Powój polny próbuje wciąż wyżej
i wyżej
piąć się ku słońcu,
by w kieliszki białe
uzbierać woni.
Woni doskonałej
w swej subtelności i swojej słodyczy.
Nie — ckliwej.

Słodycz to —
ciągle — ciągle — ciągle —
skapująca ze skrzydeł aniołów,
co dnia każdego latają nad łąką.