12
– Ach, ty badylku! – mówi czule Łukasz leżący obok Wiśki w łóżku.
– To ma być komplement?
– Oczywiście, że nie. Proste stwierdzenie faktu.
– Chyba powinnam się obrazić.
– Spróbuj!
– A jak spróbuję?
– Ty przekorny badylku! Po co włożyłaś tę koszulinę?
– Koszulinę? Ten wytworny strój produkcji duńskiej nazywasz koszuliną? Myślałam, że na mój widok w tym cudzie popadniesz w zachwyt, a ty nawet nie raczyłeś go zauważyć.
– Raczyłem, raczyłem. Za bardzo mi przeszkadza, żebym go nie zauważył. Czy mogę to cudo z ciebie zdjąć i odwiesić z szacunkiem na krzesło? Po co ma się gnieść? Będziemy sobie od czasu do czasu na nie zerkać w celu doznawania wzruszeń estetycznych.
– Jeszcze nie. Niech pobędę w tej dyskretnej wytworności. Nawet jeśli ty jej nie doceniasz, ja tak.
Na szczęście jest to strój obszerny, więc ręce Łukasza mogą bez przeszkód wkraść się pod spód. Odnaleźć tam szczupłe ciało, o którym Łukasz wie, że jest mocno opalone i gdyby nie owa duńska szata kontrastowałoby pięknie z błękitem pościeli. Dostarczyłoby mu daleko żywszych wzruszeń niż to dzieło przemysłu bieliźniarskiego.
– Zagaś światło.
– Jeszcze nie. Niech sobie popatrzę z bliska na twój piegowaty nos.
– Jesteś niemożliwy! Zgaś!
– Zgaszę, jak zdejmiesz z siebie tę szatę Ofelii.
– Ofelii?
– Skoro Hamlet był Duńczykiem, to Ofelia Dunką i zapewne nosiła duńskie koszule.
Dopiero po chwili Wiśka mówi:
– Zostałam pokonana. Nie twoim ultimatum. Temperaturą panującą w tym pomieszczeniu. Zagaś światło i otwórz szerzej okno.
Gdy Łukasz wraca na tapczan, „szata Ofelii” gdzieś się zapodziała, ale światło zgaszone, więc nie ma możliwości podziwiać opalenizny Wiśki na niebieskokwietnym tle. Może natomiast objąć ją mocno, a potem przekręcić się na wznak i mieć na sobie rozgrzane szczupłe ciało. Znowu zupełnie blisko.
– Za każdym razem, kiedy zapinałem śpiwór, myślałem, że to niesprawiedliwe, że powinnaś być razem ze mną.
– W tym śpiworze?
– No tak.
– Nie myślisz, że byłoby trochę ciasno?
– Przeszkadza ci, że jesteśmy tak ciasno przytuleni?
– Na razie nie.
– Całe szczęście!
Łukasz milknie i zaczyna wodzić ustami po twarzy Wiśki. Twarz delikatnie pachnie, i włosy.
– Ten zapach! – mówi Łukasz. – Żadnego mężczyzny nie pozostawi bezczynnym!
Ów slogan z reklamy telewizyjnej wygłasza przesadnie namiętnym szeptem i Wiśka parska śmiechem.
– Za grosz w tobie powagi.
– Przez całe dwa tygodnie byłem chodzącą powagą. I to jak chodzącą! Chyba nie przyniosłem ci wstydu?
– Taki relaksowy rajd. W góry by cię pogonić.
– Phi! Góry, doliny, co to dla takiego supermana jak ja.
– Nie wiedziałam, z kim mam do czynienia.
– Czas, żebyś się dowiedziała.
Trzymając ją nadal w objęciach przetacza się na wierzch. Z męską stanowczością próbuje zaanektować jej wnętrze. Bez powodzenia.
– Nie chcesz mnie, badylku? – Wypada z roli supermana.
Wiśka bezradnie milczy. Dlaczego mężczyznom zależy tylko na tym jednym? Tak dobrze było leżeć w jego objęciach, czuć jego wargi na twarzy. Trochę żalu, a trochę pretensji.
Łukaszowi wstyd, że znowu się pośpieszył. Kładzie się na boku. Jego dłoń krąży jak pszczoła nad kielichem kwiatu – łono, biodra, uda, łono… Potem palce zanurzają się ostrożnie w ciemnym gąszczu. Nagły ruch głowy na poduszce. Ręka zamiera. Wiśka przekręca się na brzuch, umyka jego dłoni.
Łukasz leży na wznak – bezradny, odrobinę zły. Przez cały rajd czekał na moment zbliżenia. Mało! Miał nadzieję, że czeka także Wiśka.
Bierność i milczenie Łukasza powodują, że po chwili ona się przysuwa, przytula całym ciałem, kładzie dłoń na jego piersi.
– Serce tak mocno ci bije. Tuk, tuk!
– Jeszcze tak.
W tych dwu słowach mieści się cała gorycz jego zawodowych doświadczeń. Spłoszona cofa rękę, ale prawie zaraz wyciąga ją ponownie. Obejmuje Łukasza i delikatnie próbuje obrócić ku sobie. Osiąga cel. Znowu leżą obejmując się wzajemnie.
– Jak dobrze!
Fallus Łukasza uznaje to za prowokację.
– Widzisz, co zrobiłaś?
– Mnie to nie przeszkadza.
– Ale mnie tak.
– Zaczekaj trochę. Jeszcze trochę!
– Dobrze, badylku.
Pożądanie miesza się z czułością.
Wreszcie Wiśka przesuwa kolanem po jego biodrze, pieszczotliwie. Otwiera się przed Łukaszem. „Och, badylku! Niby nic nie wiesz o seksie, a może więcej niż ja.”
Czułość miesza się z pożądaniem.
Po tym długim czekaniu na zbliżenie nie stać Łukasza na zbyt wiele. W każdym razie na mniej, niżby sobie życzył. Leży z głową Wiśki przygarniętą do piersi. „Jeszcze będziesz mi śpiewała, turkaweczko! Postaram się.” Zasypia.
„Kim jest ten człowiek w moim łóżku? Ten mężczyzna w moim łóżku?” Wiśka patrzy na profil śpiącego Łukasza. „Czego po nim oczekuję?” Z prostej ostrożności udaje, że niewiele. Przecież cała ich znajomość to przypadek. „Kochanek! Kochanek?” – to Wiśkę trochę rozśmiesza. Zawsze sobie wyobrażała, że za przyczyną kochanka doznaje się jakichś niebywałych emocji, że w ramionach kochanka omdlewa się z rozkoszy. Że pocałunek kochanka przyprawia o zawrót głowy. Za przyczyną Łukasza niczego takiego nie doznaje. Na widok Danka, gdy myślała o Danku, jej serce przyśpieszało bieg. Wspomnienie Łukasza, jego obecność budzi porcję przyjaznej czułości. Olaf był nią zainteresowany naprawdę poważnie. Dostrzegał w niej kobietę godną własnego nazwiska, przyszłą matkę małych Peterseniątek. Łukasz? Zdaje się, że jedyną rzeczą, którą traktuje poważnie, jest szpital. Dlaczego w takim razie przyjeżdżał do Grabówki? Dlaczego poszedł z nią na rajd? Delikatnie przeciąga palcem po jego nosie, wyczuwa skrzywienie. „Mój ty przypadku: były – teraźniejszy – przyszły?” Wiśka sobie uprzytomnia, że słowo „przypadek” w medycynie używane jest w nieco innym znaczeniu. To pacjent i jego choroba stanowią ciekawy przypadek. I być może, dla Łukasza takim ciekawym przypadkiem jest ona. A jutro czy za tydzień zabierze do samochodu inną dziewczynę, nowy ciekawy przypadek. A ona zostanie sama, bogatsza o doświadczenie: Łukasz Olecki, kardiolog. Gdyby jednak właśnie ona stała się dla Łukasza najnajciekawszym przypadkiem i nie miałby już ochoty zabierać do samochodu żadnych innych dziewczyn, co wtedy? Co wtedy?… Zasypia.
Nad ranem niespodziewanie śni się Wiśce mężczyzna, z którym obcowała zaledwie przez kilkanaście dni ubiegłego lata – właśnie w trakcie rajdu po Bieszczadach, bogatego w jagody z Magury Stuposiańskiej. Mężczyzna, z którym sypiała pod jednym namiotem, ponieważ dwoje ich partnerów przypadło sobie do gustu i poprosili o tę przysługę. Mężczyzna kochający inną kobietę, o czym powiedział jej pierwszego dnia i w ten sposób sprowadził ich wzajemne kontakty na płaszczyznę czysto koleżeńską. Świetnie im się obok siebie sypiało, szło, rozmawiało. Wiśka obolała psychicznie po przejściach z Dankiem przyjęła to jako dar losu. Była tamtemu wdzięczna za jego życzliwą obecność. Aż wbrew postanowieniu, że na rajdzie nie weźmie do rąk gitary, ostatniego wieczoru wzięła od Antka instrument i grała dla tamtego, z którym już następnego dnia miała się rozstać. Grała jeden za drugim swoje ulubione utwory. A teraz siedzą naprzeciwko siebie przy suto zastawionym stole. Uśmiechają się do siebie poprzez ten stół.
Łukasz przeciwnie. Śni jedno z najnieprzyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa. Miał osiem lat i matka kazała mu zabrać na plac zabaw trzyletnią wówczas Agnieszkę. Agnieszka, osoba nadmiernie samodzielna, zaraz za drzwiami wyrwała dłoń z ręki brata i stoczyła się w dół po schodach. Ten widok spadającej Agnieszki utrwalił się w psychice Łukasza, zakodował się pretensją do siostry o przeżyty stres. I teraz Łukasz znowu przeżywa moment strachu z powodu spadającej ze schodów Agnieszki. Jednak ta Agnieszka jest już dorosła i strach Łukasza jest bardziej „dorosły”, dotkliwy w inny sposób.
Budzi się przepełniony tym strachem, z wyrzutami sumienia, bo gdy wrócili wczoraj późnym popołudniem, nie zadzwonił do domu, nie dowiedział się, co słychać, postanowił udawać przed rodziną dalszą nieobecność, pobyć sam na sam z Wiśką, na co czekał niecierpliwie przez cały rajd. Teraz się podrywa, rzuca wzrokiem na zegarek. Siódma czterdzieści dwie. Wiśka otwiera oczy. Patrzy jakby odrobinę zaskoczona widokiem Łukasza.
– Mogę zadzwonić?
– Jeżeli nie wyłączyli telefonu. Nie pamiętam, czy opłaciłam.
Łukasz niespokojny wyskakuje z pościeli. Dopiero kiedy wróci, mówi:
– Przyśniło mi się, że Agnieszka spadła ze schodów. Musiałem zadzwonić – usprawiedliwia swoje nagłe odejście. – A tobie co się śniło? – Całuje czubek jej nosa.
– Pewien niebieskooki blondyn. Jasny blondyn.
– To tak? Leżysz w łóżku ze mną, a śnisz o innym?
– I ty śniłeś inną kobietę.
– To tylko siostra.
– A on jak brat. Rok temu szliśmy razem przez Bieszczady.
– Ryzyk-fizyk!
– Ach, nie. Z Jerzym na tym rajdzie zamieniłam ze trzy zdania, a może tylko dwa.
– Naprawdę nie wiem, skąd wokół ciebie biorą się te stada niebieskookich blondynów. To jest wręcz nieprzyzwoite. A kysz! A kysz! Odczyniłem. Możesz teraz zająć się kimś o nieco ciemniejszym owłosieniu.
– A ty, czym się zajmiesz?
– Ja będę tylko leżał i „przeżywał”, jak przystało na konesera.
– Konesera?
– No tak, pani artystko!
Łukasz demonstracyjnie układa się na wznak, przymyka oczy, czeka. Czeka na próżno. Uchyla powiek. Wiśka wsparta na łokciu uważnie go obserwuje.
– Co tak patrzysz? Porównujesz mnie z tamtym wyśnionym?
– Zgadłeś.
Chwyta ją w ramiona, przyciska.
– Wiśka! – mówi groźnie. – Nie wolno ci tego robić. Ja jestem nieporównywalny.
– Nie wiedziałam – wyznaje nadmiernie pokornym tonem.
– Ale już wiesz. Od tej pory już tylko ja, ja i ja.
– Pieczeń wołowa jest, owszem, smaczna. Jednak o wiele smaczniejsza z odrobiną borówek.
– Z dwojga złego wolę być porównywany z pieczenią niż z jakimś tam blondynem.
– Po naszym żywieniu się na rajdzie nie powinny cię dziwić skojarzenia gastronomiczne.
– I nie dziwią. Zresztą, nie tylko w tej jednej dziedzinie musimy nadrobić porajdowe zaniedbania.
Znowu zaczyna wodzić ustami po twarzy Wiśki.
– To nie jest sprawiedliwe – mówi po chwili. – Dlaczego ty wcale mnie nie całujesz?
Wiśka zaskoczona szuka w myśli odpowiedzi.
– Kompletny brak wprawy. Tak. To chyba jest główna przyczyna.
– Czyż nie jestem wdzięcznym obiektem do ćwiczeń?
– Doprawdy, nie wiem.
– Nie masz ochoty się przekonać?
– Nie teraz! Nie dzisiaj!
Mówi to dość pośpiesznie, co Łukasza niemiło dotyka.
– Doskonale! Odłożymy całowanie na kiedy indziej.
Leżąc na boku odsuwa się górną połową ciała, za to biodra Wiśki mocno przygarnia. Odnajduje palcami znamię i natychmiast silnie podniecony stara się w niej zagłębić. Po kilku próbach osiąga cel. Tym razem ma pełną kontrolę nad sytuacją. Opanowuje przypływy pożądania, umiejętnie przedłużając stosunek.
– Ty nie jesteś żadna Wiśka, tylko Wisełka – mówi, ostrożnie penetrując kolejny raz jej wnętrze.
Wiśka nie odpowiada. Odchyla się do tyłu. Jej ciało jest teraz wygięte w łuk. Łukasz wyczuwa – coś się zmieniło. Czyżby dotychczasowe jego starania przyniosły efekt? Wiśka, która wcześniej patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek, co go trochę peszyło, zatula mocno oczy.
– Co, Wisełko?
Nie odpowiada. Lekuteńko marszczy cienkie brwi. Na twarzy wyraz napięcia czy oczekiwania. Łukasz nabiera pewności, że wreszcie usłyszała sygnały nadawane przez jego ciało, zaczęła je odbierać. Uradowany traci kontrolę nad własnymi reakcjami. Przekracza granicę, zza której już nie może się cofnąć. Gdy po chwili chce się od Wiśki odsunąć, ona szybkim ruchem dłoni przytrzymuje jego biodra. Nie ma wątpliwości – to odpowiedź; sygnał przesłany w przeciwnym kierunku. I Łukasz przekonany, że zbyt późny, szepcze:
– Nie będziesz już, Wisełko, miała z niego pociechy.
– Nieprawda! Zaczekaj! Jeszcze chwilę zaczekaj.
Trwa tak nadal, mocno przytulona.
W zasadzie Łukasz ocenił reakcje Wiśki prawidłowo. Jednak z jej strony były to odczucia o wiele subtelniejsze, o wiele słabsze, niż przypuszczał. Zaledwie odrobina erotycznego podniecenia. Zaledwie cień rozkoszy, a raczej jej przeczucie zniweczone końcową energiczną akcją Łukasza.
Właśnie to przeczucie kazało Wiśce wyciągnąć rękę, wykonać ów znaczący gest. Nie chciała, żeby odszedł. Pierwszy raz zapragnęła, żeby nadal był blisko, żeby nie odchodził.