Z czego zima

Z płatków śniegu.
Z dni tak krótkich, że prawie nie warto wstawać z łóżka.
Z choinek sztucznych – symetrycznych i pięknie zielonych i choinek prawdziwych – niesymetrycznych, siejących igłami już suchymi, a ciągle pachnącymi żywicą.
Z wigilijnego karpia.
Z chorobliwie bladego nieba.
Z głodu ptaków.
Z „Do siego roku!”
Z łakomego nadstawiania twarzy na byle promyk słońca.
Z drzew w somnambulicznym śnie.
Z ciepłych czapek i rękawiczek.
Z polarnika Marka Kamińskiego na obu biegunach ziemi.
Z aaapsik!
Z pomalowanego na biało lasu, gdzieniegdzie z zielonym akcentem iglaka.
Z różnorodnych form strajku lekarzy (a kto się tym przejmuje?)
Z temperatur na ogół ujemnych.
Z dziewięćdziesięciu kartek w kalendarzu.
Z karnawałowych balów.
Z sopli i sopelków.
Z ferii zimowych.
Z gili i jemiołuszek, co przyleciały do nas z dalekiej północy.
Z nagle niemal wiosennej pogody.
Z liter: a, i, m, z.
Z sypania, spadania, miecenia, wirowania, prószenia, tańczenia padającego śniegu.
Z byle do wiosny.
Z mruczanki zwiniętego przy piecu w ciepły kłębek kota.
Z narciarzy na stokach.
Z dzieci na sankach.
Ze zmartwienia czy wystarczy na opał i czy wystarczy opału.
Z zawiei, zamieci i zasp.
Z dzikich zwierząt radzących sobie, jak tam które potrafi.
Ze szczypania w nosy i w uszy.
Z przerębli i gołoledzi.
Z kawałka grudnia, ze stycznia, lutego i dwu trzecich marca.
Z coraz mocniej grzejącego słońca. A w marcu to już ho! ho!
Z tego, co napisałam w tej książce w rozdziale ZIMA.
Z zaskoczenia nagłą bielą śnieżyczek i błękitem przylaszczek wprost spod śniegu.