6

To spotkanie – zupełnie zwyczajne (tak chyba można je określić) – obojgu daje do myślenia.

„Jaki on naprawdę jest? Ci jego chorzy ciekawsi niż zdrowi. To jego, że nie mogą wyjechać ci, co czegoś chcą. Naprawdę tak myśli czy to poza? Jeśli aktor – to znakomity. Jak to się stało, że tak łatwo, ni stąd, ni zowąd, powiedziałam mu o Olafie i to w takim kontekście? Dlaczego zagrałam mu właśnie tę drażniącą, wyzywającą muzykę Dionisia Aquado? Te jego niezręczności trochę wzruszające. Udawane? Chyba nie. Choć to nigdy nie wiadomo”.

Wiśka nie myśli tego wszystkiego tak jednocześnie, jak tu jest napisane. Są to myśli pojedyncze, oderwane, pojawiające się w chwilach, kiedy udaje się jej wyzwolić od burzy wspomnień spowodowanej telefonem Joanny.

Joanna rozpoczęła studia razem z nimi, ale na wychowaniu plastycznym. Nie mieszkała też w akademiku. Zajmowała jeden z trzech obszernych pokoi w mieszkaniu swojej ciotki, w samym śródmieściu Lublina. Może zwróciła uwagę Danka różnorodnością ekscentrycznych strojów, bo oszałamiającą urodą się nie wyróżniała. Jej „artystyczna” poza dla Wiśki była nie do zniesienia. Choć czy gdyby Joanna zachowywała się inaczej, Wiśka mogłaby łatwiej ją znieść u boku Danka? Jakąś tam rolę w zawarciu tego małżeństwa odegrało najprawdopodobniej zapisane na Joannę piękne własnościowe mieszkanie samotnej ciotki. Bolesny żal Wiśki trwał i trwał – nieuzasadniony. Bo Danek przecież nigdy się do niej nie zalecał, a ich kilkumiesięczne zbliżenie na początku studiów wynikło wyłącznie z faktu, że chodzili razem do szkoły średniej. I tylko wyobraźnia Wiśki zamieniła ich koleżeństwo w o wiele więcej. Wiśka zresztą swojego uczucia nie demonstrowała i jeśli Danek je zauważył, to się z tym nie zdradzał. A może wcale nie zauważył? Bo czy w takim wypadku zwierzałby się jej ze swoich zamiarów co do Joanny? Wiśka była niemal pewna, że w głębi serca wciąż żywił urazę, że nigdy nie przebaczył jej tej trzeciej nagrody na konkursie, na który on nie został nawet wytypowany. Przez długi czas wtedy jej nie dostrzegał, aż pożałowała swojego udziału i nagroda zupełnie przestała ją cieszyć. A potem, na początku studiów, ten okres szalonych nadziei. Rozkwitła. Wreszcie nagłe zapodzianie się Danka. Potem raz, drugi, spotkała go z Joanną. Pod koniec studiów, już po roku małżeństwa, Danek zaczął się rozglądać za innymi. Ideał sięgnął bruku.

Więc te wspomnienia w porcjach pokaźnych, a o Łukaszu w całkiem malutkich. Na przykład: rzut oka na swoją świeżo powleczoną pościel i – „To Łukasz ma oczy w tym kolorze”. Albo nieuzasadniona pretensja: „Mógłby bardziej dbać o ten swój samochód”. Absurdalne! Co jej do samochodu Łukasza?

Kiedy przez wiele godzin jedzie się na występ, chodzi po obcym mieście, spędza wieczór w hotelu, ma się sporo czasu na rozmaite myśli. Także na wspomnienia z ostatniego pobytu w rodzinnym domu.

Pierwsze, co ją tam zaskoczyło, to obok furtki szyld: „Naprawa pojazdów. Inż. Szymon Konieczny”. Ucieszyło ją, że ojciec nie poprzestał na statusie emeryta. Rodziców w domu nie było. Matka w szkole, a ojciec, jak się później okazało, naprawiał u Skubiszów traktor. Wrócił ubrudzony i zły.

– Chcieliby, żeby ten szmelc funkcjonował w nieskończoność. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się. – Nawet nie mogę cię uściskać, patrz, jak się upaćkałem.

Pocałowała ojca w policzek i poszła nastawić mu wodę do mycia. Usiadł na taborecie, chyba zmęczony, czekał na tę wodę. Śledził wzrokiem ją, krzątającą się po kuchni, aż w pewnym momencie powiedział z ogromnym żalem:

– Mój Boże, zupełnie nie widziałem, jak rosłaś.

I Wiśkę ten jego spóźniony żal chwycił kleszczami za gardło.

Potem wróciła matka. Zrobiło się gwarnie i wesoło. Matka, w przeciwieństwie do niej i do ojca, miała zawsze dar budowania dobrego nastroju.

Po obiedzie Wiśka opowiadała rodzicom o swojej zagranicznej podróży. Nie wspomniała jednak o Olafie. Bała się zmartwić ich możliwością własnego wyjazdu z Polski.

Przez następne dni obiegła wszystkie stare ścieżki, obeszła miejsca, gdzie niegdyś siadywała obok Antarka. Także to miejsce utrwalone na pejzażu, który sobie wybrała. Miało ono tego dnia inną kolorystykę, inny nastrój, a zapewne także inny układ pól, czego ona nie należąca do tej społeczności nie była w stanie zauważyć. Dla niej to nigdy nie była pszenica Józka Mikuły czy ziemniaki Jośkowej Wandy, tylko po prostu pszenica albo ziemniaki. Ewentualnie pszenica kłosząca się, zielona lub pszenica złota, falująca ciężkimi kłosami na wietrze.

Z koleżanek odwiedziła tylko Mirkę (pewnie pod wpływem niedawnego snu). Mirka, w trzeciej ciąży, ułożyła dzieci do snu i rozgadała się. Opowiadała kto, co i z kim. Wtedy wrócił mąż Mirki – pijany. Wiśka chciała odejść. Mirka jednak przytrzymała ją mocno za rękę. I kiedy tamten podniesionym głosem zaczął się domagać, żeby żona postawiła na stole dla gościa butelkę, Wiśka ostrym głosem, czym sama była zaskoczona, powiedziała:

– Ja nie piję, a pan ma już dość. Proszę się położyć i nie przeszkadzać nam w rozmowie.

Zamilknął. Osunął się po chwili na łóżko, gdzie przysiadł, i zasnął.

– Tylko dzieci potrafi robić – powiedziała ze złością Mirka.

Mając do wyboru łzy lub złość, wybrała złość.

Odechciało się im rozmawiać. Siedziały obok w milczeniu.

Jak więc widzimy, Wiśka jest zanurzona w przeszłości – bliższej, dalszej, jeszcze bliższej – przepełniona przeszłością. Trudno też uznać za teraźniejszość naszej bohaterki jej koncerty. Bo czy muzyka, ta najabstrakcyjniejsza ze sztuk, może reprezentować chwilę bieżącą? Już bardziej reprezentuje ją znużenie po koncercie – jakby stan hibernacji, gdzie nie ma miejsca na wspomnienia dobre ani złe. Tak. To jest teraźniejszość. Ścieżka wiodąca w sen.

A Łukasz? Ten przeciwnie – żyje chwilą bieżącą. Bo jeśli chodzi o chorych, to wiedza o tym, co było, jest przydatna tylko w pewnym stopniu. Decyzje trzeba podejmować na podstawie ich aktualnego stanu. Życie rodzinne Łukasza także zdominowały sprawy bieżące. Agnieszka rodzi dziecko. Więc pewnego popołudnia telefon, żeby odwiózł ją do szpitala. Potem siedzenie w szpitalu i czekanie na poród, bo matka by mu nie przebaczyła, gdyby odjechał od siostry, wrócił do domu bez wieści o przebiegu porodu i płci kolejnego wnuka. Później wizyta z dobrą nowiną u szwagra, zawiezienie do babci małej Natalki, żeby Andrzej mógł odwiedzać żonę i chodzić do pracy. Wreszcie własne codzienne odwiedziny Agnieszki, by przywozić matce najświeższe wiadomości. Te wizyty dla Łukasza są trochę krępujące, Łukasz jest najstarszy z rodzeństwa, Agnieszka – najmłodsza. Zawsze na ich stosunkach ważyła ta różnica wieku. Łukasz, mimo że siostra już dawno dorosła, jest żoną i matką, wciąż ją ma za nierozważną smarkulę. Za dowód koronny uważa jej małżeństwo z Andrzejem. Agnieszka należy do osób skrytych. Nie zwierza się bratu, bo ma mu za złe zainteresowanie Ewą. Zanim Andrzej został mężem Agnieszki, Ewa była jego kochanką, jego wielką miłością i wcale nie jest pewne, czy to uczucie wygasło.

O Wiśce przypomina Łukaszowi matka, pytając w trakcie jednej z kolacji:

– A co się dzieje z twoją gitarzystką?

– Po pierwsze nie „moją”, a po drugie nie „gitarzystką” tylko wirtuozką gitary klasycznej. Pojechała w Polskę koncertować. Między innymi do stolicy. Choć może już wróciła? Zaraz się przekonamy – mówi tonem, który ma świadczyć o jego zażyłości z artystką. Wyciąga rękę po telefon. Tam jednak nikt się nie zgłasza.

Ta pierwsza próba powoduje dalsze. Przez kolejne dni Łukasz sprawdza – trochę mechanicznie – czy Wiśka nie wróciła.

Pewnego razu radio nadaje piosenkę ludową, której każda zwrotka kończy się słowami: „Gdzieżeś mi się zapodziała, moja turkaweczko”. Kojarzy mu się to z długą nieobecnością Wiśki i postanawia pozwolić sobie na żart, wysłać do niej kartkę z nutowym zapisem tego fragmentu. Właśnie na oddziale leży muzykolog, pan Bogdan Włosek. To on pisze Łukaszowi nuty, od razu transpozycję gitarową. List zostaje wysłany tego samego dnia.

Efektem tego jest, parę dni później, telefon Wiśki.

– Dzień dobry! Tu zapodziana turkawka.

– Brawo! Rozwiązanie prawidłowe! Szykuj kostium, czepek, klapki i schodź na dół. W nagrodę zabieram cię na basen. Za kwadrans będę u ciebie pod domem.

Kiedy Wiśka zadzwoniła, Łukasz właśnie zamierzał jechać na pływalnię. Nie ma ochoty zmieniać planów.

– To w końcu kim ja mam być? Ptakiem czy rybą?

– Pływającym ptakiem i fruwającą rybą. Szkoda czasu na gadanie. Jadę.

Pół godziny później Wiśka wykonuje do basenu piękny skok. Łukasz znalazłszy się po chwili obok mówi:

– Od razu wiedziałem, że umiesz i fruwać, i pływać.

– To prawda.

Mokra twarz Wiśki, wydobyta z gąszczu przyciśniętych czepkiem włosów, nabrała wyrazistości. Daje nurka, odpływa, prowokując Łukasza do pościgu. Nie może jej odnaleźć. Wypływa zupełnie nie tam, gdzie się spodziewał – roześmiana. Jeszcze dwa razy próbuje jej dopaść, wciąż mu się wymyka. „Obrażony” kładzie się na wznak i wpatruje w konstrukcję sklepienia. Po chwili zostaje znienacka złapany za stopę i pociągnięty w głąb. Ledwo zdążył schwytać haust powietrza. „Ta zniewaga krwi wymaga!” Jest to oczywiście tylko pomyślane, trudno pod wodą wykrzykiwać. Jego starania, żeby Wiśkę dopaść, są coraz przemyślniejsze i w końcu przynoszą efekt.

– Ach! ty… – syczy z autentyczną złością, ściskając ją tak mocno, żeby zadać ból. Jak zemsta, to zemsta!

Wtedy palce jego prawej ręki trafiają na to znamię tuż nad pośladkiem Wiśki. Przesuwają się po nim badawczo.

– Co to jest, pani artystko? Co ty tam chowasz przed moim sokolim wzrokiem? – pyta surowo.

Jakby dopiero w tym momencie odkrył kobiecość trzymanego w objęciach ciała. Jego uścisk nabiera miękkości.

– Co ty tam chowasz przede mną – powtarza nieco zmienionym głosem. Pieszczotliwie przesuwa dłońmi po szczupłych pośladkach.

Wiśka wykorzystuje fakt, że uścisk zelżał. Wyślizguje się ku dołowi, umyka.

Łukasz jest zaskoczony własnym podnieceniem. „Czego ty chcesz od tej chudziny?” – myśli karcąco pod adresem zbyt niesfornej, jego zdaniem, części własnego ciała. A potem z pełnym zrozumieniem: „No, ja wiem. Przydałoby ci się jakieś przytulne miejsce. Mocno cię zaniedbałem. Naprawdę masz ochotę na takiego badylka?” Właśnie w tym momencie Wiśka stojąc na brzegu basenu uniosła ręce i przez to wydaje się jeszcze szczuplejsza i wyższa.

– Łukasz! – woła. – Ścigamy się? Trzy długości basenu.

– Mogą być trzy – odpowiada.

Dwie długości przepływają tuż obok, a na trzeciej Wiśka niespodziewanie wyprzedza go o pół długości ciała. Jest oczywiste, że wcześniej specjalnie zwalniała. Męski honor Łukasza doznaje tak silnego ciosu, że cały jego apetyt na powaby Wiśki gdzieś się zapodziewa. Zresztą minęła już godzina, koniec przyjemności. Prysznic, ubieranie, wsiadają do samochodu.

Łukasz oczywiście milczy. I to jego milczenie jest na tyle wymowne, że Wiśka uprzytamnia sobie: drugi raz w życiu popełniła ten sam fatalny błąd – śmiała być lepsza od mężczyzny! Parska odrobinę histerycznym śmiechem.

– Wiesz – mówi – kiedyś, dość już dawno, był chłopak, na którym mi bardzo zależało, a ja, w swojej naiwności, na eliminacjach do konkursu zagrałam lepiej niż on.

Łukasz zdobywa się na komentarz dopiero po jakimś czasie.

– Mam rozumieć, że wciąż jesteś uroczo naiwna, czy że na mnie „bardzo” ci nie zależy?

– Pozostawiam ci swobodę wyboru.

Myśl Łukasza: „Nic, tylko pokazać tej wstrętnej babie, co to znaczy – mężczyzna!”

Właśnie dojechali pod dom Wiśki. Łukasz nie czeka zaproszenia. Wysiada, idzie za nią.

– Nie za późno, panie doktorze?

– Zależy na co – odpowiada zuchwale.

– Pierogów nie mam.

– Masz za to rogi! – ripostuje.

– Ptak-ryba i to z rogami. Mój obraz w twoich oczach robi się coraz bogatszy.

„To prawda – myśli Łukasz – wciąż widzę ją inaczej”.

Wiśka otwiera drzwi.

– Jak powiedziałam, pierogów nie mam.

– Dasz, co masz. Nie jestem wybredny.

Odwraca się ku niemu powoli.

– Natomiast ja jestem wybredna. Dość tych żartów. Dobranoc!

Łukasz daje krok i chwyta mocno tuż nad łokciami ręce Wiśki.

– Żartów? – pyta wyraźnie zły. – To nie ja zacząłem sobie dzisiaj stroić żarty. Żartów? Nie pozwolę wyprosić się stąd trzeci raz. Coś, do jasnej cholery, jesteś mi winna! Gdzież ta przyobiecana uroczysta kolacja? Bo jak do tej pory, to sam musiałem sobie odsmażać pierogi.

– Przepraszam. Widocznie źle cię zrozumiałam. Jeśli chodzi ci tylko o kolację, zajmę się nią natychmiast, jak mnie puścisz.

„Co za wredna istota” – myśli Łukasz, czując jak głód skręca mu wnętrzności. Puszcza Wiśkę i idzie do pokoju, gdzie postanawia czekać na posiłek. Podchodzi do okna, wygląda na pustą o tej porze ulicę osiedla. Po chwili podjeżdża fiat. Wysiada z niego mężczyzna. Staje, podnosi twarz i patrzy w kierunku Łukasza – Łukasz jest pewny, że wprost na niego – potem nagle wsiada do samochodu. Łukaszowi burczy w brzuchu. Idzie do kuchni. Wiśka garniruje artystycznie trzy rzędy kanapek. Łukasz wyciąga rękę.

– Konam z głodu!

– Zabierz tę rękę – mówi ostro Wiśka. – Jeszcze nie gotowe.

Układa kanapki na półmisku, nalewa herbatę, niesie to do pokoju. Na stole kładzie obrus, stawia wazon z bukietem frezji, oryginalny trójramienny świecznik, jedzenie, po czym mówi:

– Za chwilkę będę gotowa.

Łukasz nie potrafi się powstrzymać. Pożera chyłkiem dwie kanapki, zacierając ślady przestępstwa przesunięciem pozostałych.

Wiśka wraca w sukni, w której widział ją na koncercie, zapala świece. Gestem zaprasza Łukasza do stołu.

– Co u ciebie słychać? – rozpoczyna po chwili „wytworną” rozmowę.

Łukasz odpowiada dopiero po zżuciu kolejnej kanapki.

– Wiesz – mówi – moja siostra urodziła synka. Maciupeńkiego. Nie masz pojęcia, jakie maciupeńkie może być takie dziecko.

Te parę zdań jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej likwiduje całą sztuczność sytuacji. Wiśka z wyraźnym zainteresowaniem zaczyna go wypytywać i po pewnym czasie wie wszystko nie tylko o dziecku i matce, ale i o pozostałych członkach rodziny Łukasza.

W miarę jak ubywa kanapek, humor Łukasza się poprawia. Przy herbacie zaczyna się już do Wiśki promiennie uśmiechać. Gotów jest jej przebaczyć, że pływa lepiej niż on. Przypomina sobie moment, kiedy trafił palcami na znamię i zapragnął dokładniej zbadać tajemnice tego ciała. Rzuca znad szklanki zaborcze spojrzenie. Cóż, przecież tak naprawdę przyszedł tu w określonym celu. „Mieć przyjemność z artystką – to podwójna przyjemność.” Na użytek chwili bieżącej formułuje tę złotą myśl.

Odnoszą do kuchni naczynia.

– Tym razem chyba pozmywam ja. Nie będziesz zmywała w tej sukni.

– Przecież mogę ją zdjąć.

Bierze ją w ramiona.

– Naprawdę? Możesz zdjąć?

Nie ma w ciele Wiśki uległości. Łukasz próbuje przez materiał sukni wyczuć znamię. Materiał jednak jest mięsisty i śliski, nie może go odnaleźć.

– Możesz ją zdjąć? – powtarza pytanie. – Ani ryby, ani ptaki nie noszą sukienek.

Ów awanturnik w spodniach przypomina: „Obiecałeś!” – zmusza do podjęcia kolejnych starań. Łukasz zaczyna lekko dotykać wargami twarzy Wiśki. Wargi nie dają się oszukać. Wyraźnie czują – to nie jest twarz Ewy, to zupełnie obca twarz. Wiśka odwraca głowę, nie pozwala dosięgnąć ust. Stoi w jego objęciach spokojnie. Jakby na coś czekała. Nie ma w niej ani oporu, ani zachęty. Łukasz odkrywa z tyłu długi zamek, rozsuwa go. Kładzie ręce na nagich plecach, sięga niżej i odnajduje znamię. Przygarnia gwałtownie jej biodra.

– Zdejmiesz tę sukienkę? – pyta przez zęby.

– Chodź!

Prowadzi go do małego pokoju, gdzie głównym meblem jest obszerny tapczan. Jednym ruchem odrzuca na fotel nakrycie. Potem równie zdecydowanie ściągniętą sukienkę, stanik. Zanim zdejmie majteczki przez moment się waha. Wchodzi szybko pod kołdrę.

Łukasz zachowanie Wiśki rozumie dość jednoznacznie – jako ochotę na seks. Toteż znalazłszy się obok niej zmierza wprost do celu. Jest to akt gwałtowny, niemal brutalny, z krótkimi przerwami dla obniżenia napięcia i złapania oddechu, bo skoro postanowił zademonstrować Wiśce, co to znaczy mężczyzna…

Wiśka jednak, wbrew temu czego się spodziewał, nie zdradza żadnych emocji. Początkowo spięta, potem chyba zniechęcona, leży z mocno zatulonymi powiekami – Łukasz dostrzega, jak te powieki odrobinę drżą. Wreszcie ruch głowy i ciała, jakby chciała odejść nie doczekawszy niczego, co by usprawiedliwiało dalszą jej obecność. Łukaszowi pozostaje doprowadzić akt do tylko własnego finału. Zapada nosem w poduszkę. „To deska nie kobieta! – myśli. – Zimna ryba!”

Budzi się koło szóstej rano przypilony potrzebą odwiedzenia toalety. Wracając, wciąż półprzytomny, strąca ze stolika stosik zdjęć. Rozsypują się kolorowe po dywanie. Łukasz zaczyna je zbierać. Najwidoczniej są to zdjęcia z zagranicznego tournée. Wiśka sama lub w towarzystwie wysokiego blondyna na tle obcej architektury. Zapewne radca Petersen. Przystojny facet. Odrobina nieuzasadnionej zazdrości. Łukasz kładzie zdjęcia na stoliku i odchyla kołdrę, chce jeszcze chwilę podrzemać, wtedy dostrzega na prześcieradle ślady krwi. „A to co? – myśli. – Przecież gdyby miała miesiączkę, nie poszłaby ze mną na basen. Widocznie dostała okresu w nocy.” Kładzie się bliżej brzegu, poza zasięgiem plam. Przypomina sobie wieczór. „To ci uczta miłosna!” Obraca głowę i napotyka zupełnie przytomne, badawcze spojrzenie Wiśki. Trochę tym speszony, pyta:

– Widziałaś, jak wygląda prześcieradło?

Wiśka odchyla kołdrę. Patrzy w milczeniu na plamy.

– Miesiączka – stwierdza Łukasz.

– Nie – zaprzecza.

– Tylko?

– Mój Boże! Podobno jesteś lekarzem. Coś jednak powinieneś wiedzieć o anatomii kobiety.

– Wiśka! – patrzy zdumiony. – Dlaczego ty nie powiedziałaś?

– Po co? Co by to zmieniło? Przecież mnie nie kochasz.

Łukasz znowu czuje się ugodzony, a jednocześnie jakby oskarżony. Rzuca drwiąco:

– A ty kochasz mnie, co?

– Nie – odpowiada spokojnie. – Ja także cię nie kocham.