Koniec jesieni

Więc najpierw przymrozek – na dachach, na oziminach, na trawie, na resztkach liści srebrzysta szadź. Z drzew już tylko świerki i sosny zostały zielone.

Potem nocą spada śnieg. Niezbyt obfity, ale przez kilka kolejnych dni wcale się nie topi.

Wyciągam z szafy swoje sztuczne futro. Naturalne ostatnio niemodne, a to nawet molom nie w smak. Mnie też. W lżejszym odzieniu człowiekowi i na duszy lżej. Można podążać w dal szybkim krokiem, nucąc. A w takim futrzysku człap, człap – jak czarny miś, bo futro czarne. Człapiąc też można nucić, ale to już nie ta sama mruczanka.

Do futra zimowe buty.

No to jak? Jesień czy zima?

Zgodnie z kalendarzem to jeszcze trzy tygodnie jesieni.

W każdym razie nietrudno mi zrozumieć, dlaczego o tej porze niedźwiedź zwija się w puchaty kłębek na rozkoszną drzemkę w gawrze. Ja bym też tak… Z największą przyjemnością.

Czy aby na pewno?

Ileż to miłych niespodzianek może nas spotkać do wiosny!

Niedźwiedź to co innego. Co by jadł? A ja na parę godzin zwinę się we własnym łóżku. Potem do sklepu po mleko, płatki z kukurydzy, jarzyny na zupę. I dalej jestem w formie. Mogę oglądać świat.

Mija kilka dni – sytuacja niewyraźna. Święta Barbara ni po wodzie, ni po lodzie. Na polach po śniegu, w mieście po śniegowym błotku. I świętemu Mikołajowi nie udało się saniami, musiał helikopterem.

W parku na stawie lód. Łabędzie zdążono szczęśliwie zabrać na zimowisko. Intensywnie dokarmiane orzechami wiewiórki też czują się całkiem dobrze. Tylko wrony swoje „kra, kra!”

Natomiast ludzie kichają, prychają i narzekają.

Czy to kiedy brakuje tych narzekających?

A przecież ani wichru, ani śniegu z deszczem i można sobie pospacerować, łyknąć świeżego powietrza, a nawet popić wody ze Źródła Miłości.