Dla siebie przeznaczeni
Ci dwoje! Łodyga i Kwiat. Tatarak i Woda. Brzoza i Wiatr w jej gałęziach. Słońce i Ziemia. Kobieta i Mężczyzna.
Ci dwoje od samego początku byli przeznaczeni, aby nawzajem być swoim marzeniem i swoim dopełnieniem, żeby biec ku sobie poprzez życie, żeby widywać się w snach.
Najpierw urodził się mężczyzna. Wydarty z łona matki lancetem chirurga, był niemowlęciem, którego życie wisiało na włosku przez kilka pierwszych tygodni. Szczęśliwie matkę miał czułą i opiekuńczą, karmiła go własną piersią, śpiewała kołysanki, wybrała mu imię Janusz dając za patrona boga słońca i starała się aby jego cale dzieciństwo było jasne i promienne. Ojciec był człowiekiem rozumnym i szlachetnym. Wychowywał syna mądrze. Nauczył go obcować z książką, z muzyką, z przyrodą. Nauczył go też, że pieniądze nie są najwyższą wartością.
Kobieta przyszła na świat dwa lata później. Powiła ją pewna awangardowa malarka jako owoc wolnego miłosnego związku. Dziewczynka od pierwszych chwil przebywała wśród blejtramów, obrazów, zapachu farb i rozpuszczalników. Bardziej traktowana jako model niż dziecko. Częściej przeszkadzała, niż była pożądana. Nazwana Iloną przez ojca Węgra, miała cztery miesiące, kiedy ten wyjechał do swojej ojczyzny i więcej nie wrócił. Ledwo dziewczynka wyszła z okresu niemowlęctwa, zaczęła niezwykle pięknieć.
W tym czasie chłopiec już widywał ją nocami. Z aureolą złotych włosów, niedookreślona, z czarodziejską różdżką w ręku spływała z nieba na smudze promieni, aby zaklinać sny. Potem nagle odchodziła. A on budził się z twarzą mokrą od łez.
Liczni „wujkowie” bywający w pracowni matki nie zaspokajali tęsknoty dziewczynki za posiadaniem własnego mężczyzny. Wybiegała więc myślą do tego wybranego rysując jego wizerunek na kartonie do szkiców to jako kosmonautę, to pod postacią królewicza.
Chłopak rewanżował się poszukując jej wśród bohaterek książek czytywanych łapczywie za dnia i nocą. Tu odkrywał szlachetność, tu piękno, tutaj mądrość, a tam zaledwie blask oczu, niesforność włosów, smukłość sylwetki. Czasem mniemał, że jest blisko celu, później przekonywał się – i ta zawiodła nadzieje, trzeba szukać dalej.
Wreszcie weszli w wiek, gdy zaczyna się obok dostrzegać osobników przeciwnej płci. On — w wierszach zamykał kolejne fascynacje i rozczarowania. Ona — nie porzuciła szkiców jako formy intymnej wypowiedzi. Poszukiwali się cierpliwie, pewni, że kiedyś staną twarzą w twarz i wzajemnie rozpoznają.
Studiowali w odległych miastach. Któregoś jednak lata oboje wyjechali na wczasy do Sosnówki, sympatycznej podbeskidzkiej miejscowości. Nie dostali skierowania na ten sam turnus. Dziewczyna przyjechała dwa dni po wyjeździe chłopca.
Półtora roku później, pewnego zimowego dnia, wsiedli do pociągu relacji Warszawa — Kraków. On przyszedł wcześniej. Ona dopadła w ostatniej chwili. Dzień był nieco przymglony, lecz mroźny i można było obserwować za oknem fascynujący pejzaż, jakby cały utkany z koronki szronu. Oboje z zachwytem chłonęli to niecodzienne zjawisko. Ona — z poczuciem bezsilność wobec tego piękna, świadoma, że nie sposób oddać go na płótnie. On — próbował uwięzić je w strofie wiersza. Serca mieli jednako przepełnione wzruszeniem, otwarte. Nie siedzieli w tym samym przedziale. Ani nawet w tym samym wagonie. Nie wysiedli też na tej samej stacji.
Tak minął okres studiów. Weszli w dorosłe życie. Nieco dojrzalsi, nieco mądrzejsi. Trochę rozczarowani brakiem powodzenia we wzajemnym poszukiwaniu. Ciągle z nadzieją, że radar serc wskaże drogę, która ich do siebie doprowadzi.
On — śnił ją nadal. Jeszcze bardziej ulotną, jeszcze bardziej niedookreśloną. Ona — jego ciało, jego duszę rozkładała na symfonię barw i kształtów coraz bardziej zawiłych.
– Kochany mój!
– Kochana moja!
Tego dnia, wcześniej, spadł deszcz. Kiedy zaczęli iść ku sobie ulicą pewnego wielkiego miasta, w zagłębieniach chodnika i na jezdni lśniły małe lusterka kałuż. Zbliżali się nieuchronnie, zaledwie przeczuwając, co ma nastąpić. Ulicą nadjechała nysa. Po bokach miała śmieszne barwne plansze: zwierzęta jako błazny i błazny w maskach zwierząt. Z megafonów umieszczonych na dachu buchnęła rytmiczna melodia. ,Zapraszamy do cyrrrku Arena!” — zawołał sympatyczny tenor. Oboje odruchowo obrócili głowy i zaskoczeni surrealistycznym dowcipem plansz, który przez chwilę więził ich uwagę, przeszli mimo nie dostrzegając się wzajemnie.
Pół roku później Ilona zdecydowała się poślubić pewnego cudzoziemca i opuściła Polskę na zawsze.