Wiosna, wiosna i po wiośnie
Kilka dni upału. Klapki, kretonowa sukienka. Łąki nad Bystrą skoszono. Podsychająca trawa, siano w kopkach, siano roztrząsane – zapachu!
W ogródkach peonie, smolinosy i różnobarwne łubiny.
I nagle fatalne ochłodzenie. W Tatrach śnieg. A chmur! W każdej chwili to pięknie podsuszone siano może zmoczyć deszcz.
Jeszcze tydzień i wiosna pobiegnie w inne strony świata, więc po co na koniec taka wątpliwa przyjemność? Czy żeby nie było żal, że odchodzi?
Na pociechę zatapia nas w wonnościach. Idzie się, a tu falami zapachy. Czarny bez, jaśmin, róże – do zawrotu głowy. Ile razy poczuję zapach róż, wydaje mi się, że skropiono je olejkiem różanym. Tak, od czasu gdy mój syn z wyprawy turystycznej do Bułgarii przywiózł mi w prezencie flakonik różanego olejku.
Jeszcze tylko dwa, jeszcze jeden dzień wiosny.
Na polnych przydrożach zwiastuny lata – kąkole i szafirowe chabry. I połacie jasnoróżowo rozkwitłej cieciorki oraz powoju pachnącego subtelnie i pięknie.
A górą, gdzie się nie obrócić, na bardzo ciemnym aż przejmującym błękicie surrealistyczne budowle z chmur. Stąd, gdzie jestem, widzę zdecydowanie więcej nieba niż ziemi – na nim miasto z chmur. Są to budowle różnorodne, niezwykłe, dalsze i bliższe, zmienne, całe dzielnice bloków i małych, jednorodzinnych domków dla nieznanych nam mieszkańców nieba. Budowle przytulne, zapewne ciepłe, z rozległym widokiem na ziemię, na te pola, wśród których właśnie stoję.
Kołyszą się jare – nawołują w nich przepiórki. Kiełkują opóźnione w tym roku ziemniaki. Na miedzach pięciornik kurze ziele, lnica i świerzbnica, które polubiłam w dzieciństwie – lnicę za jej złote pyszczki, świerzbnicę za puchate łebki lila.
Wiatr przygłaskuje pieszczotliwie zboża, myszkuje wśród liści rosnących na miedzach drzew.
Między budowlami z chmur – słońce.
Wyjrzało, ozłociło świat.
Obrzeżem Lublina przeszła trąba powietrzna. Zburzyła ludziom domy, powyrywała z korzeniami drzewa. Zakłóciła mój sielankowy obraz świata.