7
– No i koniec mojej „artystycznej” przygody – mówi sobie Łukasz wsiadając do samochodu.
Nie pchać się, gdzie nie proszą – zna przecież to przysłowie. Tylko że między zasadami a ich praktyczną realizacją rozciąga się spory obszar przeróżnych wątpliwości. No, bo jak to jest? Chciała się z nim spotkać czy nie? Skoro po przyjeździe zadzwoniła – to chciała. Jeśli na basenie rozpoczęła tę prowokującą zabawę w ucieczkę i pościg, to czego się spodziewała? Oczywiście, że w końcu ją dopadnie. Celowo czy nie podrażniła jego ambicję wyprzedzając go. Dlaczego w mieszkaniu zaprzestała wszelkiego oporu? Tak, to najwłaściwsze określenie: zaprzestała oporu. A to „chodź”, przecież to nic innego jak wyrażenie zgody. I nawet jeśli była dziewicą, to dobrze wiedziała, na co się zgadza. Rozstrzygnąwszy to wszystko po drodze Łukasz, już z czystym sumieniem, wkracza w kolejny szpitalny dzień.
Pierwsze wątpliwości pojawiają się u łóżka muzykologa, pana Włoska, kiedy ten pyta:
– Jaki efekt przesyłki, doktorze?
Łukasz mu wcześniej powiedział, że zamierza nuty wysłać pewnej pani. Teraz odpowiada:
– Stanowczo za dobry.
A myśli: Za dobry? Dla kogo? Dla mnie? Dla niej? Czy mówiąc „chodź!” spodziewała się z jego strony takiego zachowania? Czy istnieje kobieta, która by nie chciała, żeby ten jej „pierwszy raz” był piękny? Był, jeśli nie aktem miłości, to przynajmniej jej namiastką, ułudą. Dlaczego w ogóle zdecydowała się właśnie na niego? Co sobie pomyślała o jego zachowaniu w łóżku? Zademonstrował jej dobitnie, kim jest mężczyzna – maszynką do seksu. Jak to zaważy na jej dalszych kontaktach z mężczyznami? A cóż go to do diabła obchodzi! Poczucie winy zostaje z powrotem zepchnięte w zakamarki świadomości. Stara się więcej o swoim wczorajszym „wyczynie” nie pamiętać, aż wyjdzie ze szpitala.
Idąc do samochodu przyłapuje się na tym, że penetruje wzrokiem otoczenie, sprawdza, czy nie ma Wiśki. Karci się w myśli za własną głupotę, bo czy po czymś takim mogłaby tu przyjść? Potem już się nie zastanawia. Kupuje po drodze bukiet niezapominajek i jedzie wprost do niej.
Otwiera mu w wypłowiałej bluzeczce i spodniach. Rozczochrana. Z oczami jakby trochę popłakiwała. Wyraźnie waha się, czy go wpuścić. W końcu się cofa. Ale kiedy Łukasz mówi: „Dzień dobry” i podaje jej kwiaty, nie wyciąga po nie ręki.
– Po co przyszedłeś? – pyta drżącym głosem.
– Nie wiem – odpowiada. A po chwili: – Może żeby to jakoś naprawić? Tak, chyba dlatego. – Podnosi na nią wzrok.
– Co ty chcesz naprawiać? Łukasz! Co tu można naprawić?
– Nie wiem. Trzeba spróbować.
Wiśka, jakoś ostrożnie, bierze do ręki kwiaty.
– Niedawno śniły mi się niezapominajki. Brzeg strumienia, a wkoło niezapominajki. Dziękuję. – A potem nieco innym tonem: – Kończę pranie. Nie mam w domu nic do jedzenia. Wszystko zużyłam wczoraj na kanapki. W sklepie jeszcze nie byłam.
– Kończ pranie, potem pojedziemy po zakupy i do kina.
– Do kina? Od wieków nie byłam w kinie.
Godzinę później oglądają „Pożegnanie z Afryką” – film o próbie miłości bez zniewolenia i przez to samo nieco mityczny. „Niezła bajka” – myśli Łukasz, który już kiedyś ten film widział. „Przewrotna bajka” – myśli Wiśka, która obejrzała film po raz pierwszy. Postrzega go jako zdecydowanie antyfeministyczny. To kobieta musi przystać na warunki dyktowane przez mężczyznę, który ani myśli zrezygnować dla niej ze swobodnego życia myśliwego na sawannach Afryki. Reżyser wyraźnie mówi: „Możesz, kobieto, kochać i doznawać miłości, ale wara ci od wolności mężczyzny!” Dlaczego pozwoliła wczoraj Łukaszowi wejść do swojego łóżka? To było tak, jakby powiedziała do Olafa „nie”. Czy wiązała z tym jakieś nadzieje? Jedno jest absolutnie pewne. Doznała fatalnego rozczarowania. Cała reszta już nie jest tak jasna – pobudki, czyny, odczucia. Niewiele z tego rozumie. Dlaczego od rana chciało się jej płakać? Łukasz odszedł znowu obrażony, gdy przyznała, że go nie kocha. Czyżby uważał, że powinna powiedzieć: „Było mi z tobą cudownie, kochany! Po prostu, cudownie!” Czy przełknąłby to jawne kłamstwo jak gąsior smakowitego pędraka?
– Łukasz! Gdzie ty jedziesz?
– Po pierogi. Od ostatnich minęło już sporo czasu. – Potem się reflektuje: – Może wolisz co innego, a ja wciąż z tymi pierogami.
Pierogi okazują się o tej porze nieosiągalne. Łukasz ma tak zmartwioną minę, że Wiśkę to rozśmiesza. Poprawia się nieco jej humor. W drodze do domu pyta:
– Łukasz, ty już w ogóle nie chodzisz na własnych nogach, tylko ciągle tym samochodem?
– Niezupełnie. Na przykład po szpitalu nie da się samochodem. Czasem też trzeba zostawić go w warsztacie. Wtedy nawet do pracy biegam na piechotę.
– Ja wolę chodzić. Przynajmniej ma się czas coś zauważyć. Tutaj tylko miga przed oczami. A już ty to widzisz tylko samochody, jezdnię, światła i znaki. Przyznasz, że to dość jednostronny wizerunek świata.
– Przyznaję – mówi Łukasz. Przypomina sobie moment, kiedy usiadł obok Wiśki na krawężniku i nagle zauważył bogactwo roślinności.
– Można więc wysnuć wniosek, że sposobem na wzbogacenie twojego widzenia jest zepsucie się samochodu.
– Wypluj to!
– Wniosek kolejny: jak wielu, wolisz tkwić w rzeczywistości ograniczonej a dobrze znanej. Nie żałujesz tego, co ci umyka, bo nawet nie wiesz, co umyka.
– O ty, domorosła filozofko! Myślałby kto, że przez dwadzieścia cztery godziny na dobę odkrywasz wciąż nowe uroki egzystencji. – Tu skojarzenie z ostatnimi wydarzeniami: chciała odkryć uroki seksu? No to odkryła!
– Gdybym była filozofką zawodową, mogłabym poświęcać na to i dwadzieścia cztery godziny. Niestety, jestem zaledwie domorosłą, a z zawodu muzykiem. Stąd i czas na odkrywanie świata nieco ograniczony. Ale staram się. Robię, co mogę. Między innymi chadzam na piechotę.
– A efekt taki, że trzeba cię ratować.
Udało mu się przypomnieć o swojej pozytywnej roli. Raz pozytywnej, raz negatywnej – jak to w życiu – wyrównało się. Dojeżdżają.
Chleb, parówki, pomidory – też da się zjeść.
– Jak film? Podobał ci się?
– Ładny.
Łukasz zauważa, że coś zgrzytnęło, więc zmienia temat.
– Agnieszka już w domu. Siostrzeniec mi pięknie podrósł.
– Jak ma na imię?
– Wojtek.
– Wojtek? Znam tylko jednego Wojtka. Właściwie, znałam. Byliśmy kiedyś razem na rajdzie.
– Na rajdzie?
– No tak. Przecież ci powiedziałam, że staram się chodzić.
– W charakterze wielbłąda czy raczej muła wspinającego się po górach? A cóż to za przyjemność?
– Trzeba spróbować. – Wiśka się uśmiecha. – Nie spałeś nigdy pod namiotem?
– Kiedyś. W harcerskich czasach. Lato było deszczowe, chłodne. Marzłem. Przyrzekłem sobie, że już nigdy!
– Jednym słowem, a raczej zdaniem, mamy w tej dziedzinie różne doświadczenia. – Znowu się uśmiecha.
– Ładnie ci w tej bluzce.
To zamiast: „Ładnie ci z tym uśmiechem”.
– Dlaczego nie powiesz wprost: „Ładna ta bluzka”? Ładna. Kupiłam ją w Danii w jednym z magazynów firmy „Joxan” zwiedzanych z radcą Petersenem.
– Niepotrzebnie mnie poprawiasz. Mówię, co chcę powiedzieć.
– Na pewno?
– Prawie zawsze.
– To w tobie cenię. Jesteś zarozumiały tylko w pięćdziesięciu procentach. Jak na mężczyznę, jest to procent zupełnie przyzwoity.
– Dziękuję. Czy mogę wychłeptać niekulturalnie sok po pomidorach?
– Bardzo proszę. Przynajmniej witaminy bądź trucizna z oprysków nie zmarnują się.
– Dodałaś mi apetytu, nie ma co! – Łukasz bierze talerz i wypija sok. – Pierogów nie zastąpi – wzdycha.
W trakcie zmywania Wiśka niby mimochodem mówi:
– Pranie zrobione. Mogę na parę dni pojechać do mamy.
– Gdzie to jest? Daleko?
– Grabówka, koło Lubartowa. Nie masz pojęcia, jak tam pięknie!
– Jak byś pozwoliła się odwieźć, to bym zobaczył.
– Jadę rano. Chyba nie zostawisz „swoich” chorych, żeby mnie odwozić.
– Nie. Nie zostawię – mówi to z nutą stanowczości, niezbyt stosowną w tej nie zobowiązującej wymianie zdań.
– Przejdźmy do pokoju. Coś ci zagram.
Gra, pewnie ze względu na sąsiadów, dość cicho i utwór wydaje się Łukaszowi tym bardziej przejmujący. Gra długo, a kiedy kończy, siedzi jeszcze przez pewien czas nieruchomo – może wraca ze świata sztuki w realność?
– Wisia! – mówi on głośnym szeptem. – Mogę zostać?
Odpowiada dopiero po chwili.
– Sam wiesz, że to nie ma żadnego sensu.
– Postaram się, żeby miało. Proszę!
Podnosi na niego wzrok.
– Wiesz, kiedy mi było dobrze? Kiedy zasnąłeś. Kiedy spałeś obok, a ja ledwo słyszałam twój oddech. Uchylałam powiek i widziałam cię leżącego w bezpiecznej odległości. Tak. Wtedy było mi dobrze.
– Rozumiem. Cieszyłaś się, że cię już nie męczę?
– To także. Jeszcze teraz jestem obolała. Ale nie tylko. Ja cieszyłam się, że jesteś, że śpisz przy mnie.
– Jeśli w ten sposób mogę się zrehabilitować, przyrzekam, będę tylko spał obok ciebie.
– Jakaż to kusząca propozycja! Tak bardzo, że boję się powiedzieć „tak”.
Dopiero kiedy naprawdę leży obok niej, zaczyna się orientować, że obiecał zbyt wiele. Ów narzucony sobie zakaz sprawia, co sprawiają wszystkie zakazy – budzi chęć sprzeciwu. I wystarczyłby jakikolwiek gest ze strony Wiśki… Ona jednak leży zupełnie nieruchomo, dość daleko, i Łukasz nie wie, czy nie zasnęła. Zerka na jej profil wyraźnie rysujący się w mroku. Brodę ma nieco uniesioną, jakby wzlatywała ku górze w sen. Łukasz odwraca wzrok. Patrzy na wiszący na ścianie pejzaż – i tam jest noc. „Znowu wszedłem do jej łóżka – zupełnie niepotrzebnie.” Próbuje myśleć o szpitalu. W końcu udaje mu się zasnąć.
Budzi go nad ranem delikatna pieszczota. Wiśka głaska lekuteńko jego włosy już niemal zapomnianym gestem macierzyńskiej czułości. Do gardła podchodzi wzruszenie. Nie zdradza, że się obudził. Boi się, że Wiśka cofnie rękę. Ale po chwili tej pieszczoty nie sposób znieść. Zaczynają dławić łzy. Porusza się. Jak przewidywał, ręka Wiśki umyka. Teraz ona udaje sen. I Łukasz jest niemal szczęśliwy, że może ubrać się i cichuteńko wyjść pod pretekstem, że nie chce jej zbudzić. Uciec stąd. Uciec jak najprędzej od tej niespodziewanej i niepożądanej czułości. „Miłego pobytu u mamy.” Kartkę tej treści Łukasz zostawia na stole w kuchni.