1
Dzień pogrzebu Tomasza Furtaka jest dniem pogodnym, wrześniowym. Nad grobem: żona – szczupła kobieta o nicniewidzących oczach – przyjaciele, koledzy, sąsiedzi. Profesor Matuszewski próbuje powiedzieć kilka zdań i głos nagle mu się załamuje, milknie. Wtedy niespodziewanie odzywa się gitara. Zaskoczeni żałobnicy obracają głowy, gdzie z instrumentem, wcześniej przez nich nie zauważony, stoi Paweł Korczyński, w stroju jak zwykle zaniedbanym, mało przystającym do tej smutnej uroczystości. Długie proste włosy ma opasane warkoczem uplecionym z przybrudzonych rzemieni i z tą swoją za szczupłą twarzą, zarostem, ciemnymi oczami, na które, w miarę jak gra, nasuwa z wolna ciężką kurtynę powiek, podobny jest Chrystusowi w cierniowej koronie, Chrystusowi zupełnie współczesnemu, w ręku z gitarą, próbującemu za jej pomocą nawracać na wiarę w miłość, jakby się był już wcześniej przekonał, że wszelkie słowa są próżne, nie uratują tego świata, i tylko muzyka! być może… Agresywne tony eksplodują w cmentarnej ciszy. Można poznać i mistrzowską rękę i wyjątkowo dobry instrument. Melodia się urywa na wysokim bolesnym tonie i wtedy wdowa z twarzą, po której, odkąd Paweł zaczął grać, spływały strużki łez, podnosi i rzuca na trumnę grudkę ziemi. Potem wspiera się na ramieniu Matuszewskiego, jakby jej zbrakło sił i stoi tak nieco pochylona, gdy zamurowują grób i układają na nim kwiaty. Kiedy jednak pierwsi żałobnicy próbują podejść, złożyć kondolencje, powstrzymuje ich lekkim ruchem dłoni, więc powoli zaczynają się rozchodzić. Najdłużej zostają ci, z którymi przyjaźnił się zmarły lub ona: Thylmanowie, Lisowscy, Korczyński. Nieco wcześniej odszedł Andrzej Batowski, razem z żoną zerkającą na niego niespokojnie, i Łukasz Olecki – śpieszący, aby wrócić na dyżur do szpitala.
Przez chwilę wdowa stoi nieruchomo. Potem daje krok i zaczyna poprawiać kwiaty. Muska ostrożnie czubkami palców płatki i wszyscy odwracają wzrok, bo w tym geście jest tyle intymnej czułości, że wstydzą się patrzyć na jej drżącą dłoń z osieroconą złotą obrączką na serdecznym palcu. Wreszcie Paweł odważa się wziąć ją pod rękę.
– Trzeba iść – mówi.
Prowadzi bezwolną ku bramie, a gdy Matuszewski otwiera drzwiczki samochodu i Ewa wsiada, podaje jej instrument. Wtedy Matuszewski się orientuje, że to gitara Tomasza.
Wiezie Ewę do domu. Nie do końca obecna, siedzi piastując na kolanach gitarę, wspiera dłoń na strunach, aż odzywają się jękliwym akordem, kładzie na oparciu głowę, przymyka oczy i tak dojeżdżają pod blok. Zostawienie jej teraz samej wydaje się Matuszewskiemu nieludzkie, idzie z nią na górę. W mieszkaniu proponuje, żeby się położyła, sam robi herbatę. Był na tyle z Furtakami zaprzyjaźniony, że może przejąć chwilowo rolę opiekuna. Jeszcze nie zaczął się zastanawiać co dalej. Dopiero później myśli, że byłoby dobrze, gdyby któraś z przyjaciółek Ewy – Thylmanowa albo Lisowska – nocowała tutaj, póki Piotruś w szpitalu. Na razie jednak sam jest z nią leżącą na wersalce, zakrytą przez niego kocem. Jej silnie opalona w czasie letniego pobytu nad morzem twarz nabiera w powoli zapadającym zmroku barwy żółtawosinej, uwolnione spod czarnej apaszki włosy polśniewają bladą poświatą i kiedy przynosi herbatę, nie jest pewny, czy nie zasnęła, ale Ewa oczy otwiera, widzi go stojącego i szybko siada, jakby przestraszona, że już zbyt długo tak czeka stojąc, próbuje zabrać od niego szklankę i okazuje się – ręce jej drżą, nie utrzyma naczynia. Siadają przy stole. Upija zaledwie dwa łyki i zamiera z głową wspartą na dłoni.
Zegar zaczyna wybijać szóstą, podnosi na Matuszewskiego oczy.
– Zadzwoń, Januszku, do szpitala, zapytaj.
Dzwoni. Okazuje się, że Piotrusia będzie można pojutrze zabrać. Ewa kiwa głową, potem mówi:
– Zrób parę kanapek. Pewnie jesteś głodny. Ja znowu się położę.
– Proszę, zjedz ze mną. Sam nie będę jadł.
– Dobrze. Spróbuję.
Widzi, jak jedzenie puchnie jej w ustach, jak nie może nic przełknąć, więc już więcej jej nie namawia, pozwala wrócić na wersalkę.
Po dyżurze zagląda Łukasz Olecki. Bierze leżącą za przegub, nasłuchuje tętna, wyciąga z kieszeni marynarki fiolkę z lekarstwem.
– Umyj się i rozbierz, potem zażyjesz.
– Nie chcę – mówi Ewa.
Wtedy on tonem przyciszonym, ale nie znoszącym sprzeciwu:
– Kto się zajmie Piotrusiem, jak ty się wykończysz?
I Ewa idzie się rozebrać.
– Mógłby pan zdobyć się na nieco łagodniejszy ton – zwraca Łukaszowi uwagę poirytowany Matuszewski.
Łukasz spogląda na niego z odrobiną ironii.
– To ja jestem lekarzem, profesorze. Ja pana nie pouczam, ile to jest a plus b do kwadratu. – A potem chcąc widocznie złagodzić tę niesympatyczną uwagę: – Ona się musi psychicznie zmobilizować. Szkoda by było, gdyby taka kobieta się zmarnowała. Chyba się pan ze mną zgodzi?
Matuszewski nic już nie mówi. Po chwili Łukasz podaje Ewie pigułkę, a po dalszych dziesięciu minutach mogą obaj wyjść z mieszkania.
***
Batowscy prosto z cmentarza jadą pod dom, gdzie mieszkają rodzice Agnieszki. Tu Agnieszka zatrzymuje wóz i czeka, aż mąż wysiądzie, żeby zablokować drzwiczki. On jednak nie wysiada, więc zwraca ku niemu twarz unosząc pytająco brwi.
– Idź po Natalkę sama. Ja zaczekam.
– Wiesz przecież, że jesteśmy zaproszeni na obiad. Natalka musi zjeść. Mnie też mama bez obiadu nie wypuści.
– Ja zaczekam, Agnisiu.
Odchodzi. Gdy wbiega po schodach, z wysiłkiem opanowuje napływające do oczu łzy. Jakoś jej się to udaje. Matce prezentuje twarz już zupełnie spokojną, a na jej pytanie: gdzie mąż, odpowiada tonem niemal lekkim.
– Czeka na nas w samochodzie. Nie chciał przyjść.
Zaraz siadają do obiadu. I kiedy trzyma na kolanach i karmi córeczkę, nikt by po niej nie poznał, że serce ma aż tak przerażone.
Na dole Andrzej zamknąwszy oczy próbuje przywołać obraz tamtej, co stała przy grobie. Z chaosu uczuć wytryskają myśli, które stara się stłumić. W końcu kładzie na twarzy otwartą dłoń i po chwili zaciska na niej zęby, przygryzając ciało niemal do krwi.
***
– Znowu się zadręczasz, Aldonko? – pyta żonę Michał Thylman.
– Jak się mam nie zadręczać? – Podnosi na niego aksamitne brązowe oczy. – Wydawało mi się, że znam Andrzeja dobrze jak nikogo i okazało się, że nie. Teraz już się boję. Co dalej?
– Nie zapominaj, że to człowiek zupełnie dorosły, starszy od ciebie, a ty wciąż się o niego troszczysz jak o małego braciszka.
– To nie tak. Myślę, że im bardziej się kogoś kocha, tym bardziej się za niego wstydzi. Wstydziłam się więc za niego i próbowałam zrozumieć, i współczułam… Sądziłam, że to minęło, że to już koniec.
– A dlaczego teraz przypuszczasz, że to nie jest koniec? Naprawdę nie warto zadręczać się na zapas.
Aldona nic już do męża nie mówi, ale myśli: „Czyżby nie widział, jak Andrzej tam, na cmentarzu, na nią patrzył? A może tylko nie chce, żebym się martwiła? Ta śmierć – to może być dopiero początek całego pasma nieszczęść”.
***
Hanka Lisowska przyjaźni się z Ewą Furtakową od czasu, gdy siadły razem w szkolnej ławce, a więc od ponad dwudziestu lat. To ona była świadkiem na ślubie Ewy z Zygmuntem Szeligą, który po internowaniu w okresie stanu wojennego wyemigrował do Ameryki, tam zrobił karierę naukową i już nie wrócił. Ona przeżywała razem z Ewą radość, kiedy tamta spodziewała się dziecka i rozpacz, kiedy Kasia w kilka dni po urodzeniu umarła. Ona, po wyjeździe Zygmunta i rozwodzie, próbowała Ewę swatać z Michałem Thylmanem, wówczas jeszcze kawalerem do wzięcia. Potem długoletnia przyjaźń Hanki z Ewą nagle się rozchwiała. Hanka, mimo że szczęśliwa w małżeństwie, uległa urokowi Tomasza Furtaka. Nic dziwnego. Zaczęli właśnie razem pracować, a Tomasz był mężczyzną wyjątkowo pięknym. Miał także inne zalety, jak duża kultura osobista i wysoki poziom intelektualny. I to zauroczenie Hanka uznała za tak niebezpieczne, że zmieniła pracę. Musiała jak najszybciej wyrwać się spod uroku Tomasza. Jeszcze nie miała pojęcia, że właśnie Tomasz i Ewa zaczęli się spotykać, a wkrótce zostali kochankami. Kiedy się o tym dowiedziała, stosunki między przyjaciółkami rozluźniły się. Ani Hanka, ani jej mąż nie życzyli sobie kontaktów z Furtakiem. Mimo to przyszli na ślub i wesele Ewy i Tomasza, a Hanka po raz drugi wystąpiła w roli świadka.
Kilka miesięcy później Ewa pewnego dnia pojawiła się u nich, była już w zaawansowanej ciąży, spała tu przez kolejne dwie noce, a potem wyjechała – i Hanka ze zdumieniem dowiedziała się, że porzuciła Tomasza, pojechała do Katowic, do Andrzeja Batowskiego, który wtedy jeszcze pracował w kopalni. Tam urodził się Piotruś. Po dwu miesiącach Ewa wróciła do męża. Niewiele Hanka z tego rozumiała. Najpierw sądziła, że Piotruś jest synem Andrzeja i po pół roku nieudanego małżeństwa Ewa zdecydowała się pojechać do ojca swojego dziecka. Ale Ewa wróciła do Tomasza i Lisowska, która wcześniej miała przyjaciółce za złe, że porzuciła kogoś takiego jak on, że nie doceniła szczęścia, o którym ona sama niegdyś marzyła tak intensywnie a bezowocnie, przestała teraz rozumieć cokolwiek. Nigdy nie zapytała Ewy o jej stosunek do Tomasza. Obie były skrępowane wspomnieniem uczucia, którym Hanka kiedyś go obdarzała. Jeżeli jednak Piotruś to syn Tomka, dlaczego Ewa wyjechała do Batowskiego? Hanka przypuszczała teraz, że był to w małżeństwie Furtaków jeden z tych ostrych konfliktów, co się przecież niekiedy zdarzają, a Andrzej wystąpił tu w roli przyjaciela, czasowo przejmując opiekę nad Ewą, z troską przynależną kobiecie w poważnym stanie. Później jednak doniesiono jej, że Ewa i Piotruś razem z Andrzejem spędzają jeden z letnich miesięcy. W sierpniu do żony pojechał Tomasz. Wrócili razem i wydawało się, że między nimi jest jak najlepiej. Wtedy nadeszła wiadomość, że Andrzej Batowski po wypadku w kopalni leży nieprzytomny w szpitalu, amputowano mu prawą dłoń, a profesor Halny mający nad nim pieczę kategorycznie domaga się przyjazdu Ewy. Nikt nie wiedział, jaki był rzeczywisty udział Ewy w uratowaniu Andrzeja. Profesor Halny twierdził, że decydujący. Ona sama uważała, że dość skromny. Faktem było, iż Andrzej powoli wrócił do zdrowia i po długim okresie rekonwalescencji przeniósł się do Lublina. Wszyscy wtajemniczeni oczekiwali z obawą na skutki jego stałej tu obecności. Nie czekali długo. Zawał Tomasza spowodował ostateczne zerwanie Ewy z Andrzejem. Nieco później Andrzej zaczął pracować w tej samej firmie co Tomasz, a wkrótce ożenił się z Agnieszką Olecką, dużo od niego młodszą śliczną dziewczyną, aby po roku zostać szczęśliwym ojcem Natalki, maleństwa o ciemnych włosach i ogromnych niebieskich oczach matki. Oba te wydarzenia – i współpraca Batowskiego z Tomaszem, i jego ożenek z Agnieszką – miały lekki posmak skandalu. Przez dłuższy czas oczekiwano na kolejne sensacje i – nie doczekano się. Widocznie wszyscy czworo, zarówno Furtakowie jak i Batowscy, zaakceptowali istniejący układ. Tomasz najwidoczniej był pewny, że Ewa dotrzymuje danej mu obietnicy, z Andrzejem się nie widuje. O tym samym przekonana była Agnieszka, choć czasem złe nastroje męża budziły w jej sercu różne obawy. Tak było aż do wypadku, który spowodował śmierć Tomasza.
Toteż wracająca z cmentarza Hanka czuje, podobnie jak Aldona Thylmanowa, siostra Andrzeja, wielki niepokój – co dalej? Ta nagła śmierć wydaje się jej ogromną niesprawiedliwością losu wobec przyjaciółki – wszak Ewa wcześniej przeżyła utratę córeczki i pierwszego męża – a jednocześnie jest w tym i sprawiedliwość, bo skoro była kochana przez tak nieprzeciętnego mężczyznę jak Tomasz, powinna go była bardziej cenić, nie wdawać się w romans z Batowskim. I tu od razu Hanka ma wątpliwości. Romans? Przecież nie wie, jak to naprawdę wyglądało. Pozostaje faktem, że Ewa jest teraz kobietą wolną i ciągle bardzo atrakcyjną, choć niewątpliwie śmierć męża nią wstrząsnęła i nieprędko wróci do stanu, w którym towarzystwo innego mężczyzny będzie dla niej interesujące. Cóż! jest to sytuacja stanowiąca poważne zagrożenie dla spokoju rodziny Andrzeja. „Biedna mała – wzdycha ze współczuciem Hanka – nie będzie jej teraz lekko.” I przypomina sobie, jak cierpiał Jurek, kiedy ona sama, marząc o Tomaszu, odsuwała się od męża coraz dalej.
Właśnie wchodzą po schodach. I Hanka, która idzie pierwsza, pod wpływem tych myśli się obraca, muska wargami usta męża odrobinę zaskoczonego jej zachowaniem.