masą nie cierpiących zwłoki informacji.
– Na Atkę nie natrafiłaś? – pyta.
Kręcę głową. A więc w dalszym ciągu ma z tą Atką problem. Robi mi się przykro, że nie natrafiłam.
– Dobrej nocy! – rzuca i odjeżdża.
Dopiero wtedy Hania zauważa wystający z koszyka łebek Zwierzaka i jak harpia rzuca się na biedne stworzenie.
– Kicia! Kiciunia! Boże, jaki śliczny! Skąd go masz? Trzeba mu dać mleka. Kiciunia, pokaż pyszczek! Jak on się nazywa?
– Haniu, opamiętaj się. Zostaw stworzenie w spokoju. Nazywa się Zwierzak.
– To chłopczyk?
– Nie, dziewczynka.
Zaskoczenie przyhamowuje spontaniczny poryw Hani. Rozluźnia uścisk. Dzięki temu kot może wywinąć się z jej rąk i umknąć.
– Chodźmy robić kolację. Jesteś głodna? Bo ja tak.
W trakcie posiłku Hania nie omieszkuje zapytać mnie o Jacka.
– Co to za przystojny facet? Zaleca się do ciebie?
– Policjant. Prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa. W tej chwili poszukuje dziewczęcia imieniem Atka, które podobno jest dość ważnym świadkiem. Ale ciągle nie może znaleźć. Nawet nie wiadomo, jak ta Atka naprawdę ma na imię.
– Tak, wiem. Ciotka Kaśka mówiła mi, że odkryłaś tu niedaleko jakiegoś trupa. – beztrosko mówi Hania. – Atka? To pewnie Agatka albo Renatka.
– Niekoniecznie – zauważam, bo przypomiałam sobie tę bombę z gazem rozśmieszającym, która pewnego wieczoru pękła pod moim domem.