Rozdział 20

W poniedziałek, po tygodniowym urlopie wraca do pracy Malesa. W sekretariacie zastaje Adasia Kotera, który z właściwym sobie wesołkowatym wdziękiem zabawia panią Małgosię. Zabiera go do gabinetu i po chwili sekretarka ma okazję usłyszeć wyjątkowo burzliwą wymianę zdań między panami.

– Zdaje się, że dyrektor nie wrócił z urlopu w dobrym humorze – szepcze do Ruty, która właśnie wpadła trochę spóźniona.

Przez chwilę obie nasłuchują, a potem Ruta mówi:

– Pójdę nakręcać czołówkę. Nie mam ochoty być kolejną ofiarą.

Jest pełna radosnego oczekiwania na popołudniowe spotkanie z Markiem, nie chce psuć sobie nastroju. Małgosia kiwa głową. Na policzkach ma wypieki. Ruta podejrzewa, że dużo by dała, żeby usłyszeć, co jest przedmiotem kłótni. Niestety, drzwi są obite dźwiękochłonną warstwą, niewiele słychać.

Nie udaje się Rucie uniknąć kontaktu z Benedyktem. Zanim skończy nagranie, Małgosia przekazuje, że „pan dyrektor prosi panią Nowicką”.

– Za dziesięć minut – mówi Radziszewski – zaraz kończymy.

Widocznie nie ma pojęcia o złym humorze Malesy.

Jak wiadomo, atak jest najlepszą obroną. Toteż Ruta, ledwo wejdzie do gabinetu, siada swobodnie naprzeciwko Benedykta i pyta:

– Czegóż to od rana tak się wściekałeś na Adasia?

Patrzy na nią uważnie a zimno, jak potrafi tylko on.

– No proszę, jakiego to Adaś znalazł obrońcę! Dzisiaj znowu udajecie się razem na reportaż?

Więc to tak? Ruta doznaje lekkiego szoku, ale się uśmiecha.

– Prześmieszna historia! – mówi zaskoczona.

Twarz Benedykta pokrywa się w jednej chwili czerwonymi plamami.

– Niby co w tym śmiesznego?

A Ruta udając rozluźnienie i rozśmieszenie:

– To, że przyszło nam być rywalami. Ale nie martw się, w nosie mam tego pajaca. Jeżeli zależy ci na jego pięknych oczach, jestem nawet gotowa ustąpić mu stanowiska asystenta u twego dyrektorskiego boku.

Plamy na twarzy Benedykta nabierają intensywności.

– Pozwól, że to ja będę decydował, kto i co ma robić w tej instytucji – jakby wysyłał w jej kierunku kolejne ostre strzały. Potem pyta: – Jakie masz na dziś plany?

– Nagranie z otwarcia wystawy w muzeum. Czy zgodzisz się, że zostanę podrzucona jednak przez kolegę Kotera? O ile wiem, udaje się z twojego rozkazu w tym samym kierunku. Przyrzekam, że na jego ewentualne umizgi odpowiem twardo „nie”.

– Podziwiam twoją niezawodną intuicję – mówi lodowato Benedykt. – Pragnę cię jednak poinformować, że wszystko na czym mi zależy, to żeby każde z was swoją robotę robiło samo. Chcę wiedzieć, kto i co spartolił.

Ruta się zrywa demonstrując postawę zasadniczą.

– Tak jest, dyrektorze!

Odchodzi urażona. Wszystko skrupia się na Adasiu, aż ten stwierdza:

– Jak widzę, rozmowa z panem dyrektorem i ciebie nie wprawiła w najlepszy humor. A myślałem, że to tylko ja jestem ostatnio jego ofiarą.

– Zdaje się, że brakuje mu kogoś do łóżka i tak go nosi! – wybucha Ruta i zaraz się zawstydza.

– Brakuje? Toż co najmniej połowa, a może i trzy czwarte damskiego personelu nie byłoby niechętne. Chyba że pan dyrektor ma akurat ochotę na pewną cnotliwą mężatkę.

– Albo na pewnego wyjątkowo dowcipnego a pełnego uroku reportera – ripostuje i przeraża się. Nie miała prawa zdradzać skłonności Benedykta.

Na szczęście Koter przyjmuje to jako złośliwy rewanż i zaczyna się śmiać.

– No, no! Już ja się domyślam, na kogo on ma ochotę.

„Akurat. Domyślasz się. Jeśli Benek któregoś dnia da ci to odczuć, dopiero cię zatka.” Ruta pokpiwa sobie z niego w myśli, coraz bardziej zła na Malesę. Znowu bezrozumna zazdrość szczerzy w niej zęby. Beztroski urok Adasia doceniają w ośrodku prawie wszyscy. Dlaczego nie miałby go doceniać Benedykt? Może Adaś też… Kto wie. Obskakuje niby wszystkie panie, ale z żadną nie jest bliżej. Ktoś jej kiedyś powiedział, że homoseksualiści jakoś wyczuwają partnera. „Węchem?” – zakpiła wtedy. A jeśli jest w tym coś z prawdy? Przecież wiedziała, że wcześniej czy później Benedykt kogoś znajdzie. I bardzo dobrze! Nie będzie jej z sobą ciągał. Teraz, kiedy zaczęła chodzić z Bogną na lekcje, naprawdę nie ma na to czasu. Humor jednak ma na tyle zwarzony, że na popołudniową lekcję idzie tylko z Bogną i pomimo iż we wzroku Marka czyta pytanie, nic nie mówi o tym, dlaczego nie zabrała synka, a on nie śmie głośno i wprost zapytać ani zatrzymać ich dłużej, kiedy zaraz po skończonej lekcji Ruta wstaje i idzie z córeczką do przedpokoju rzucając mu zaledwie: „Do czwartku!”

Kolejnym ogniwem w tym łańcuchu złego humoru staje się Roman. Po wyjściu z łazienki przychodzi i przysiada na jej tapczanie. Ale zanim zdąży cokolwiek powiedzieć, Ruta obraca ku niemu bielejącą w mroku twarz i mówi:

– Ja tego Benedykta kiedyś normalnie zamorduję!

A mówi to tak, że Roman wie – nie ma mowy o żadnych czułościach.

– Co się stało? – dopytuje rozczarowany.

– Normalnie go zamorduję. Idź ty spać, bo aż wszystko we mnie kipi.

Roman rzeczywiście odchodzi. I trudno jego humor nazwać w tym momencie znakomitym. Nie licząc złego humoru Mareczka, który podobno strasznie płakał, kiedy poszły bez niego na lekcję, i złego humoru Bogny, że nie zostały dłużej i Marek dla nich nie grał. Gdzieś tam zapewne jest jeszcze zły humor Marka z powodu jej niespodziewanego zachowania (co on sobie pomyślał?) i pewnie tylko Adaś Koter, jak zwykle, jest w swoim znakomitym humorze, za co Ruta go w tej chwili omalże nienawidzi.

***

Naradę pracowników w tym tygodniu przesunięto na środę, bo Benedykt nie był pewny, kiedy wróci z urlopu. Ruta zauważa, że Koter tego dnia jest świeżo przystrzyżony, wąsiki ma wymuskane, pod sztruksową marynarką śnieżnobiały golf, a oczy, o odrobinę migdałowym kształcie, podejrzanie lśniące. Basia Rączyńska, ulegle zwrócona ku Malesie, nie może się powstrzymać i co chwila zerka na Adasia. To samo Kalina Pyszniakowa i dwie praktykantki, studentki z pedagogiki kulturalno-oświatowej. Coś je w nim niepokoi. Może buńczuczna mina. Wieść o jego konflikcie z dyrektorem rozbiegła się lotem błyskawicy i wszyscy czekają na kpiarskie zagrywki Adasia, z których jest powszechnie znany. Zdobędzie się, czy nie? Jak zareaguje Malesa? Zdarzyło się już kiedyś, że zaproponował Koterowi wyjście za drzwi. A Malesa mówi:

– Z panem Koterem i z panią Nowicką już miałem okazję rozmawiać. Słucham. Jakie zamiary, pomysły, plany, mają pozostali?

A więc ją i Kotera wykluczył z kręgu ewentualnych zainteresowań. Nowy przypływ złości wyprowadza Rutę z równowagi. Toteż z zadowoleniem przyjmuje, że Jurek Górski występuje z projektem cyklu na temat dewiacji seksualnych. Przez moment nawet miga jej myśl, czy nie dotarły do niego jakieś przecieki z krakowskiego ośrodka. Ale nie. Gdyby tak było, Jurek za nic by takiej propozycji nie wysunął. Patrzy na Benedykta. On jednak pomysł Górskiego przyjmuje spokojnie. Pyta:

– Co państwo o tym myślicie?

Wszyscy milczą. I wtedy Ruta wypala:

– Sądzę, że temat interesujący i na czasie.

Benedykt przemyka po niej nie widzącym spojrzeniem.

– Znajdzie pan wśród lubelskich naukowców znawców tematu? – pyta Górskiego. – Po wyborach można by zacząć.

– Znajdę, dyrektorze. Nie tylko naukowców, ale i dewiantów, którzy zechcą wziąć udział w audycjach.

I nikt nie wątpi, że redaktor Górski wygrzebie i jednych, i drugich, choćby spod ziemi.

– Kto jeszcze? – pyta Malesa.

Wtedy jedna z praktykantek występuje z propozycją „Poczty karnawałowej”. Byłoby to coś podobnego do koncertu życzeń. Za odpowiednią opłatą każdy by mógł zaprosić własnego partnera do wybranego tańca. Na wizji prezentowałyby się pary z lubelskich klubów tańca towarzyskiego. Wszyscy uznają pomysł za dobry, bo to i więź z widzami, i trochę pieniędzy.

– Kto pomoże naszej młodszej koleżance? – pyta Malesa. I zanim ktokolwiek zdąży się odezwać, zwraca się do Ruty:

– Może ty? Zdaje się, że nie masz zbyt rozległych planów.

Złość napływa kolejną falą. Oto do czego się nadaje! Do pomocy młodszej koleżance. Przy okazji małe wytknięcie nieróbstwa. Tak jakby ona na tej połówce etatu nie robiła prawie tyle co Rączyńska, bo jeszcze i czołówki.

– Do karnawału z pewnością zdążę, dyrektorze – odpowiada nadgorliwym tonem.

Potem już nie ma okazji widzieć Benedykta aż do następnego dnia, kiedy to idzie po nagraniu do bufetu na herbatę. Tu przysiada się do niej Koter.

– Ruta! Mam pomysł. Nakręcimy na kogo głosują przedstawiciele różnych grup społecznych. Naukowcy, artyści, robotnicy FSC – i tak codziennie przez cały przyszły tydzień, aż do wyborów.

– Nakręcimy? My razem? Dyrektor będzie wręcz zachwycony – mówi Ruta z ironią.

– Jestem o tym przekonany.

Nie wiadomo – mówi serio czy kpi.

W tym momencie wkracza do pomieszczenia Malesa. Należy do tej grupy dyrektorów, którzy po papierosy na własny użytek chodzą do bufetu sami. Demonstracyjnie ich nie zauważa i po chwili z paczką papierosów i butelką pepsi w ręku zmierza do drzwi. Adaś podrywa się z miejsca..

– Można pana na chwilkę prosić, dyrektorze?

Malesa podchodzi do stolika, ale nie zdradza chęci, żeby zająć miejsce. Zmusza w ten sposób Kotera, żeby i on stał.

– Słucham!

Adasia to nie peszy. Przedstawia sugestywnie swój „znakomity” pomysł.

– Podejmuje się pan takiej dużej roboty?

– We dwoje zrobimy – mówi Adaś, wskazując gestem Rutę.

Malesa, jakby dopiero teraz ją zauważył, przez chwilę się przygląda.

– No cóż – mówi – róbcie. – I pospiesznie odchodzi.

– Zyg, zyg! Moje na wierzchu.

Koter wybucha triumfalnym śmieszkiem.

„Bezczelny to on jest” – myśli Ruta i robi się jej wyjątkowo przykro. Jeśli Benedykt zainteresował się Adasiem, czeka go chyba wiele gorzkich chwil. Już teraz wyraźnie widać, że Adaś zamierza się jego kosztem bawić. A Benedykt, zgodnie z tym co powiedziała niegdyś jego matka, jest rzeczywiście człowiekiem wrażliwym. Ruta sobie uzmysławia, że ci, którzy go od tej strony znają, mają w ręku przeciwko niemu niebagatelną broń. I ona nieraz z niej korzystała. Iluż Benedykt zaznał z jej strony złośliwostek. „Koniec!” – postanawia. Wydaje się jej, że cierpieć złośliwości jej i Kotera, to dla Benedykta byłoby za wiele. A Adaś mówi:

– Aj, aj! Ten nasz uroczy dyrektor, jakiż on ponad!

– Milcz lepiej. Wolę jego jednego niż dwu takich jak ty.

Koter przygląda się jej z przesadnym zdumieniem.

– Jako żywo! Nie miałem o tym pojęcia.

– Więc już je masz. Malesę cenię wyjątkowo wysoko.

Jeszcze nie jest pewny, czy Ruta nie żartuje. Trwa jakby w zawieszeniu, czekając z jej strony na jakiś gest czy słowo, po którym będzie można wybuchnąć żywiołowym śmiechem, obrócić wszystko w żart.

***

Kolejne spotkanie Ruty z Benedyktem ma miejsce w piątek wieczorem. Ruta zapakowała już dzieci do łóżek, przeczytała im bajkę „O psotnym chłopcu” i zmęczona przysiadła w kuchni. Roman poszedł przed dwoma godzinami na spotkanie autorskie pewnego wciąż „młodego” literata z kręgu redakcji „Akcentu”. Ruta więc, siedząc nad szklanką herbaty, może spokojnie powspominać wczorajszy pobyt u Marka, który znowu mocno odbiegł od jej wcześniejszych wyobrażeń. Tym razem Mareczek nie pozwolił się zostawić. Przyszedł do przedpokoju i z determinacją zacząć nakładać buciki. Gdyby umiał lepiej mówić, powiedziałby pewnie: „Jak nie zabierzecie mnie, pójdę sam!” Rutę ucieszyło to. Nie musiała dla Romana wymyślać jakiegoś godziwego pretekstu. „No cóż! Niech idzie” – wystarczyło. Poszli więc we troje. Mareczek szedł pośrodku, trzymany przez nie za rączki i kiedy już weszli do bramy domu Marka, wyswobodził z ich dłoni swoje, pobiegł na podwórze, gdzie obok drzewa siedział mały, chudy i brudny koci kostropyrz. Nie uciekał, może nie miał siły? Mareczek podniósł go i przytulił do piersi.

– Kicia! Kiciunia! – powiedział z zachwytem.

– Zostaw, synku. Chodź. Pan na nas czeka.

Spojrzała chłopcu w oczy i wiedziała, że kota nie puści. Pomyślała, że może na górze znajdzie się dla kociaka coś do zjedzenia, a odchodząc zostawią go i Marek jakoś się zwierzęcia pozbędzie. Tak Mareczek do mieszkania ojca wkroczył z przyciśniętą do piersi brudną kociną. Pierwszy kwadrans upłynął na karmieniu kota mlekiem. Kociak pił chciwie. Potem ostrożnie zjadł wrzucone do mleka kawałki chleba i wylizał spodek. Dopiero teraz Bogna siadła z Markiem do fortepianu. Mareczek nie pozwolił rozłączyć się z kotem. Zaniósł go do pokoju na fotel i siedzieli razem, słuchając lekcji. Ruta, zamiast doznawać w związku z bliską obecnością Marka spodziewanych wcześniej emocji, myślała w popłochu, jakich użyć argumentów, żeby synek zgodził się kota zostawić. Nie chciała go zabrać. Bez tego ma dość kłopotów. Poza tym kociak był brzydki i dość antypatyczny, a o ile wiedziała, Roman czuł do kotów awersję na skutek jakiegoś przeżytego w dzieciństwie wydarzenia. Bogna ledwo skończyła lekcję, też przybiegła do kota. Ruta uznała, że wszelkie tłumaczenia, że kot jest brudny, a kto wie czy nie chory, na nic się nie zdadzą. Postanowiła przecierpieć kolejny kwadrans. Powiedziała:

– Za dziesięć minut wychodzimy, a kot zostaje.

Dla Bogny było to jasne, ale Mareczek… Co by było, gdyby nie Marek?

Przyniósł z drugiego pokoju poduszkę i umieścił ją w kącie na podłodze.

– Połóż go tutaj – powiedział do synka. – On będzie tu spał i czekał, aż znowu przyjdziesz.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. I nagle Mareczek, jakby wszystko dokładnie zrozumiał i uwierzył ojcu, skinął główką, umieścił ostrożnie kota na poduszce i spokojnie poszedł z matką do przedpokoju.

– Coście tak długo siedzieli? – zapytał Roman.

Było o czym opowiadać. Sprawa kociaka rozrosła się do rozmiarów wielostronicowej nowelki. Zresztą najwięcej mówiła Bogna.

Mareczek wbrew oczekiwaniom matki o kocie nie zapomniał. Ledwo się rano obudził, zapytał: „kicia?” i później, kiedy go całowała przed wyjściem: „kicia?” i kiedy wróciła do domu – to samo. Zaniepokoiła się. Jeśli synek pójdzie na Królewską i kota nie zastanie, będzie zrozpaczony. Potem pomyślała: można mu powiedzieć, że kotek uciekł albo że przyszła kocia mamusia i zabrała synka, albo… Czy powinno się okłamywać własne dziecko? A męża? Wcześniej tylko milczała. Teraz zaczęła Romana okłamywać i idzie jej to coraz lepiej. Każdego kolejnego dnia będzie go okłamywała.

Dzwonek do drzwi. To Benedykt. Na szczęście dzieci śpią, bo zaraz by się rozbrykały. Zdumiało ją, że pojawia się o tak późnej porze, wobec ich wcześniejszego konfliktu tym bardziej niespodziewanie, i mówi kategorycznym tonem:

– Zbieraj się. Jedziemy robić reportaż z nocnego życia miasta.

– Nic z tego. Nie ma w domu Romka. A poza tym zaplanowałam na jutro bardzo duże pranie.

– Upierzesz w poniedziałek. Dam ci wolne.

– W poniedziałek od rana robię z Adasiem tę przedwyborczą sondę. Po południu też jestem zajęta. Siadaj. Dam ci herbaty.

Benedykt siada przy stole. Ruta zauważa, że wygląda jakoś mizernie. Robi się jej przykro z powodu tej odmowy. Już dawno nic razem nie nakręcali! Jego myśli biegną widocznie tym samym torem, bo mówi:

– A jeszcze zupełnie niedawno tak się nam dobrze razem pracowało.

– Właśnie.

Podnosi na nią znad szklanki oczy i cedzi przez zęby:

– Mam ogromną ochotę wyrzucić tego błazna na zbity pysk!

I Ruta od razu wie, o kim mowa.

– Myślałam…

– Głupio myślałaś. Coraz częściej żałuję, że ci to o sobie powiedziałem. Robisz z tego od czasu do czasu, delikatnie mówiąc, niewłaściwy użytek.

Jak przykro! Znowu ostro odczuwa potrzebę lojalności wobec Benedykta.

– Chyba masz rację. Coś takiego we mnie jest. Nie bez powodu pewien człowiek nazwał mnie „diabełeczką”.

– Owo blond zjawisko?

– Zjawisko?

– No ten, co się zjawił parę razy to tam, to tu.

– To jest ojciec Mareczka – wyznaje niespodziewanie Ruta.

– Wiem. Wtedy pod ośrodkiem powiedział mi.

I Ruta sobie uprzytomnia, że Benedykt przez tyle czasu znał prawdę, a w przeciwieństwie do niej, nie pokwapił się zrobić z niej jakiegokolwiek użytku. A Malesa pyta:

– Już ci się nie narzuca?

– Doszłam do wniosku, że Mareczek powinien się z ojcem widywać.

Patrzy na nią uważnie.

– A co na to Romek?

– Romek nic nie wie. Zupełnie nic.

Wciąż to uważne spojrzenie.

– Więc doszłaś do wniosku, że syn powinien widywać ojca? Ty zapewne też. Więc to tak! A ucierpiałby Adaś.

– Co do tego ma Adaś? – pyta Ruta trochę zła.

Benedykt miesza ostrożnie cukier.

– Okazuje się, niewiele. Ot! Przestałaś mnie od jakiegoś czasu zauważać.

– Ja ciebie? To ty mnie przestałeś zauważać! Już tylko nadaję się do pomocy młodym koleżankom! – krzyczy tym bardziej zła, że to on ma rację.

– Widzę, że sobie zupełnie sympatycznie rozmawiacie – mówi Roman wchodząc do kuchni.

Siada do kolacji i po chwili zwraca się do Benedykta:

– Może zaprezentowalibyście w jakimś cyklu lubelskich literatów? Coraz trudniej w tym środowisku.

– Co o tym myślisz? – Benedykt spogląda na Rutę.

– To ty jesteś od decydowania – mówi naburmuszona.

– Czegóż ona tak się ostatnio na ciebie wścieka? – pyta Roman wskazując wzrokiem żonę.

Malesa przez chwilę jakby się zastanawiał.

– Może dlatego, że ja się wściekam na nią?

I Ruta jest pewna, że od kogo jak od kogo, ale od Benedykta Roman się na pewno o Marku nie dowie.