4

Tak rzeczywistość, rozpychając się łokciami, wdarła się bezczelnie w subtelną materię literacką mojego dzieła i wypaczyła, niemal unicestwiła, moje pierwotne zamysły.

Rozmawiamy przy śniadaniu.

– Kto wie, moja droga siostro, czy zgodnie z twoją wczorajszą sugestią nie wykorzystam w powieści tego realnego morderstwa. W końcu nie na darmo wydarzyło się, a właściwie sfinalizowało, niemal pod moim domem.

– Samo przeznaczenie rzuciło ci je pod stopy. – Kaśka patetycznie wznosi w górę wskazujący palec.

– Otóż to! A z przeznaczeniem jeszcze nikt nie wygrał.

Darek przełyka resztki jedzenia i z ogniem w oczach deklaruje:

– Ciocia, pomogę ci w odnalezieniu mordercy.

– W książce czy w rzeczywistości?

– W rzeczywistości. A ty napiszesz to w książce. O mnie też.

– Jeśli tylko ci się uda…

– Umowa stoi.

Po chwili wsiada na rower i pedałuje w kierunku wsi. Najprawdopodobniej do kolegów, bo przyjeżdżając tu dość często, zdołał się zaprzyjaźnić z miejscowymi chłopakami.

Kaśka pozbywszy się „skarba” wzdycha z ulgą i bierze za zmywanie. Ja udaję się bohatersko na stanowisko pracy.

Zaczynam od stosownych poprawek. Trzeba jakoś uładzić to całe pomieszanie z poplątaniem. Jest tego tyle, że zajmuje mi nie mniej niż bite dwie godziny. Wreszcie mogę ruszyć dalej.

Komisarz Kot stał na drodze i poważnie się zastanawiał, czy nie odwiedzić kolejny raz zagrody Kuciuków. Nie do końca wiedział, czy ciągną go tam błękitne oczy panny Róży czy śliwki. Może jedne i drugie? Przeważyło poczucie obowiązku. Westchnął ciężko i ruszył do Kalinówki odnaleźć braci Babulów. W obejściu stara Babulowa karmiła kury. Oznajmiła, że synów nie ma w domu.

– A po co pan policjant ich szuka?

– Chcę porozmawiać.

– Pojechali na robotę. Ze samego pola nie wyżyjem.

– A gdzie synowie pracują?

– Gdzie Bóg zdarzy. Tak po prawdzie to nie wim.

– Kiedy wrócą?

– Bóg wi.

Komisarz uznał, że więcej się od niej nie dowie i ruszył w obchód po sąsiadach. Okazało się, że Babulowie to były takie złote rączki, zresztą starszy skończył zawodówkę, i obaj najmowali się do różnych prac to u sąsiadów, to gdzieś o wiele dalej, tak że tutejsi nawet nie wiedzieli gdzie. Ale na pytanie czy to porządni ludzie, sąsiedzi odpowiadali z pewnym ociąganiem. „A bo to kto jest anioł?” Albo: „Jak to kawalery, stara matka za łeb nie przytrzyma”. Nie by…

Wrzask mojego, jedynego zresztą, siostrzeńca przerywa wątek.

– Ciocia! Chłopaki mówią, że Molendę zabił Stasiek Pałecki!

– Widzieli?

– Słyszeli, jak rozmawiali rodzice. Uczyli się w szkole razem z Molendą i pamiętają, jak oni się nienawidzili. Ciągle się bili i robili sobie różne świństwa. Raz ten Stasiek znalazł na drodze pieniądze, a ten Molenda mu odebrał i jeszcze Staśka sprał do krwi. To Stasiek powiedział, wszyscy słyszeli, że wcześniej czy później go zabije.

„Skarb” z emocji jest skarbem zupelnie czerwonym, twarz mu dosłownie pała. W pełni doceniam efekty jego wywiadowczej działalności. Trzeba przyznać, że informacja jest interesująca i od razu decyduję się wykorzystać ją w mojej powieści.

– Prawdziwy z ciebie orzeł wywiadu! Byle tak dalej. – Nagradzam go batonem, który zapałętał się w szufladzie biurka.

– Jadę z powrotem! – Porywa baton i już go nie ma.

Zagapiam się w okno. Słońce urządza harce wśród liści jabłonki kołysanych ciepłym wiatrem. Razem z nimi kołyszą się czerwone jabłka. Słoneczne zajączki skaczą po trawie i leżaku, na którym siedzi Kaśka z książką, zagryzając lekturę owocem. Ciekawe, czy te plotki dotarły do podinspektora Kurczyka? Oczywiste jest, że to tylko plotki. Gdzieżby tam po tylu latach ów Stasiek pamiętał groźby rzucone w ferworze walki. Ale ludzie pamiętają. Tak, chłop to pamiętliwe stworzenie. Ha, gdyby się tu mój Marlowe pojawił, rzuciłabym mu tę informację pod nogi, jak torreadorowi kwiat na arenę. Prawdę mówiąc, z Hiszpana to on nie ma wiele. I jak się domyślam, swojego byka jeszcze nie pokonał. A może tak, tylko ja o tym nie wiem? To by było z jego strony wielkie świństwo. Choć niby dlaczego miałby mnie o czymkolwiek informować? Nie potrafię znaleźć sensownych argumentów. Zrywam się i wychodzę do Kaśki, żeby jej przekazać rewelacje wywiadowcy Dariusza S. – właśnie nadałam mu to zaszczytne miano.

Kaśka szeroko ziewa. Nie wiem, czy tak znudziła ją lektura czy moje rewelacje.

– Chyba nie sądzisz, że to prawda?

– Nie, nie sądzę. Ale w powieści mogę wykorzystać. – Sięgam po najbliższe jabłko. – Zawsze jeden podejrzany więcej.

– A ilu już masz?

To pytanie uprzytomnia mi, że właściwie, to ani jednego. Miałam do niedawna listonosza Zawadzkiego, ale przecież koncepcja „piramidy szczęścia” legła w gruzach. Natychmiast się jednak pocieszam, że podejrzanym może być w zasadzie każdy z moich bohaterów.

Na przykład bracia Babulowie. Ileż tu przeróżnych możliwości! Kto zagwarantuje, że w ramach „jeżdżenia na robotę” nie bywali na wybrzeżu jako kurierzy mafii narkotykowej? Albo skromniej, nie należeli, razem z Kapicą, do siatki przemytniczej – w końcu do granicy niedaleko. Albo „odwdzięczyli” mu się za niespłacony dług – choćby przegraną w karty. Albo Kapica z jakiegoś tam, nam jeszcze nieznanego, powodu ich szantażował, więc przezornie wyjechali i poprosili mamusię, żeby kiedy Edzio Kapica w umówionym terminie się pojawi, poczęstowała go „skutecznym” środkiem – bo czy będzie ktoś podejrzewał osiemdziesięcioletnią staruszkę?

Tak samo panna Róża. Choć tutaj możliwości są nieco mniejsze. Kobiety najchętniej trują niewiernych kochanków. Czasem mszczą się za śmierć ukochanego. Za straty majątkowe raczej nie rewanżują się trucizną.

Mogłaby to być także owa gospodyni, co to nic nie widziała ani nie słyszała, albo lepiej jej mąż. Wieczorem gdzieś w melinie popijał z Kapicą bimber i zobaczył w portfelu harmonijkę dolarów, kiedy tamten płacił, a potem razem wracali do domu. Tylko skąd tak na poczekaniu wziął truciznę? Podejrzewać go jednak mogą, przecież wyszli z meliny razem. Już wiem! Ów gospodarz zaprosił Kapicę na kolejny kieliszek do siebie do domu. Tu go z żoną otruli, dolary zabrali, a trupa wywlekli w krzaki. Cóż za wyjątkowo prymitywni mordercy! Tacy na pewno się nie skryją przed bystrym okiem komisarza Kota.

Listonosz Zawadzki też może być podejrzany. W końcu ludzie pamiętają, jak to Edek Kapica podmówił chłopaków, żeby mu porwać torbę z przesyłkami i spalić listy. Zawadzki zamiast spodziewanego awansu dostał naganę. Odbiło się to nie tylko na bieżącym uposażeniu, także na wymiarze emerytury. Przyznacie chyba, że to poważna sprawa.

Mogłabym też rzucić podejrzenie na miejscowego posterunkowego – temu młodzikowi nie mogła się powieść rywalizacja z Kapicą i jego dolarami o względy panny Róży – jednak brzydko jest podważać zaufanie społeczeństwa do policji.

Jakież to wszystko płaskie, banalne i niesatysfakcjonujące!

Właśnie kończę jabłko i zaczynam, zgodnie z zasadami racjonalnego żywienia, według doktora Michała Tombaka, przeżuwać ogryzek wraz z komorą nasienną i pestkami, co ma zapewnić mojemu organizmowi solidną porcję jodu oraz innych cennych mikroelementów. Efekt okazuje się piorunujący! Mój odpowiednio odżywiony mózg tryska fontanną wspaniałych pomysłów.

Stara Kapicowa za panieńskich czasów, chcąc zarobić trochę grosza przed ślubem z Kapicą, pracowała w mieście wojewódzkim jako pokojówka w hotelu. Tu brutalnie wykorzystał jej wdzięki pewien zagraniczny biznesmen, który następnie nie chciał słyszeć o poczętym przez siebie dziecięciu. I tak Edzio urodził się jako syn Kapicy, nieświadomy swojego prawdziwego pochodzenia. Natomiast jego biologiczny ojciec dożywszy sędziwego wieku, ogarnięty wyrzutami sumienia w śmiertelnej chorobie, nakazał swojemu adwokatowi odnalezienie nieznanego sobie potomka i poczynił na jego rzecz półmilionowy zapis. Nie było to w smak prawemu synowi biznesmena. Tuż po śmierci ojca postanowił usunąć właśnie odnalezionego przyrodniego brata. Wynajął pewnego sprawnego dżentelmena – raz, dwa i po kłopocie.

Albo wersja zbliżona. Nie był to zagraniczny biznesmen, lecz syn szejka potentata naftowego z Bliskiego Wschodu. Kiedy po śmierci ojca sam został szejkiem, postanowił odnaleźć złotowłosą nimfę, która go przed laty zauroczyła i została matką jego, zapewne równie pięknej, córki. Ponieważ był poetą i marzycielem, spodziewał się, że owa urocza Nata urodziła mu właśnie córkę, swoją replikę. Wysłał zaufanego, dając mu bezcenny klejnot, który miał ozdobić szyję owej nieznanej. Jednak zaufany zawiódł zaufanie. Już, już miał wręczyć klejnot tej córce, która okazała się synem, i w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Zapewne uznał, że klejnot mu się przyda, a córkę-syna można wyeliminować.

Natomiast gdyby ojcem Edzia okazał się jakiś mafioso, to…

Może lepiej dokonać zwrotu i zamiast uwiedzenia matki Edzia zdecydować się na uwiedzenie przez samego Edzia. Dajmy na to, że Edward Kapica uwiódł córkę „Czarnego”, którą poderwał na dyskotece. Zostawił ją w błogosławionym stanie i umknął w rodzinne strony, nawet nie zdając sobie sprawy, komu się naraził. „Czarny” rzecz załatwił szybko i skutecznie. Wątpię, czy komisarz Kot rozwikła ten supełek.

Mogłaby to być także nie córka, ale żona jakiejś szychy ze świata przestępczego. Edzio stanowił jej obstawę i przy okazji… A kiedy chciał się wycofać z tej niezręcznej wobec chlebodawcy sytuacji, pani postanowiła się zemścić. Nawet niezłe. Bo to można i o willi urządzonej antykami, i o ogrodzie z altaną w różach i fontanną, i o białych telefonach. Jednym słowem, o wszystkim czego przeciętny śmiertelnik w naszym kraju nie posiada.

Albo też Edzio, jako obstawa, za dużo wiedział. Aż tyle, że uznał, iż może sobie pozwolić na mały szantażyk. Co z tego wynikło, wiadomo.

Skończyłam właśnie drugie jabłko i zaczynam starannie przeżuwać kolejny ogryzek. Nowa fala pomysłów zalewa mnie jak wody Oceanu Niespokojnego.

Oto Edward Kapica, tajny wywiadowca w służbach powołanych do walki z przestępczością zorganizowaną. Jeszcze kilka dni i jego żmudne dochodzenie miało być uwieńczone sukcesem. Czym się zdradził? Kto zadał cios? Czy ofiara jego życia przyczyni się do wykrycia knowań przestępczej siatki?

Edward Kapica, jeden z kilku osobników, którym przybysze z kosmosu wszczepili dwa lata temu implanty, aby obserwować zachowania i odczucia istot ziemskich. Eksperyment dobiegł końca. Urządzenie razem z duszą Edwarda wymontowano i zabrano na nieznaną nam planetę, gdzie zostanie wszczepione jednemu z tamtejszych osobników żywych, w celu dalszej obserwacji zachowań. Ciało ziemskie porzucono jak niepotrzebny łachman, aby nie przeciążać zbędnym balastem kosmicznego pojazdu. Czy towarzysząc samej esencji Edwarda poznamy pozaziemską cywilizację?

Czy rozumiecie? – ja nie. Dlaczego w czasie sekcji zwłok nie zwrócono uwagi na cztery maleńkie zranienia na szyi Edwarda. A nawet gdyby zwrócono, to czy lekarz by się domyślił, iż denat padł ofiarą wampira? Skąd się wziął wampir w tej okolicy? Czy to jego gościnny występ, czy też będą dalsze ofiary? Gdzie ukryta jest trumna, w której spędza dnie? W piwnicy któregoś domu? W poniemieckim bunkrze w lesie? A może, po prostu, w którymś z grobów na miejscowym cmentarzu.

Hola! – krzyczę do siebie samej. – Kobieto, opanuj się! Co prawda mieszanie gatunków literackich jest ostatnio modne, ale złota zasada umiaru nie bez powodu jest złota.

Po trzecie jabłko już nie sięgam.