Odwiedziny

Listopad, a tu do opadania zostało naprawdę niewiele, zaledwie resztki. Troszkę bladej złotości na klonach, troszkę przyżółkłej zieleni na wierzbach i ciemnozłote kubraki na modrzewiach. Jeden przymrozek, trochę wiatru i będzie po liściach.

Na razie listopad wręcz zagrał synoptykom na nosie. Zaczął się całkiem miło. Dość ciepło. Żadnych groźnie zapowiadanych opadów ani wiatru, a nawet słońce.

Z tym listopadowym słońcem nad głowami idziemy w odwiedziny do naszych zmarłych. Niesiemy chryzantemy i znicze. O wiankach lepiej nie wspominać, bo jak pomyślimy, ile drzew straciło przy tej okazji gałązki, ciarki przechodzą po skórze. Chryzantemy to co innego. Specjalnie w tym celu je wyhodowano. Ale biedne świerki, jodły i jałowce?

A jeszcze przed nimi Boże Narodzenie.

Może by ktoś rozpętał akcję „Nie kupujemy iglastych!” Czy chronić trzeba tylko zwierzęta? Rośliny są równie bezbronne.

W tych świerkowych wiankach na cmentarz jest pewna logika: do śmierci dodaje się śmierć. Gorzej w grudniu. Do narodzin – śmierć. To już zgrzyt.

Więc chryzantemy i znicze.

Wieczorem nad cmentarzem łuna. Aż trudno uwierzyć, że od malutkich zniczy może być aż taka ogromna. A jest. Jakbyśmy chcieli, żeby nasi zmarli w tym wcześnie zapadłym zmroku bezbłędnie nas rozpoznali, żeby ich ucieszyła nasza obecność.