W scenerii romantycznej

O godzinie szesnastej jest już ciemno. Wieczór. Księżyc w pełni krągły i blady, jakby podmarznięty i przez to niezbyt przychylny światu, prześwietla nagie korony drzew.

Przy takiej konkurencji latarnie pełnią funkcję zaledwie dekoracyjną. Choć nie wiadomo dla kogo ta dekoracja, bo w parku pusto – ni człowieka, ni psa.

Biała, niezbyt gruba warstwa lodu na stawie uniemożliwia księżycowi kontemplację własnego odbicia. Może stąd jego niemal obrażona mina i chłód?

„Uuuch! uuuch!” – tuż nad głową. A potem z daleka „uchuuuch!” Dwie sowy, doskonale widoczne w mroku, bezszelestnie nadlatują ku sobie. Spotykają się na jednym z drzew, ale zamiast wzajemnej przychylności demonstrują wrogość. Ostry krzyk, jedna się podrywa.

Gdzieś tam po drzewach śpią inne ptaki. Przycupnięte na gałęziach wrony. Kowaliki, które miałam okazję oglądać za dnia, biegające po pniach w różne strony, jakby im było wszystko jedno czy głową w górę, czy w dół. Dzięcioł, co jeszcze przed paru godzinami stukał wytrwale w podmarznięte drzewo. A po dziuplach śpią wiewiórki do syta nakarmione orzechami przez kuracjuszy.

Ci ostatni zapewne jeszcze nie śpią. Nikt jednak się nie kwapi, żeby wyjść na romantyczny spacer przy księżycu.

Więc księżyc, znudzony, zaczyna się zagrzebywać w ciemne poduszki chmur – wcześniej pochowały się w nie gwiazdy – i wieczór przemienia się powoli w najdłuższą w roku noc.