24
Byłaby teraz w piątym miesiącu. Koncert, na który zaprosiła rodziców, nie odbyłby się wcale. Żona Łukasza! To znaczy, że co? Siedziałaby i czekała, aż pan doktor wróci ze szpitala? Jak by wyglądało to jej nowe życie? Żona! Zaplanował sobie małżeństwo ot tak, wcale jej nie pytając. Znajomość? miłość? sympatia? romans? – jak nazwać to, co było? Przypadek. Wraca określenie, które narzucało się już poprzednio. Łukasz Olecki – przypadek. Krótka choroba, niestety o trwałych skutkach – te zostaną na zawsze. Na zawsze! Jakież to patetyczne.
Srebrnym sierpem księżyca zetnę twoją głowę…
Rozbudzone mordercze instynkty widocznie nadal w niej się kłębią. Jak on śmiał! Stop. Przecież wystąpił w obronie ich dziecka. Ich? Swojego! Powiedział: „Zabiłaś moje dziecko!” – nie nasze, moje. Ona się wcale nie liczyła – tylko jego dziecko. Ona mogła je co najwyżej nosić, urodzić, pielęgnować. Inkubator-niańka dla dziecka Łukasza Oleckiego. Morderczyni! Dlaczego nie? Prawie każdy zdolny jest do morderstwa, choć najczęściej o tym nie wie. Wszystko zależy od okoliczności.
Srebrnym sierpem księżyca zetnę twoją głowę…
Wciąż nęka ją melodia i słowa. Trzeba będzie wziąć gitarę, zagrać – może kiedy zaistnieje, kiedy się urealni, zdoła się od niej wyzwolić.
Ludzie potrafią przepięknie poplątać sobie życie. Jak potem rozwikłać te supły, te węzełki – misterny artystyczny splot.
– Mam nadzieję – powiedział Wiktor w trakcie tańca – że nie jesteś mężatką, której mąż właśnie wyjechał na pewien czas za granicę albo jako marynarz wyruszył w dalekomorski rejs.
– Jako marynarz?
Nie rozumiała, o co mu chodzi.
– A czym jest?
– Kto?
– Twój mąż czy narzeczony.
– Lekarzem – powiedziała bezmyślnie.
– Dlaczego w takim razie przyszłaś z Markiem?
– Powiedział mi, że kazaliście mu przyprowadzić jakąś dziewczynę.
– Ach, tak? Masz własnego chłopa, a na sylwestra idziesz z Markiem?
– Czego ty się czepiasz, człowieku? Chyba wolno nam, i mnie, i Markowi, chodzić z kim chcemy i gdzie chcemy.
– Czyżby? On dopiero niedawno z trudem się otrząsnął z kolejnej nieszczęśliwej przygody z uroczą mężatką. Takie ma chłopina szczęście. Zaczarowano go czy co?
– A może to mężatki się do niego garną? Twoja Kasia chyba też nie od tego – zadrwiła.
– Co się wygłupiasz? – burknął, ale zauważyła, że gorączkowo zaczął zerkać na boki.
Gdzieś tam tańczyli Kasia z Markiem.
– Uważasz więc, że Marek już się po tej przygodzie z Rutą otrząsnął? – zapytała podstępnie.
– Nie wiem – odpowiedział. – Może to ona się otrząsnęła. Wrócił mąż i idylla się skończyła.
– Przecież widują się.
– Skąd wiesz?
Wydał się jej autentycznie zaskoczony.
– Ot, takie ze mnie wścibskie babsko.
W ten sposób Wiśka się dowiedziała, jaka to kobieta jest przedmiotem zainteresowania Marka i dlaczego ten związek nie rokuje powodzenia. A Mareczek? Jego podobieństwo, jego imię. Mąż Ruty sam przyprowadził Mareczka do Marka – o czym to świadczy? Jest pewny swojego ojcostwa, czy zaakceptował ojcostwo Marka? Co za wzór! Co za piękne supełki-węzełki!
Gdyby urządzić wystawę dzieł z supełków-węzełków życia, dzieło Marka i jej dzieło byłyby zapewne jednymi z ciekawszych eksponatów. A może wcale nie. Może zginęłyby w natłoku eksponatów o wiele bardziej interesujących. Przechodzono by obok nich obojętnie. Podkład muzyczny – to jest myśl! Ktoś spojrzy na eksponat i słyszy muzykę. Patrzy na supełki Marka – słyszy fortepian. Patrzy na jej supełki – odzywa się gitara.
Srebrnym sierpem księżyca…
Cóż za nachalny motyw!
Dobrze, że dowiedziała się o Marku i Rucie. Trzeba jeszcze ostrożniej. Jeszcze częściej niż dotychczas mówić sobie „stop!” Marek! Przychwyciła jego zaniepokojone spojrzenie, gdy Wiktor uprzedzając go, poprosił ją do pierwszego tańca.
– Pierwszy taniec rezerwuję dla pana, z którym przyszłam.
Na twarzy Marka dostrzegła ulgę.
– Zatańczymy? – zapytał.
– Może później. Ten utwór mi się nie podoba.
Następny taniec – to był walc angielski. Kołysali się w rytm, trochę się do siebie uśmiechając. Wiśka jeszcze wtedy nie wiedziała o roli Ruty w życiu Marka i patrząc na niego znowu pomyślała: „Jaki przystojny”. Ot, takie proste stwierdzenie faktu. Nie pierwszy raz.
Pierwszy raz to było, gdy Olek przyprowadził ją pod namiot Marka, niosąc pod pachą jej zrolowany śpiwór. Od kilku już dni widywała Marka z daleka, ale wtedy spojrzała mu w twarz z bliska i pamięta, że się zarumieniła, co zmieszało ją jeszcze mocniej. Na szczęście Marek zaraz gdzieś odszedł i pojawił się, dopiero gdy leżała. „Dobranoc” – powiedział. „Dobranoc”. To była cała wymiana zdań tego wieczoru.
Zaraz po walcu zagrano rock and rolla. Do stolika wrócili zadyszani. Tamci nagle zamilkli. Czyżby tematem ich rozmowy byli właśnie oni dwoje? Chyba tak, bo zauważyła, jak Kasia i Sławek popatrywali na nich ukradkiem.
Sławek się Wiśce spodobał. Z urodą wielkiego kościstego ptaka, z niedużą krągłą głową na dość długiej szyi i ciemnymi oczami stanowił dość silny kontrast dla żony. Regina, typowa pulchna blondynka o białoróżowej cerze, z nadmiarem złotych loków, dołeczków i uśmiechów, zaskoczyła Wiśkę nadspodziewanie niskim głosem. Kasia i Wiktor o wiele bardziej do siebie przystawali. Oboje ciemni i żywiołowi. Z tym, że Kasia zdecydowanie lepiej się kontrolująca. Z pewnością nie pozwoliłaby sobie na taką rozmowę, na jaką zdecydował się Wiktor. Isia Hetmanowa – ta z kolei z tych nie przystających do nikogo – samotna wyspa na morzu życia. Niebieskie oczy o nieprawdopodobnie długich rzęsach. Nosząca w twarzy ciszę. Od czasu do czasu zauważała męża i przesyłała mu czuły uśmiech. Potem znowu zapadała we własne wnętrze. Jacek w stosunku do żony delikatny, opiekuńczy, wobec innych pań szarmancki – taki energiczny i serio. Nic dziwnego – biznesmen! Przecież to dzięki niemu znaleźli się w „Hadesie”.
Było gwarno. Panie postrojone, świeżo od fryzjera i kosmetyczki. Panowie niekoniecznie dobrze się czujący w eleganckich garniturach. Wnętrze wydało się Wiśce mało sympatyczne, z piętnem nieautentyczności, przytłaczające. Pomyślała, że byłoby milej spędzić tę noc w domowym zaciszu. Rozumiała przecież tamte, ich chęć wyrwania się z codzienności. Jednak wyobrażenia, jak to bywa, przerosły rzeczywistość. Ta była, jaka była. Pozostawało starać się, żeby spędzić czas jak najprzyjemniej.
Wiśka przewraca się w pościeli. Mimo zmęczenia nie może zasnąć. Myśli, wspomnienia kłębią się niespokojnie. Za pięć dni koncert. Przyjadą rodzice. Wiśka nie jest jeszcze zdecydowana, w co się ubrać. Może w tę suknię, w której była na sylwestra? Wątpliwe, czy na koncercie będą ci, którzy byli na sylwestrowej zabawie w „Hadesie”.
W sobotę drugiego stycznia zadzwonił Marek.
– Jutro u Hetmanów poprawiny. Oczywiście jesteśmy zaproszeni.
– Niestety, będę zajęta. Musisz sam godnie nas reprezentować.
– Wisia! – Wyraźnie był zawiedziony.
– Nie, Marku, nie mogę. Baw się dobrze.
Odłożyła słuchawkę i poczuła żal. Pomyślała, że przecież sypiali pod jednym namiotem i było zupełnie zwyczajnie i sympatycznie. A to, że pozwalała sobie na trochę marzeń… Tak właśnie było. Leżeli obok. Profil Marka rysował się wyraźnie na tle płótna namiotu prześwietlonego światłem księżyca, a ona przemawiała do niego bezgłośnie: „Po co myślisz o tamtej? Tu, obok ciebie leży dziewczyna, która szuka. Która potrafi być lojalna i wierna – czy to mało?” Zasypiała i śniła, że Marek prowadzi ją za rękę przez las w Grabówce, a po sosnach gonią się wiewiórki. Potem był nowy dzień. Marek nie kwapił się do rozmowy. Odnosiła wrażenie, że mu przeszkadza. Zbierała szybko manatki i odchodziła skrępowana i trochę zła. „Bądź sobie z tą swoją – myślała pod jego adresem. – Nie mam zamiaru ci się narzucać.” Czasem doganiał ją na trasie i szedł obok. Niewiele rozmawiali.
Pod oknem jazgot gryzących się psów. Taka zajadłość, taka złość – zupełnie jak Łukasz. Ciekawe, co zrobił z tą herbatą z arszenikiem, ze szklanką. Niech sobie żyje spokojnie, byle daleko od niej. Chyba nie będzie taki bezczelny, żeby przyjść na koncert. Tego nie może mu zabronić. Ogarnia ją autentyczny popłoch. „Jeżeli zobaczę go na widowni, podejdę i plunę mu w twarz. Tak przy ludziach” – myśli.
Srebrnym sierpem księżyca…
Księżyc wtacza się w okno – pyzaty. „Skąd weźmiesz sierp? – pyta. – Jestem w pełni.” „Zaczekam” – odpowiada. Zaczyna tańczyć walca. Wiruje, wiruje i wypada w realność.
To był ten sam walc, który tańczyła z Markiem, gdy gong oznajmił północ. Zgasło światło. Stali w ciemności, bliziutko. Marek ją przygarnął, powiedział:
– Solidnej porcji szczęścia.
– Nawzajem. – Podniosła ku niemu twarz. – Pocałuj mnie. Chcę ten nowy rok rozpocząć od pocałunku.
Dotknął ustami jej warg łagodnie, z czułością. Stali tak, póki nie zapaliło się światło. Znowu tańczyli. Bardzo chciało się jej płakać. Musiała siłą powstrzymywać łzy. Następny taniec to było tango, w trakcie którego dowiedziała się od Wiktora o Marku i Rucie. Wróciła do stolika nagle zła. Na siebie? Na Marka? Na Wiktora? Przychwyciła się na tym, że śmieje się zbyt głośno. Chętnie by wyszła. Ale jak nocą iść samej.
– Jeszcze z tobą nie tańczyłam – powiedziała do Sławka.
Sławek w przeciwieństwie do Wiktora nie był zbyt rozmowny. Bardziej niźli partnerka interesowała go muzyka, akcentował mocno rytm. Tańczył i to było dla niego ważne. Mniej ważne z kim.
– Dobrze tańczysz – powiedział na koniec.
– Nie lepiej niż ty.
„Tośmy się narozmawiali” – pomyślała i zaczęła się trochę histerycznie śmiać. Wydało się jej to głupie i nieodpowiedzialne. Ale czy na zabawach, zwłaszcza sylwestrowych, obowiązuje mądre i odpowiedzialne zachowanie?
Sławek poprosił Isię, Jacek ją, Marek Reginę. Kasia z Wiktorem zostali przy stoliku. W czasie tańca powiedziała do Jacka:
– Marek mi doniósł, że macie zamiar kupić cykl pejzażyków z Roztocza.
– Tak. Isia chce je mieć. W czasach studenckich należała do klubu turystycznego i często tam chodziła. Ubiegły urlop spędziliśmy z Paulinką w Rebizantach. Isia nie chciała nigdzie jechać tylko tam.
Isia! Isia! Isia! Z nią nikt nigdy się tak nie liczył. Nawet matka i ojciec. A Łukasz? Na kolację pierogi – bo on chce. Do kina – bo on chce. Seks – bo on chce. Dziecko – bo on chce. Marek? No nie, Marek nie. Tyle że on ma tamtą i Mareczka. Wiśka jest prawie pewna, że Mareczek to syn Marka. Co to znaczy, że Ruta po wypadku „zupełnie się zmieniła”? – tak Marek to określił. Po tym tangu z Wiktorem zaczęła Marka unikać. Do końca zatańczyła z nim nie więcej niż trzy razy. Koło czwartej rano Jacek porozwoził ich do domów. Marek nie wsiadł do samochodu.
– Mam tak bliziutko, że chętnie się przelecę. Do zobaczenia.
Zadzwonił następnego dnia wieczorem. Ale Wiśka odmówiła pójścia do Hetmanów. „Trzeba się wycofać, póki czas” – pomyślała. A jednak po odłożeniu słuchawki poczuła żal. Marek! „Jakiż by to był znakomity plaster po przypadku: Łukasz Olecki.” Tak sobie powiedziała – prosto, jasno – nie skrywając własnych chęci, ale próbując zredukować je do zaledwie chwilowej potrzeby. Tyle że, jak uznała, nie były to chęci zbieżne z chęciami Marka.
I dopiero w tym momencie, leżąc i próżno czekając snu, Wiśka sobie uprzytomnia, że gdyby Marek nie miał chęci jej zaprosić, to by nie zapraszał. Więc rzecz nie w chęciach, ale we wzajemnych oczekiwaniach. Jeśli jednak ona widzi Marka w roli plastra na uraz: Łukasz Olecki, to być może on widzi ją jako plaster na uraz: Ruta Nowicka, czyli że ich chęci wcale nie są rozbieżne, wprost przeciwnie. I należy to wykorzystać.
Marek dzwoni następnego dnia i trafia na jej o wiele przychylniejszy nastrój.
– Wisia! – mówi – mam niespodziankę. I żadnego wykręcania.
– Tak?
– Idziemy na koncert. Już kupiłem bilety.
– Kiedy? A jeśli jestem w tym czasie zajęta?
– Nie możesz być zajęta, bo to koncert gitarowy, a artystka nosi twoje nazwisko. Chyba nie przegapisz takiej okazji.
Początkowe kompletne zaskoczenie Wiśki po chwili przemienia się w rozbawienie. Zaczyna się krztusić ze śmiechu.
– Co się stało? – pyta Marek.
– Zadławiłam się. Właśnie jadłam. Więc kupiłeś już bilety?
– Kupiłem. Teraz już wiem, dlaczego twoje nazwisko wydało mi się znajome. Ona rok temu koncertowała w Lublinie. Musiałem widzieć plakaty. Ale na koncercie nie byłem, coś mi wypadło. A ty może byłaś?
– Tak. Byłam. Bądź pewny, nie przegapię okazji. Może wpadłbyś jutro do mnie w celu omówienia szczegółów?