11
Jakie to śmieszne! Jakie absurdalne! Być żoną Łukasza, to jednocześnie bratową Agnieszki. Aldonka, młodsza od niej o kilka lat, byłaby jej ciotką. W drzewie genealogicznym Thylmanów ona, prawie czterdziestolatka, zajęłaby miejsce obok czteroletniego Leszka jako to samo pokolenie (wnuk i żona innego wnuka). Tak jest tymi myślami rozbawiona, że wybucha głośnym śmiechem i Marek Wójcik patrzy na nią ze zdumieniem. Nie słyszał śmiechu Ewy od tak dawna, że naprawdę jest zaskoczony. A Ewa – autentycznie odblokowana. Tak – pierwszy raz od śmierci Tomasza. „Co się ze mną stało?” – myśli.
– Marek, pójdziemy do kina?
– Nie bardzo jest na co – mówi on. – Chyba że chciałabyś kolejny raz obejrzeć „Powiększenie” Antonioniego.
– Pewnie, że chcę.
Umawiają się na osiemnastą pod „Wyzwoleniem”. Ewa niewiele już pamięta z filmu. Oglądała go wiele lat temu. Chętnie zobaczy znowu.
Wraca do poprzedniego toku myśli. „No tak, to gdybym była żoną Łukasza. A jeśli zostałabym jego kochanką? Wybuchnąłby najprawdziwszy skandal. Wszyscy by mnie potępili. Nieprawda. Agnieszka! Ta by była uszczęśliwiona. A Andrzej…” Od lat tak nauczyła się natychmiast cofać przed każdą o nim myślą, że i teraz automatycznie się cofa. Próbuje załatwić kolejną sprawę, z tych nagromadzonych w czasie jej choroby. Potem schodzi do bufetu coś zjeść i zaraz czas do domu.
Matuszewski oczywiście zgadza się posiedzieć z Piotrusiem. Nie pyta Ewy, dokąd i dlaczego musi wyjść, pyta natomiast, czy się dość dobrze czuje. Ewie robi się trochę głupio. Znowu korzysta z jego pomocy i to bez koniecznej potrzeby. Potem jednak myśli, że pójście raz na kilka miesięcy do kina można uznać za jedną z podstawowych potrzeb kulturalnego człowieka, zakłada płaszcz i wychodzi.
Piotruś bawi się samolocikiem. Biega po mieszkaniu. Pootwierał wszystkie drzwi. Nie cierpi zamkniętych. Wciąż je otwiera wbrew prośbom i zakazom Ewy. Wykorzystuje nieuwagę lub nieobecność matki, żeby likwidować tę sztuczną przegrodę. Przychodzi – choćby po nic – żeby tylko zostawić za sobą drzwi odrobinę uchylone. Matuszewski zauważył, że kiedy go nie ma w domu, chłopczyk drzwi nie otwiera. Więc tu chodzi o jego osobę. Po stracie ojca Piotruś boi się kolejnej straty. Wzruszyło go to do głębi. On sam te otworzone drzwi lubi. To rzeczywiście jakby ich zbliżało. Może nasłuchiwać odgłosów krzątania Ewy. Teraz więc Piotruś, korzystając z nieobecności matki, drzwi otworzył szeroko i bucząc jak samolot biega po całym mieszkaniu. Przyuczony, że „kiedy wujek czyta albo pisze, nie wolno przeszkadzać”, do biurka się nie zbliża, ale wpadając do pokoju Matuszewskiego wyraźnie nasila buczenie, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Matuszewski jednak wyjście Ewy przeżywa tak boleśnie, że nie jest w stanie zająć się dzieckiem. Przekonany, że Ewa poszła na spotkanie z Łukaszem, cierpi dotkliwie, jak dawno już nie cierpiał. Te udzielane niegdyś Tomaszowi rady! Kolejny raz się ich wstydzi. „O Boże, jak to boli!” – myśli. Chciałby się położyć, schować twarz w poduszkę. Ale przecież jest Piotruś. Nie będzie przed dzieckiem demonstrował swojego złego samopoczucia. Kolejny raz przypomina sobie wczorajsze popołudnie. W wizycie Łukasza nie dopatrzył się niczego niezwykłego. Łukasz miał zwyczaj wpadać o różnych porach dyktowanych jego obowiązkami w szpitalu. Prawie zawsze z kwiatami. W strojach różnych, najczęściej niedbałych. I to, że tym razem miał na sobie ciemny garnitur, było zaledwie sygnałem. Wyszedł szybko i zaraz on z Piotrusiem poszli do kuchni, pomóc Ewie w szykowaniu kolacji. Ewa była podniecona, zarumieniona, ile razy spotkali się wzrokiem, szybko odwracała oczy.
– Cóż doktor Olecki w takiej gali? – zapytał odrobinę złośliwie.
Ewa spojrzała mu prosto w twarz.
– Przyszedł mi się oświadczyć.
Żar, który zalał mu piersi, niemal pozbawił go możliwości oddychania. Przez chwilę nie mógł wciągnąć powietrza. Potem udało mu się złapać krótki bolesny oddech. Ewa musiała zauważyć, co się z nim dzieje, bo szybko dodała:
– Nie powiedziałam „tak”.
– A co powiedziałaś? – z trudem wydobył głos.
– Że Piotruś dla mnie najważniejszy. A on Łukasza nie akceptuje.
– A ty? – spytał mając świadomość, że pytać nie ma żadnego prawa.
Ewa zamiast odpowiedzieć, jakby ciągnęła wcześniej zaczętą myśl:
– I wtedy Łukasz zaproponował mi, do wyboru, wolny związek.
– Jak on śmiał!
Własne oburzenie wydało mu się nagle tak niestosowne, że aż śmieszne. Zdał sobie sprawę z anachroniczności swoich poglądów na obyczaje. Ewa nie wydawała się bynajmniej propozycją Łukasza oburzona ani zaskoczona. Pochylił się nad stołem. Bał się na nią patrzyć.
– Chciałeś, więc ci wszystko powiedziałam.
Nie była to jednak prawda. Nie powiedziała wszystkiego. W dalszym ciągu nie wiedział – przyjęła czy odrzuciła tę drugą propozycję. I oto już dzisiaj Ewa poszła na spotkanie, a on, głupi, zgodził się zostać z Piotrusiem, więc niejako zgodził się na swój w tym udział. „Mogłem powiedzieć, że nie – myśli. – Jak ona mogła mówić, że Piotruś dla niej najważniejszy, skoro go zostawiła i poszła. Jak łatwo się zgodziła. To zaledwie pół roku po śmierci Tomka! Andrzej został z Agnieszką, więc ona bierze za kochanka Łukasza. Co to dla niej? Tomek, Andrzej, Tomek, Łukasz… Każdy dobry. Każdy dobry tylko nie ja! Kobieta poligamiczna. Sama tak kiedyś siebie określiła”. Dobrze to pamięta – zaproponowała mu wtedy łóżko, sądząc, że umożliwi jej to złapanie równowagi w tej huśtawce uczuć między Tomkiem i Batowskim. Nie odważył się wziąć serio tej propozycji. A przecież mógł ją wtedy mieć. Mógł dołączyć jako trzeci. Przychodzić do niej, kiedy Tomasz był w pracy. Mógł ją mieć! „Chyba zwariowałem! Chyba oszalałem!” Ma ochotę płakać i bić pięściami w stół. Głośno płakać i bić pięściami. Nie wolno tak lżyć, tak opluwać swojej wielkiej jedynej miłości!
Piotrusiowi znudziło się bieganie. Przychodzi z „Małym Księciem”.
– Poczytasz mi? – Zagląda przymilnie w jego zrozpaczoną twarz.
– Poczytam.
Mały Książę hoduje swoją różę. Podlewa ją, chroni. A ona – tyle że jest.
Potem trzeba Piotrusia nakarmić, położyć spać i zaszyć się w swoim pokoju, zanim ona wróci. Ale Piotruś nie zasypia. Czeka na matkę. Nie pozwala mu odejść.
– Nie zostawisz mnie, wujku? Nie zostawisz? – Trzyma kurczowo jego rękę. – Nie idź jeszcze ode mnie – prosi.
To Matuszewskiemu przypomina, co powiedziała Ewa. Że nie przyjęła oświadczyn Łukasza, bo Piotruś go nie lubi. Co z tego? To jej przecież nie przeszkodziło spotkać się z tamtym.
Ewa wraca i Piotruś prawie natychmiast zasypia.
– Czekałeś na mnie z kolacją? – pyta, bo widzi na stole w kuchni dwa nakrycia, i Matuszewski nie wie, co odpowiedzieć.
Ewa już w drodze z kina poczuła wyrzuty sumienia. Miała przecież uważać. Nie ranić go. I co zrobiła? Po co mówiła mu wczoraj o oświadczynach Łukasza? I jeszcze ją podkusiło, żeby mu powiedzieć o tej drugiej propozycji. Prawdomówność? Raczej okrucieństwo. Co sobie pomyślał o jej dzisiejszym wyjściu? Postanawia rzecz naprawić.
– Wiesz, gdzie byłam? – mówi smarując chleb. – W kinie na „Powiększeniu”, z Markiem Wójcikiem. To jednak piękny film. Widziałeś?
Matuszewski potrząsa głową. Nie może z siebie wydobyć głosu – uszczęśliwiony. A ona:
– Jak dawno już nie byłam w kinie. Kiedyś chodziłam z Markiem dosyć często. Potem z Tomkiem. Jeżeli w przyszłym tygodniu będzie coś dobrego, pójdziesz ze mną?
– A Piotruś?
– Zawieziemy go do Aldonki. Albo poprosimy tu Pawła.
Uśmiecha się. Taka najśliczniejsza. Najukochańsza. Mówi:
– Jeszcze nigdy nie byłam w kinie z tobą.
A już był pewny, już ją posądził, że zdecydowała się zostać kochanką Łukasza. Co za absurd!
Nalewa i stawia przed nim herbatę, potem siada naprzeciw. Jeszcze zarumieniona od bycia na mrozie nadgryza kromkę, odrobinę przechylając głowę.
– Jak myślisz? – pyta. – To wszystko co dokoła, to tylko prawda subiektywna? To wszystko co widzimy, co czujemy. Gdzie jest granica poznania? Jeśli jest.
Spostrzega jego zaskoczenie i wyjaśnia:
– To ten film. Czemu można wierzyć, jeżeli i sobie – nie?
– To tylko niedoskonałość naszych zmysłów, a także i przyrządów. Przecież jeszcze na początku naszego wieku powszechnie sądzono, że atom jest podstawową niepodzielną cząstką materii. Choć w pracowniach naukowców wykluwała się już nowa prawda.
– Więc przedtem prawdą było to, a potem co innego? Ile jest prawd?
– Gdyby wszystkie odkryto, po cóż nauka?
– Nie zajmuję się nauką. Bardziej sztuką. – I po chwili: – Może proces poznawania jest bliższy prawdzie niż jego przedmiot, bo ten w miarę poznania się zmienia. – Znowu się uśmiecha. – Szkoda, że nie byłeś z nami w kinie. To naprawdę dobry film. Bardzo dobry.
Opiera policzek na dłoni i zapatrza się w szklankę. Daleka, a przecież najbliższa. Serce Matuszewskiego uderza mocno. Boi się, że ona to słyszy. Próbuje oddychać z pewną ostrożnością, spokojnie. A potem Ewa podnosi wzrok i przychwytuje jego pełne miłości spojrzenie. „Jak łatwo go uszczęśliwić” – myśli. I zaraz: „Jak łatwo go unieszczęśliwić!”
Ewa czuje, rozumie, że coś się w niej zmieniło. Ciężar, który przygniatał jej piersi od śmierci Tomasza, powiększony o bolesne przeżycia związane z Batowskim, o strach, że mimo upływu czasu ciągle jest wobec niego bezbronna, przerósł jej psychiczną wytrzymałość. Organizm zaczął się bronić.
Toteż oświadczyny Łukasza, choć zaskoczona, przyjęła z humorem, a propozycję wolnego związku z rozbawieniem. Pomyślała, że pozwoli mu się przez jakiś czas adorować, a potem się z tego wycofa. Łukasz jeszcze młody. Ma dopiero koło trzydziestki. Spotka kobietę, która wynagrodzi mu jej własną niedostępność. Nawet w szpitalu ma szeroki wybór damskiego personelu. Nie należy do mężczyzn zakompleksionych, więc nie będzie miała na sumieniu pogłębienia jego kompleksów. A naprawdę go lubi – jego żywotność, inteligencję, sarkazm. Także zaangażowanie w pracę. Wydaje jej się chlubnym wyjątkiem na tle ogólnego „tumiwisizmu”. Łukasz trafił na przełomowy w jej psychice moment i całą poprawę swojego samopoczucia uznała za jego zasługę, nie pamiętając o terapii zastosowanej przez Pawła. Do Pawła ma nawet żal, że on, który tyle razy ją ratował, zadał jej ból. Bo zabolało dotkliwie. Aż tak, że zdominowało, zepchnęło na drugi plan, co przeżywała po zobaczeniu rozświetlonej twarzy idącego ku niej Andrzeja i przerażonej twarzy brzemiennej Agnieszki. Tak więc Ewa czuje – jej sercu jest lżej. Znowu odrobinę otworzyło się na innych. Nie chce, żeby Matuszewski z jej powodu cierpiał. Jednocześnie jest pewna, że kontakty z Łukaszem dadzą jej kolejne chwile odprężenia. Jak to pogodzić?
A profesor Janusz Matuszewski przeżywa kolejny okres euforii, podobny temu, który przeżywał zaraz po wprowadzeniu. Piotruś wyczuwając dobry nastrój obojga szaleje po mieszkaniu, otwiera wszystkie drzwi.
– Mamuniu! – woła siedząc na kolanach „wujka”. – Chodź! Zobacz, jaki ogromny niedźwiedź!
Ewa przychodzi, pochyla się nieco nad ramieniem Matuszewskiego, ogląda niedźwiedzia, a on, mając ją tak – tuż obok, czuje w okolicy żołądka mdlącą słabość i myśli, że gdyby odrobinę przechylił głowę, dotknąłby policzkiem jej policzka. A potem sytuacja się zmienia i Piotruś przybiega.
– Chodź, wujku, pomożemy mamusi!
Zabiera go do kuchni, żeby ich oboje, matkę i jego, mieć razem, blisko, i dopiero wtedy jest naprawdę zadowolony.
– Miałeś mu się nie dawać. – Ewa upomina Matuszewskiego, ale się przy tym uśmiecha. – Nie kraj tyle. Kto to zje? Chcecie kawę inkę?
– Chcemy – odpowiadają mężczyźni.
Matuszewski jest szczęśliwy. Trochę przestraszony, że nadmiernie. Każde bycie w pobliżu Ewy przeżywa bardzo intensywnie. „To wiosna – myśli. – Mój organizm reaguje tak w przeczuciu wiosny. Już wkrótce nadejdzie.” Później przychodzi mu do głowy, że ona też odczuwa tę nadchodzącą wiosnę, przez co wzrastają szanse Łukasza. Właśnie tak to pomyślał. Nie, że wzrastają jego szanse, tylko szanse Łukasza. Poczuł ostry, bolesny niepokój.
Zima tego roku odchodzi niechętnie. Codziennie pada śnieg i wcale się nie rozpuszcza. Ciągle te kilka stopni poniżej zera. Po południu Ewa wychodzi z Piotrusiem na sanki. Wracają zarumienieni, przemoczeni.
– Poszedłbyś jutro z nami.
– Już jestem na to za stary.
– No nie! – patrzy na niego zdumiona. – Co ty pleciesz?
I Matuszewski cały wieczór przeżywa ten jej spontaniczny, a więc chyba szczery okrzyk. Potem próbuje powściągnąć radość. „Ot, tylko tak sobie powiedziała.” Staje mu przed oczami jej zarumieniona od mrozu twarz, zdziwione lśniące oczy. „Co ty pleciesz?” Niemal słyszy jej głos. Wyciąga ręce, żeby wziąć w ramiona swoje marzenie i zapada w sen. Przebudziwszy się w nocy próbuje sobie przypomnieć doznania z dzieciństwa, gdy zjeżdżał z góry na sankach. Nie potrafi. „Pójdę z nimi jutro” – postanawia. Rano jednak okazuje się – wieje ciepły południowy wiatr, z dachów kapie, na chodnikach mokre śniegowe błoto. „Odwiozę ją. Tak mokro. Jeszcze przemoczy nogi.” Żeby zapobiec protestom Ewy udaje, że musi być na ósmą w instytucie. Odwozi Piotrusia, potem Ewę i kiedy są już na miejscu mówi:
– Zakupy zrobię, nie martw się.
Jeszcze tego samego dnia przychodzi Łukasz. Tym razem z bukietem dość okazałym. Matuszewski i Piotruś wycofują się do drugiego pokoju, siadają nad mapą nieba. W miarę jednak trwania wizyty Matuszewskiego ogarnia coraz dotkliwszy niepokój. Ma ochotę posłać Piotrusia, żeby pilnował matki i zaraz zawstydza się straszliwie tego niefortunnego pomysłu. W końcu nie może wytrzymać. „Pójdę sam!” Wyobraźnia podpowiada sytuację dość jednoznaczną. Wreszcie czuje, że albo się przekona, co tam się dzieje, albo zwariuje.
– Zaczekaj na mnie, Piotrze.
Wychodzi pospiesznie do przedpokoju. Drzwi do „salonu” uchylone. Wystarczy stanąć w kuchni, żeby słyszeć, co mówi Ewa, bo właśnie mówi.
– Było po operacji. Wywożono pacjenta z sali. Wpadłam tam. Ojciec stał w fartuchu od góry do dołu poznaczonym plamami krwi. Zaplątała się tasiemka wiązania i pielęgniarka nie mogła jej rozsupłać. A ja patrzyłam na te czerwone plamy i zrobiło mi się słabo. Kolana się załamały, upadłam.
Matuszewski pełen wstydu i ulgi odchodzi, zabiera butelkę mandarynki i wraca do Piotrusia. Myśli, że jemu Ewa nigdy nie opowiadała o swojej młodości ani o dzieciństwie. Nigdy też nie zapytała o jego wspomnienia. Nowa fala bolesnej zazdrości zalewa mu piersi. Wiele razy Ewa zapraszała go do towarzystwa, kiedy przychodził Łukasz. A on odmawiał. I teraz już się utarło, że wizyty Łukasza spędza z Piotrusiem w swoim pokoju. Tamtych dwoje zostawia samych. Nie powinien chyba tego robić. Jednak poczucie sprawiedliwości zaraz mu podpowiada, iż w ich pojedynku o uczucia Ewy ma obowiązek dać Oleckiemu plac. Tak nakazuje męski honor. Może gdyby Łukasz nie mógł być z nią sam, zacząłby ją odwiedzać we czwartki, kiedy on jest w instytucie. I zaraz: „A skąd wiem, że nie odwiedza?” Zaczyna narastać udręka. Już nie pomaga uśmiech Ewy, którym obdarza go w czasie kolacji, bo wydaje mu się, że jest ciągle jeszcze rozradowana wizytą tamtego. A gdy zamienia z nim kilka banalnych zdań, myśli: „Z Łukaszem nie rozmawiałaby o takich głupstwach.” Nie pamięta, że temat rozmowy zależy od obojga rozmówców.
***
Wizyta Łukasza, wbrew wcześniejszym przewidywaniom Ewy, nie miała wcale charakteru spotkania, które można by określić jako sympatyczne. Łukasz wręczył jej wiązankę gerber starannie dobranych kolorami – od kremowego po ciemny róż. Kwiaty były ogromne i bardzo piękne. Pochylił się do jej dłoni, ale zamiast tę dłoń ucałować, przytulił palce Ewy do oczu. To ją trochę wzruszyło i zmieszało.
– Ewuniu – powiedział – dasz mi gorącej i mocnej herbaty?
Wydawał się zziębnięty i niespokojny. Oczy miał bardzo zmęczone i bardzo niebieskie. Kiedy Ewa wróciła z herbatą, zastała go półleżącego w fotelu z przymkniętymi powiekami i rękami bezwładnie wspartymi na poręczach. Ostrożnie postawiła szklanki. Usiadła obok.
– Posłodzić?
Skinął głową i nasłuchiwał podzwaniania łyżeczki o szkło. Siedzieli w milczeniu. Ewa nieco bokiem, z łokciem na oparciu. Obserwowała profil Łukasza. „Profil ma dużo lepszy. Nie widać tej asymetrii twarzy” – pomyślała. Potem on, wciąż półleżąc, wyciągnął ręce po szklankę. Włożyła mu ją w dłonie. Popijał małymi łykami, zachłannie. Wreszcie otworzył oczy, zwrócił ku niej twarz. Widziała teraz dokładnie skrzywienie nosa i ust. Jeden kącik, wygięty w dół, powodował, że twarz miała sardoniczny wyraz. Gdyby był aktorem, mógłby grać Mefistofelesa. Tylko oczy miał nadal poważne, zmęczone. Ale Mefistofeles przecież może mieć takie właśnie oczy.
– Dlaczego mnie nie chcesz? – zapytał. – Nie potrafię się z tym pogodzić. Myślałem nad tym we wszystkich w miarę wolnych chwilach. Nie było ich zbyt dużo. Że jestem dla ciebie za młody, uważam za żart. Trudno to brać serio. Dobrze wiesz, że wiek o niczym nie decyduje. Antypatii Piotrusia też nie sposób wziąć poważnie. Jeżeli się postaram – a jestem gotowy – może zamienić się w sympatię. Pomyślałem więc, że cię nastraszyłem tym, co ci naopowiadałem o sobie. Ja trochę przesadziłem. To by chyba nie wyglądało aż tak źle. Uczciwie bym się starał zasłużyć na miano dobrego męża. Choć oczywiście jakaś prawda w tym jest. Nie dysponuję sobą z pełną swobodą. Jak każdy lekarz.
– Łukasz! Łukasz! Czy ty wiesz, do kogo mówisz? Kto lepiej ode mnie może wiedzieć, jak to naprawdę wygląda. Jestem córką dwojga lekarzy. Najprawdziwszą, długoletnią ofiarą ich zawodowej pracy. Moja matka pracowała na twoim oddziale. Ojciec był chirurgiem.
Olecki spojrzał zdumiony.
– Jak to! Jak nazywała się twoja matka?
– Profesor Maria Kwiatkowska.
– To twoja matka? Ona dotychczas jest na oddziale legendą. Wielu ją pamięta. Nasza salowa Kawecka twierdzi, że samym dotknięciem leczyła ludzi. Wiem i o twoim ojcu. Marzyła mu się transplantacja serca, co wówczas i w naszych warunkach było nierealne.
Ożywienie Łukasza przygasło.
– Jeżeli tak, to rzeczywiście wiesz wszystko.
– Tak. Gdybym była osobą o słabszej kondycji psychicznej, mogłoby się to źle skończyć. W końcu znienawidziłam słowo „lekarz”. – I po chwili: – Ciekawe, jak teraz, dorosła, reagowałabym na podobną sytuację.
– Odważ się spróbować, proszę. Może życie pod jednym dachem z lekarzem jest twoim przeznaczeniem?
– Na samą myśl o tym dostaję gęsiej skórki. Choć przyznaję, jesteś lekarzem nader sympatycznym.
– Żartujesz sobie ze mnie, a mnie nie do żartów. Jesteś jedyną kobietą, o której kiedykolwiek marzyłem. Jedyną! Rozumiesz, co to znaczy?
– Że nie masz skłonności do marzeń.
Łukasz znowu przymknął oczy i położył głowę na oparciu.
– To nie jest rzecz, z której mógłbym żartować. Z tego jednego – nie.
Ewa milczała zmieszana. Nie sądziła, że Łukasz wróci do sprawy ich małżeństwa. Spodziewała się raczej nacisku na realizację tego drugiego rozwiązania. Pomyślała: „On to mówi zupełnie serio. Udaje, czy nie rozumie?”
– Dlaczego więc ten argument o zbyt dużej rozpiętości wieku między nami chcesz uznać za żart? Nie trzeba być bardzo przewidującym, żeby wiedzieć, jak ta różnica stanie się znacząca za dziesięć, piętnaście lat. I niesłusznie lekceważysz uczucia Piotrusia. Ja go znam. Nie zdobędziesz jego przychylności. To byłby nieustanny konflikt. Na co dzień nie do zniesienia.
– Psychologowie twierdzą, że chłopiec nie powinien się chować w domu bez mężczyzny.
– Piotruś ma w domu mężczyznę. I to mężczyznę, którego w pełni akceptuje.
Olecki drgnął ugodzony.
– To był mocny cios. Jeszcze taki jeden i można zacząć liczyć.
Wtedy Ewa, chcąc załagodzić tamto, zaczęła opowiadać o swoim zadawnionym urazie spowodowanym faktem, że oboje rodzice poświęcali o wiele więcej czasu ukochanemu zawodowi, a o wiele mniej córce. Wróciła w czasy niewesołego dzieciństwa i pełnej buntu młodości, mówiąc zbyt dużo i zbyt chętnie, sama tym zaskoczona.
– Uciekłam od tego najdalej, jak tylko mogłam. Aż w ramiona Zygmunta.
– Masz o nim jakieś wieści?
– W rok po moim ślubie z Tomkiem napisał, że żeni się z córką swojego zwierzchnika. To była ostatnia wiadomość.
Siedzieli w milczeniu. Potem Ewa wstała, żeby nastawić płytę.
Przejmujące tony trąbki wypełniły wnętrze.
– Co to jest? – zapytał po chwili zdławionym głosem Łukasz.