14
Przez cały tydzień Łukasz nie potrafi się zdecydować, czy to ma być syn czy córka. W końcu zaczyna się podśmiewać z tego swojego niezdecydowania, które przecież i tak nie ma żadnego znaczenia. Natura już zdecydowała sama i on nie ma tu nic do gadania.
Jedzie do siostry dokładniej pooglądać Wojtusia. Wcześniej niby siostrzeńca widział, a jakby nie. Teraz ogląda go nieco szczegółowiej. Tamto będzie podobne. Będzie miało tak samo maleńkie łapiny i paznokietki i taką samą malusieńką piętę, nie większą niźli czubek kciuka Łukasza.
– Jak myślisz, Agnieszka. Warto sobie zafundować takiego kawalera?
– Oczywiście, że warto.
Odpowiada z takim przekonaniem, że Łukaszowi pozostaje tylko uwierzyć.
Wkrótce wracają ze sklepu Andrzej z Natalką. I Łukasz patrząc na „chorą” twarz Andrzeja uprzytomnia sobie, że tamten zapewne też wie o ślubie Ewy i jakoś to po swojemu przeżywa. Przemaga awersję do szwagra, mówi:
– Udał ci się syn nie gorzej od córki. Chyba i ja muszę pomyśleć o jakimś potomstwie.
Tamten przemyka po nim nic nie widzącym wzrokiem i wychodzi z pokoju. Nie potrafi zaakceptować obecności Łukasza.
Wieczorem dzwoni do Oleckich Aldona Thylmanowa.
– Łukasz! Wybierasz się na ślub Ewy?
– A powinienem?
Jest zaskoczony. Zajęty problemem własnego ojcostwa wcale się nad tym nie zastanawiał. Choć niezupełnie tak. Jakiś czas temu Paweł Korczyński mu uświadomił, że jego obecność nie jest tam pożądana.
– Chcę po prostu wiedzieć, czy mamy liczyć na twój samochód.
– Ach! Więc to nie chodzi o moją szlachetną osobę, tylko o samochód? Dysponuj nim, Aldonko, wedle własnego uznania.
Poczuł się naprawdę mocno dotknięty. Do ślubu Ewy zaledwie kilka dni. Najwyraźniej nie myśli go zapraszać, skoro dotychczas nie zaprosiła. Samochód? Proszę bardzo! Może pożyczyć.
Teraz już myśli Łukasza biegną podwójnym torem. Robi się z tego prawdziwy melanż. Ślub Ewy – szpital – jego ślub – wyjazd – dziecko – szpital – Ewa – on i Wiśka – ich rodziny… W to wszystko dzwoni telefon – Ewa!
– Łukasz, to ty? Chcę cię zaprosić na ślub. A jeśli znajdziesz czas to i na wesele.
– Ty dobrze wiesz, że nie dysponuję własną osobą z pełną swobodą. To dla mnie trochę mało czasu, żeby zmienić plany.
Wypomina jej zbyt późne, jego zdaniem, zaproszenie.
– Nie gniewaj się. Ja sama wcześniej nie wiedziałam, czy do tego ślubu dojdzie. Chciałabym, żebyś był. Przyjdziesz?
W głosie Ewy jest coś, co budzi niepokój Łukasza. Pamięta, w taki sposób mówiła zaraz po śmierci męża.
– Spokojnie, Ewulka, spokojnie. Postaram się przyjść.
– Dziękuję.
Co tam się wydarzyło, że była gotowa w ostatniej chwili zmienić plany? Może zadzwonić do Aldonki, zapytać. Jakoś głupio.
***
Ewę ma okazję zobaczyć dopiero przed salą ślubów – twarz ma pobladłą, oczy pełne niepokoju. Obok Matuszewski – jakby nagle postarzały, ale spokojny. Zbyt spokojny jak na chwilę, która jest zwieńczeniem jego marzeń. Ewa w jasnoniebieskiej sukni – wciąż tak samo piękna i pożądana. Spotykają się wzrokiem i ona próbuje się uśmiechnąć.
Zaraz zaczyna się ceremonia. Łukasz słowa przysięgi małżeńskiej odbiera niezwykle osobiście – wszak niedługo przyjdzie mu je powtarzać. Biegnie myślą do Wiśki – czy myśli o nim? czy tęskni? Jeszcze cztery dni i przyjedzie. Będą wreszcie mogli omówić te wszystkie ważne sprawy, o których nie mógł decydować sam. Tamci dwoje już podpisują akt małżeństwa. Także świadkowie – Aldonka i Paweł Korczyński. Michał robi zdjęcia. Teraz chowa aparat, składa nowożeńcom życzenia. Wkrótce podchodzi do nich i Łukasz.
– Niech ci się spełni, czego czekałaś, Ewuniu.
– Dziękuję ci! Pojedziesz z nami, prawda?
– Jeśli zaprosi mnie także twój mąż… Szczęścia, profesorze.
– Zapraszam. Z całego serca. – Kwestię szczęścia pomija milczeniem.
Nieliczne grono ślubnych gości mieści się doskonale w trzech samochodach. Na przodzie nowożeńcy z Piotrusiem i Korczyńskim. Łukasz wiezie zaprzyjaźnioną z Ewą rodzinę Lisowskich, na końcu Michał z żoną i synkiem.
To zdarza się w połowie drogi. Pierwszy samochód niespodziewanie skręca do krawężnika i zatrzymuje się jakoś krzywo i niezdarnie. Po chwili wyskakuje z niego Ewa i podbiega do Łukasza.
– Chodź! Szybko!
Łukasz zastaje Matuszewskiego z głową na kierownicy, z zamkniętymi oczyma.
– Niech Michał opróżni samochód i podjedzie od lewej.
Po chwili mkną na sygnale do kliniki. Michał przy kierownicy, obok Ewa. Z tyłu Matuszewski w objęciach Łukasza.
Seria rutynowych zabiegów i badań. Nie, to nie zawał. Silna nerwicowa reakcja. Wzruszenie spowodowane ślubem? A przecież coś tam się jeszcze kryje i on, lekarz, powinien o tym wiedzieć. Musi porozmawiać z Ewą.
Ewa oczy ma ogromne i zrozpaczone, usta pobladłe.
– Łukasz – mówi z trudem – powiedz, że to nie zawał.
– To nie jest zawał.
Na jej twarzy ulga. Przymyka oczy, spod powiek zaczynają spływać łzy.
– Ale to nie znaczy, że wszystko w porządku. I lepiej, żebym wiedział dlaczego.
Milczy tak długo, że Łukasz nabiera pewności, że niczego się od niej nie dowie. Dopiero wtedy szeptem:
– W tamtym tygodniu byłam w Warszawie. Natknęłam się w hotelu na Andrzeja. Spędziliśmy razem tę noc.
Jak określić uczucia, których doznaje Łukasz? Oburzenie, gniew, strach o Agnieszkę, ulga, że nie został mężem tej kobiety. Ma ochotę złapać ją za ramiona i trząść. Wytrząsnąć z niej to, co niszczy innych. Potem pojechać i spoliczkować Andrzeja. Biedna Agnieszka!
– A profesor o tym wie? – pyta próbując się opanować.
– Tak. Powiedziałam mu.
– Po tych doświadczeniach z Tomaszem nie zawahałaś się powiedzieć?
– Nie mogłam inaczej, skoro mieliśmy wziąć ślub.
– Rozumiem. Taka jesteś prawdomówna, taka szlachetna. A Agnieszka to śmieć – nie potrafił się powstrzymać.
Na bladą twarz Ewy występują rumieńce.
– Nie masz racji – mówi drżącym, ale opanowanym głosem. – Ja ten ślub wzięłam nie tylko dla siebie i Piotrusia, także dla Agnieszki.
– Przepraszam! – mówi po chwili Łukasz. – Zaczekaj jeszcze chwilę. Pójdę do niego. W holu jest automat. Zadzwoń do domu, że nie jest źle, i że wkrótce przyjedziemy.
Matuszewski leży w izolatce pogrążony w bieli i ciszy.
– Już lepiej? – pyta Łukasz.
– Dawno nie było mi tak dobrze. To już niedługo, prawda?
– Muszę pana, profesorze, rozczarować. To zaledwie chwilowa niedyspozycja. Możemy jechać do domu.
Na twarzy Matuszewskiego autentyczne przerażenie.
– Nie, nie. Pan się myli. Przecież czuję, przecież wiem, że jestem ciężko chory. Proszę, niech mi pan pozwoli spokojnie tutaj umrzeć.
Ucieczka w chorobę. Typowa nerwicowa reakcja.
– Spełnię połowę pańskiego życzenia. Zostawię pana na dwa dni. Zrobimy szczegółowe badania. Umierać zabraniam. Przypominam, że przyjął pan na siebie ostatnio pewne obowiązki. Ewa tutaj czeka. Chce ją pan zobaczyć?
– Wolę, żeby mnie nie widziała w takim stanie – mówi pośpiesznie Matuszewski.
Więc nie chce jej nawet widzieć. Po co zdecydował się na ten ślub, zamiast uciec gdzie pieprz rośnie.
– Miłego relaksu, profesorze. W razie czego tu ma pan dzwonek. Zajrzę wieczorem. Mam nocny dyżur.
Ewa i Michał czekają.
– Uzgodniłem z nim, że zostanie na dwa dni. Zrobimy szczegółowe badania. Tobie woli się nie prezentować w obecnym stanie. Możemy więc pojechać. Coś zjemy, wypijemy i potańczymy jak na weselu przystało. Wieczorem wracam tu na dyżur.
– Łukasz! Ty coś kręcisz. Powiedz, co z nim?
– Chcesz znać prawdę? On woli spokojnie sobie w ciszy poleżeć, niż grać rolę pana młodego na własnym weselu. Jest zestresowany i zmęczony, potrzebuje wypoczynku. No, nie martw się. Chętnie go zastąpię. Pocałuję panią młodą, jeśli wino będzie kwaśne. A nawet mógłbym go zastąpić w czasie nocy poślubnej, gdyby nie ten cholerny dyżur.
– Opanuj się – reaguje ostro Michał.
– Drogi wujku! Jestem absolutnie opanowany. Możemy jechać.
Obiad. Zupełnie zwyczajny. Bez żadnych toastów i radosnego rozgwaru. Rozmowy na tematy obojętne. Ale gdy po obiedzie goście chcą się żegnać, Ewa protestuje:
– Nie idźcie jeszcze. Nie zostawiajcie mnie samej.
Spędzają więc popołudnie na słuchaniu muzyki, popijaniu kawy, komentowaniu politycznych wydarzeń. Na prośbę Ewy Łukasz dzwoni do szpitala.
– Wszystko w porządku. Pacjent spokojnie śpi. On naprawdę musi tylko odpocząć. A potem – sporo zależy od ciebie. Czy poczuje się znowu bezpieczny i doceniony.
Wiśka! Czy czuje się przy nim bezpieczna i doceniona? Jak ułoży się ich wspólne życie? Zamieszkają zapewne w jej mieszkaniu. W jego kawalerskim pokoju u rodziców mógłby założyć gabinet. Rozpocząć prywatną praktykę. Przecież jego pensji na utrzymanie rodziny nie wystarczy. Jeszcze ze dwa miesiące i Wiśka nie będzie mogła występować. Właściwie powinna przestać już teraz. Koncerty zbyt ją męczą. Jak ona się czuje? Wiele kobiet początki ciąży znosi bardzo źle. Jutro musi pojechać do siostry. Zobaczyć, co się tam dzieje. Pamięta, kiedy był ostatnio, Agnieszka go poprosiła, żeby uprzedził matkę o wyjeździe Andrzeja i że w związku z tym będzie potrzebowała jej pomocy. To musiało być wtedy. Więc Ewa wyszła za Matuszewskiego także dla spokoju Agnieszki? Zaskoczyła go tym wyznaniem. A przecież nie potrafiła (nie chciała?) się powstrzymać. Nie potrafili się powstrzymać oboje. Kolejna fala pretensji do szwagra. A on sam, gdyby Ewa zaproponowała, żeby zastąpił Matuszewskiego tej nocy… Patrzy na Ewę siedzącą w fotelu, z jednym łokciem na oparciu. Gdyby powiedziała: „Zostań!” – czy powstrzymałoby go wspomnienie Wiśki? Przecież Andrzej nie miał prawa zrobić tego Agnieszce! Inną miarą mierzy się własne, a inną cudze czyny. Łukasz podejrzewa, właściwie jest pewny, że nie zrezygnowałby z okazji. Znalazłby potem dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Choćby: że jeszcze nie po ślubie, więc ma prawo. Ewa także nie była po ślubie. Ale Andrzej – tak.
W końcu czas jechać. Odwozi Lisowskich i jedzie do szpitala. Po pewnym czasie zagląda do Matuszewskiego. Zastaje go z książką w ręku.
– Widzę, że już się pan nie wybiera na tamten świat.
– Odłożyłem to na trochę później. Siostra pożyczyła mi kryminał Agaty Christie. Nigdy dotąd czegoś takiego nie czytałem. Świetna zabawa.
– Siostra Helena? O tak. To znakomita psychoterapeutka – śmieje się Łukasz.
– Był pan tam? – pyta po chwili Matuszewski.
– Byłem. Jadę prosto stamtąd. Posiedzieliśmy, pogadali, posłuchali muzyki. Do tańców jakoś brakowało ochoty. Przywiozłem kawał weselnego tortu. Poproszę siostrę Helenę, żeby zrobiła herbatę. Na razie miłej lektury.
Łukasz obchodzi oddział i wraca do dyżurki. Siostra Helena właśnie nalewa do szklanek. Łukasz rozpakowuje tort i dzieli sprawiedliwie na trzy porcje.
– To wszystko, co mogłem dla niego zrobić. Przywieźć mu weselnego tortu. Siostra już zrobiła dużo, a może jeszcze więcej. Niechby nie spędził samotnie tej poślubnej nocy.
– Oj, żartowniś z pana, doktorze.
– To nie żart. Rozpoznałem chorobę. I nie widzę lepszego lekarstwa.
Siostra Helena patrzy z odrobiną podejrzliwości. Zdążyła poznać Łukasza jako osobnika skłonnego do żartów. Skąd by mogła wiedzieć, że tym razem doktor Olecki wcale nie żartuje.
Matuszewski zamyka na jego widok książkę.
– Właściwie już wytypowałem przestępcę. Jestem pewny, że to on.
– Będzie pan musiał odłożyć dalszą lekturę na jutro. Nie pozwolę panu czytać w nocy. A tort znakomity, polecam.
Rozkoszują się przez jakiś czas dziełem Lisowskiej.
– Nie myślałem, że szpital to takie sympatyczne miejsce – mówi Matuszewski.
***
Następnego dnia przed południem Łukasz jedzie do siostry. Agnieszka wybiera się z dziećmi na spacer do parku.
– Pójdziesz z nami?
– Pójdę. Nie masz pojęcia, jak dawno nie byłem w parku.
Opowiada o wczorajszym ślubie i zasłabnięciu Matuszewskiego.
– Biedny człowiek – wzdycha Agnieszka. – Skrupiło się na nim.
– Więc ty wiesz?
– A jak bym mogła nie wiedzieć? Andrzej wrócił z Warszawy w takim blasku jak archanioł, który zstąpił z nieba.
– Spotkanie. Głupi przypadek. Musiałem to z niej wydobyć, skoro miałem pomóc Matuszewskiemu.
– I pomimo to za niego wyszła! Pomimo to zdecydował się ją poślubić.