1

Zaczyna się to jak powieść albo film sensacyjny. Wieczór. Pusta i słabo oświetlona ulica. Do idącej śpiesznie kobiety zbliża się dwu mężczyzn. Jeden chwyta ją pod ramię, drugi za torebkę. Krótka szamotanina. Przy krawężniku hamuje z wizgiem skoda. Kierowca błyskawicznie eliminuje jednego z napastników uderzeniem w szyję, drugiego kopniakiem w goleń.

– Wsiadaj! – woła do kobiety.

Ruszają. Za zakrętem nieco zwalnia i pyta:

– W porządku?

– Niezupełnie.

Odpowiedź pada dopiero po chwili. Mamy czas pomyśleć, że to zapewne jakaś szajka przestępcza czyhała na łup przekazywany przez kurierkę konkurencji, a tymczasem kobieta nie dostarczyła owego pożądanego przez obie strony przedmiotu (o ile to przedmiot), i to zapewne z jakiegoś istotnego powodu, co wkrótce powinno się wyjaśnić. Na razie mężczyzna zadaje kolejne pytanie:

– Zrobili pani coś złego?

Zaskakuje nas tą „panią” po uprzednim zwracaniu się przez ty.

– Ach, nie. Ale skoro dwu osobników mnie napadło, a trzeci porwał i wiezie w nieznane, trudno uznać, że wszystko jest w porządku.

Mężczyzna wybucha krótkim śmiechem.

– Gdzie panią podwieźć?

– Jeżeli pan aż tak uprzejmy, na Balladyny.

Skoda przyspiesza. Po kilku minutach kobieta mówi:

– To już tutaj. Dziękuję.

Wysiadają oboje.

– Odprowadzę panią do drzwi – mówi on. – Nie mogę pozwolić, żeby mój dotychczasowy wysiłek poszedł na marne.

Wejścia do klatek schodowych są po drugiej stronie bloku, trzeba go obejść dookoła.

– Jeszcze raz dziękuję. – Kobieta wyciąga na pożegnanie dłoń.

– Drobiazg – odpowiada, jakby każdego dnia obezwładniał co najmniej kilku przestępców.

Zaczynamy domniemywać, że to raczej dzielny młody oficer policji.

– Pani pozwoli się przedstawić? Jestem Łukasz Olecki.

Pewnie zauważył, co i my zauważyliśmy w momencie, kiedy na klatce schodowej ktoś zapalił światło, że kobieta jest młoda i warta zainteresowania.

– Wisława Konieczna.

Na twarzy mężczyzny wyraz zastanowienia.

– Gitara klasyczna!

– Skąd pan wie?

– Przecież na mieście wiszą plakaty.

– Zauważył pan? W takim razie zapraszam na koncert.

– Akurat w piątek mam dyżur. Ale teraz z kimś się zamienię i przyjdę. Przyjdę na pewno. Dobranoc! – Kłania się i odchodzi.

A my zaczynamy się zastanawiać, czy nie popełniliśmy kolejnego błędu co do profesji bohatera. Bo czy policjant powiedziałby „mam dyżur”? Raczej „mam służbę”. A poza tym czy policjant nie próbowałby zatrzymać przestępców przyłapanych na gorącym uczynku? Więc może jest to instruktor lub zapaśnik judo, bo z tamtymi poradził sobie nader sprawnie. Jeśli nasze myśli biegną zbliżonym torem, to są niemal tożsame z myślami kobiety, która właśnie weszła na drugie piętro i otwiera drzwi dwupokojowego mieszkania oznaczone numerem dwadzieścia dwa. Gdy przed kilku miesiącami się tutaj wprowadzała, ów zbieg wielu dwójek uznała za dobry omen. Nowy etap życia rozpoczęła półrocznym tournée po krajach skandynawskich. Do rodzinnego miasta wróciła dopiero z początkiem maja. Opromienionej zagraniczną sławą zaproponowano kilka koncertów. Najbliższy – w piątek w Lublinie.

Obserwujemy ją stojącą pod prysznicem. Jest smukła, dość wysoka, o szczupłych biodrach i niedużych piersiach. Chyba mało wysportowana. Przypomina nadmiernie wybujałą roślinę. Szczególnie teraz, kiedy obfite, poskręcane w pierścionki włosy, ukryła pod foliowym czepkiem i głowa wygląda jak mający się właśnie rozwinąć pąk. Spłukuje się zerkając od czasu do czasu w lustro. Nie jest widocznie zadowolona z tego, co widzi, bo demonstracyjnie odwraca się tyłem, dzięki czemu mamy okazję odkryć na jej prawym pośladku niewielką sympatyczną myszkę, co nagle przydaje seksowności temu trochę chłopięcemu ciału. Wyciera się delikatnie. Raczej osusza. Ściąga czepek i włosy uwolnione zaczynają w świetle połyskiwać jak świeżo wydobyte z łupin kasztany. (Ile w tym wysiłku natury, a ile sztuki fryzjerskiej?) Zbliża twarz do lustra i palcem przechyla nos nieco na lewo. Skojarzenie! Kiedy stali pod domem bokiem do źródła światła, wydawało się, że ów mężczyzna ma skrzywiony nos. Więc i ona to zauważyła? Narzuca bawełnianą krótką koszulkę i wychodzi z łazienki. Zbliża się do okna. Wygląda. Może chce sprawdzić, czy nie wartuje tam jej obrońca. Daje susa na tapczan. Syk bólu! Siada i ostrożnie zaczyna obmacywać rękę, którą przed półgodziną ścisnął jeden z napastników. Badanie trwa dość długo. Pewnie się zastanawia, czy nie przedsięwziąć jakichś zabiegów (kompres, masaż), wreszcie kładzie się na wznak, żeby nie przycisnąć nadwerężonej ręki i wkrótce zasypia.

***

W tym samym czasie nasz bohater bohatersko zmaga się z kolacją zostawioną mu przez matkę na kuchennym stole. Właśnie w telewizji kończy się film i Jadwiga Olecka staje w drzwiach.

– O! raczyłeś zawitać w niskie rodzinne progi.

Łukasz kiwa głową, bo usta ma pełne. Dopiero kiedy przełknie, mówi:

– Mamo, twój syn uratował dzisiaj piękną księżniczkę!

Olecka zaintrygowana podchodzi i siada przy stole.

– Otrzymałeś obietnicę jej ręki i połowy królestwa?

– Niestety, tatusia-króla przy tym nie było. Pusta ulica, ona, dwu przestępców i ja, zmotoryzowany superman.

– Więc to nie w szpitalu? No, no!

Podziw w głosie matki jest trochę przesadny. Włosy ma mocno szpakowate, oczy bardzo niebieskie, jak u syna.

Jednocześnie zauważamy, że to skrzywienie nosa Łukasza nie było efektem bocznego oświetlenia. Ono rzeczywiście istnieje.

– I cóż zrobiłeś z tą piękną? – pyta matka.

– Odwiozłem do domciu, jak na dżentelmena przystało.

– I ułożyłeś do łóżeczka?

– O, co to, to nie! Kobiet w łóżeczkach to ja mam dosyć w szpitalu. A po dyżurze stanowczo wolę łóżko własne.

– Ach! Łukasz, Łukasz. Nawet księżniczki nie budzą twoich zapałów.

– Dobrze wiesz, że jest taka, która budzi wszystkie moje zapały.

Twarz pani Jadwigi nagle poważnieje.

– Proszę cię, tylko nie to! Dość mam zmartwienia z Agnieszką.

Łukasz skończył posiłek. Siedzi nad szklanką nagle zamyślony. Teraz kiedy przestał jeść i mówić, obok skrzywienia wąskiego, dość długiego nosa widać także lekkie skrzywienie ust. Ze zwichrzoną czupryną wygląda trochę jak smutny diabeł.

– Wiesz – mówi do matki – jakiś czas temu oświadczyłem się jej.

– Łukasz!

– Dostałem kosza! A w tym koszu okazałego arbuza. Woli tamtego.

Olecka blednie, patrzy przestraszona, więc Łukasz prędko dodaje:

– Woli Matuszewskiego. Chyba rozumiesz, jak ubliżające jest dla mnie przegrać z takim staruszkiem.

– Nie przesadzaj – mówi z wyraźną ulgą matka. – Matuszewski wcale nie taki stary i zupełnie przystojny mężczyzna. Ceniony naukowiec, profesor, a nie ledwo wypirzony lekarz. I kocha ją.

– A ja jej nie kocham?

– Raczej pożądasz. A to przecież nie to samo.

Łukasz patrzy uważnie.

– Czasem wolałbym nie mieć takiej mądrej rodzicielki. To wtedy, kiedy mnie tak czymś rąbniesz przez łeb jak w tej chwili. Tak. To jest bardzo możliwe, że ona wybrała tamtego, bo ją kocha, a ja „tylko pożądam”.

Wstaje i odchodzi do łazienki.

Oleckiej zapewne przykro. Sprząta po synu naczynia i po pewnym czasie z jej piersi wydobywa się westchnienie. Gdy na koniec starannie wyciera stół, przychodzi roznegliżowany Łukasz. Lekko ją przygarnia.

– Chyba się nie gniewasz? Ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego chcesz mnie na gwałt wepchnąć w ramiona jakiejś pierwszej lepszej dziewczyny. Źle ci mieć w domu chociaż jedno dziecko? Tamtych dwoje już przepadło na amen.

– Więc pierwsza lepsza czy księżniczka? – pyta przekornie matka.

– Taka tam chudzina z szopą loczków na łepetynie. – A po chwili: – Może być. W piątek obejrzę ją sobie dokładniej i przy dobrym świetle, bo zaprosiła mnie na koncert.

– Na koncert?

– No tak. Grywa na gitarze klasycznej. Może zauważyłaś na mieście plakaty: Wisława Konieczna! Po tournée w Szwecji i Danii wystąpi w Lublinie.

– To znaczy, że to tylko taka przelotna ptaszka?

– Chyba nie. Nie wiem. Odwiozłem ją nie do hotelu, a na Balladyny, do zwykłego domu. Ale może zatrzymała się u rodziny albo u znajomych. Pójdziesz w piątek ze mną?

– Przecież wiesz, że ojciec wraca. Nigdy by mi nie wybaczył, gdybym nie czekała na niego z utęsknieniem i dobrą kolacją. – A po chwili wybucha śmiechem. – Wirtuozka gitary klasycznej i ty! Czysty surrealizm!

Łukasz zaczyna śmiać się razem z matką. Zaśmiewają się oboje tak serdecznie i na tyle długo, że narzuca się wniosek, iż to jeden z tych przypadków, gdy dwoje ludzi jest nastrojonych na ten sam ton.