SEN O LICZBACH
Gmach jest ogromny —
sale, sale, sale
chętne by przyjąć całe tłumy ludzi,
na razie puste.
Idę coraz dalej,
z biletem w ręku
szukam swego miejsca —
wreszcie znajduję.
Ja pierszy widz czy słuchacz
siadam w krześle piątym,
na prawo mam szesnaste,
na lewo sto trzecie —
w jakiś przedziwny wkroczyłam porządek.
Nagłe olśnienie!
Nie, liczby nie muszą
trwać w ciągach stałych,
jak karni żołnierze.
Wrzucone w nieustannie wrzący
kocioł świata,
mają prawo, jak wszystko,
do swej przemienności.