5

Aby wzmocnić nadwątlone pracą twórczą ducha i ciało, wsiadam na rower Kaśki i mknę w stronę lasu. Samochód jest, owszem, przydatny, ale w celach zdrowotno-turystycznych powinnam stanowczo kupić sobie rower. Wkrótce krew zaczyna żywiej krążyć w moich żyłach razem z radosnym podnieceniem.

Droga początkowo wije się wśród pól, ale zaraz wpada w brzozowy zagajnik, gdzie przy odpowiedniej aurze można koszami zbierać maślaki i marynować na zakąskę, co też masowo czynią tutejsze gospodynie. Potem ogarnia mnie fala aromatów żywicy i świeżo zrytej przez dziki ziemi, które każdej nocy poszukują w runie leśnym smakołyków. Górą sosny, dęby, czasem świerk, czasem brzoza lub grab, niżej jarzębiny, kaliny, czarny bez, leszczyna, wreszcie mchy, paprocie, poziomki i czarne jagody – lubię taki las. W takim lesie aż być chce się– rymuję zgrabnie i zakręcam w prawo na polankę, gdzie najdorodniejsze jagody. Na polance zastaję Wilkoszową, jednak jagody tym razem jej nie interesują, zbiera do koszyka kurki.

– Szczęść Boże!

– Bóg zapłać. Wysypało się tych kurków, nawet cip, cip nie trzeba wołać – śmieje się zadowolona z udanej odzywki.

– Do zbierania grzybów trzeba mieć szczęście. Jakoś lepiej idzie to mojej siostrze niż mnie.

– Ano wiem, zaprosiła sobie pani siostrę. Pewnie. Strach tak samej kobiecie, jak zaraz przy domu leżał trup. A jeszcze teraz…

– Dlaczego teraz?

– Nie słyszała pani? Karczeska widziała wczoraj ducha Molendy. Mówi, że widziała go tak wyraźnie jak ja panią. Tylko jęknął i zniknął.

Wytrzeszczam na nią oczy.

– Niesamowite! – wołam, ażeby nie zawieść jej oczekiwań.

– A wie pani – mówi tajemniczo – ja go chyba też widziałam.

– Kiedy?!

– Wtedy co go zamordowali. Wyszłam w sam raz z wygódki, patrzę, idzie drogą do lasu jakiś człowiek. Już się mroczyło. Ale widziałam dobrze, był w garniturze i białej koszuli. Pomyślałam: „Głupi czy co? Gdzie do lasu w garniturze”. Ale jak teraz to mi się zdaje, że on nie szedł, tylko tak jakby płynął nade drogą. Pewnie go zgładzili z grzechem śmiertelnym na sumieniu i będzie pokutował po okolicy. Trzeba by może poradzić się księdza.

Już mam spytać, czy Karczeska widziała ducha Molendy też w garniturze i białej koszuli, jednak się powstrzymuję.

– Tak, ksiądz na pewno będzie wiedział, jak temu zaradzić.

Wilkoszowa spogląda na słońce.

– Czas iść, krowę doić. – Potem dodaje: – Na niedzielę będę piekła chleb. Zostawić dla pani?

Dziękuję serdecznie i zabieram się za zrywanie jagód. No dobrze, ale skąd Wilkoszowa wie o garniturze i białej koszuli? Może rzeczywiście widziała tego dnia Molendę. Po co jednak szedł o zmroku do lasu? Spotkać się ze wspólnikami? Czy podinspektor Kurczyk zdołał się już dowiedzieć, gdzie bywał i czym się zajmował Molenda od wyjścia z domu? A jeżeli tak, czy wie wszystko?

Cóż, ja mam swoje morderstwo, on ma swoje. Niech każdy zajmuje się własnym.

Jakoś odechciewa mi się zbierać jagody. Siadam z powrotem na rower. Jadę lasem, teraz już wolno, a pomimo to widzę mniej niż poprzednio. Mój umysł błądzi jak dziecię we mgle. Być może Kapica popełnił samobójstwo. Ale dlaczego? Dlaczego?! Zakochał się bez pamięci, a ona go poniżyła, zmieszała z błotem. Przegrał w karty pieniądze uzyskane ze sprzedaży narkotyków i wiedział, że wcześniej czy później kara go nie minie, a będzie to kara dotkliwa, jakieś okaleczenie, utrata wzroku, połamanie nóg, już lepiej od razu z tym skończyć. Wstąpił do sekty, w której co jakiś czas losowano jednego z wyznawców na ofiarę, aby zbawić pozostałych. Po prostu pomylił się i popił nie z tej butelki, z której należało.

Dość! Miałam się zrelaksować, napawać pięknem lasu, a nie myśleć o zagadkowej śmierci Edwarda Kapicy. Że też musiałam spotkać Wilkoszową. Zdegustowana zawracam w stronę domu.

Już z daleka zauważam stojący pod płotem motocykl. Czyżby podinspektor Kurczyk miał dla mnie jakieś rewelacje? Wchodzę szybko do wnętrza, ale nikogo tu nie ma. Wyglądam oknem. Kaśka, podobnie jak wczoraj, półleży we wdzięcznej pozie na leżaku z książką na kolanach, a niemal u jej stóp, na trawie, siedzi mój Marlowe i zajada moje własne jabłko. Mało mnie nie trafia szlag.

– Dzień dobry! Pan dzisiaj służbowo czy prywatnie?

Zrywa się, trzeba przyznać, jak człowiek o znakomitej sprawności fizycznej, i kłania.

– Dzień dobry! Pół służbowo, pół prywatnie – uśmiecha się.

Bezczelny!

– Właśnie opowiedziałam panu Jackowi o plotce, która krąży na temat osoby mordercy – szczebiocze wdzięcznie moja siostra.

Wydaję cichy jęk. Już zna jego imię? Że też Pan Bóg pokarał mnie pokrewieństwem z taką wścibską kretynką! Przecież to ja powinnam cisnąć mu tę informację pod stopy jak kwiat. Na szczęście mam coś w zapasie. Jestem w spodniach, mogę przerzucić nogi przez parapet i zeskoczyć do ogrodu. Szczęśliwie udaje mi się kostki nie skręcić.

– I ja mam coś dla pana. Już dwie osoby widziały ducha Pawła Molendy.

Baranieje. Sprawia mi to nie lada satysfakcję. Przez dłuższą chwilę rozkoszuję się efektem, po czym przystępuję do referowania szczegółów. W miarę jak mówię, jego twarz poważnieje, nabiera czujności. Przez dłuższą chwilę milczy.

– A pan odkrył jakieś interesujące fakty? – przerywam w końcu to jego milczenie.

– Same okruchy. Ot, takie kawałeczki puzzli. Jeszcze sporo brakuje do złożenia obrazka. – Błądzi wzrokiem po horyzoncie. – Wilkoszowa. Ona mieszka na kolonii, prawda? Trzeba będzie tam pojechać. – Patrzy na mnie i znowu się uśmiecha. Jest to uśmiech dosyć sympatyczny. – A pani już dopadła mordercy?

– Na razie mam tylu kandydatów, że nie wiem, którego wybrać. Ostatnio myślałam nawet o samobójstwie.

– O samobójstwie? Można i to brać pod uwagę. Jakiś motyw zawsze da się wygrzebać.

– Panu łatwiej. Wystarczy trzymać się faktów. Ja niestety nie mam takich ograniczeń. Kiedy to wszystko zaczyna pączkować, puchnąć jak drożdżowe ciasto, trudno nad tym zapanować.

Kiwa ze zrozumieniem głową.

– Praca pisarza na pewno nie jest łatwa. – I do nas obu: – Dziękuję paniom za cenne informacje. Spodziewam się dalszego współdziałania. Do zobaczenia.

Odchodzi kończąc jabłko, które w czasie naszej rozmowy trzymał niezręcznie ukryte w dłoni. Analogia do komisarza Kota i śliwek panny Róży jest wyraźna.

– Niezła sztuka. Warto zarzucić wędeczkę.

– Czyżby? Nachalny służbista i tyle.

– Nie zauważyłam ani żeby był nachalny, ani że służbista – rzuca od niechcenia Kaśka, przeciągając się jak kotka mająca ochotę na mysz.

Wstrętne babsko. Ma swojego Rysia, to niech go pilnuje. Wściekła odwracam się i odchodzę. Nalewam sobie kompotu i ze szklanką w ręku staję w drzwiach. Dzięki temu nie umyka mojej uwagi triumfalne przybycie wywiadowcy Dariusza S. Zsiada z roweru, po czym dostojnym krokiem rusza w moim kierunku. Wyciąga rękę przedłużoną wskazującym palcem i mówi:

– Zgadnij!

– Ukazał się duch Pawła Molendy – mszczę się sadystycznie na Bogu ducha winnym siostrzeńcu za uwodzicielskie zapędy jego mamusi.

Tęchnie jak przekłuty balon.

– Skąd wiesz?

– Czas żebyś pojął, że plotki eksplodują z siłą granatu. Może pocieszy cię, że twoje wcześniejsze cenne doniesiene o Staśku Pałeckim dotarło już do właściwych uszu. Przed chwilą odjechał stąd podinspektor prowadzący śledztwo.

To go dobija. Osuwa się z jękiem na schodki.

– Zdaje się, że osłabłeś. Zrób sobie porządną kanapkę z serem. Rzodkiewkę musisz wyrwać z grządki. – Sadystyczne zapędy wyłażą z człowieka nie wiadomo kiedy. Więc na pociechę dodaję: – Myślę, że dowiesz się jeszcze niejednego. A podinspektor prawdopodobnie udał się na kolonię do Wilkoszowej. Możesz tam podjechać i go sobie obejrzeć.

Korzysta z mojej rady. Mknie jak strzała. A podejrzewam, że musiał od śniadania porządnie zgłodnieć. Przynajmniej ja nie mam nic przeciwko pajdzie chleba z serem.

Wraca, nim zdążyłam schrupać ostatnią rzodkiewkę. Jedzie popisowo, zamiast trzymać kierownicę, ręce ma splecione na piersiach i pogwizduje. Humor wyraźnie mu się poprawił. Nim wszedł do kuchni, kraję dla niego kromkę, grubo smaruję i kładę plaster sera.

– Umyj łapy. – I cierpliwie czekam na sprawozdanie.

Odzywa się dopiero przy piątym kęsie, wystawiając tym moją cierpliwość na dość ciężką próbę.

– Otrzymałem od podinspektora Kurczyka zadanie – informuje, próbując nie okazywać emocji.

– Niby jakie?

– Zadanie jest tajne.

Czy ten mój Marlowe zwariował? Angażować dzieciaka, żeby za niego odwalał robotę! Na szczęście zaraz przychodzi mi na myśl, że siostrzeniec padł ofiarą żartu dowcipnego policjanta. Tak, to musi być to. A swoją drogą, jak ten smarkacz zdołał nie tylko zawrzeć znajomość z podinspektorem, ale jeszcze „otrzymać od niego zadanie”? Sprytu nie można mu odmówić.