Duże pieniądze
Została wdową z dnia na dzień, a właściwie z chwili na chwilę. Mała awaria w fabryce, gdzie pracował. Zginął tylko on. Miała wtedy trzydzieści siedem lat. Agnieszka — piętnaście. Wojtek — dziesięć. Wypadek przy pracy, więc odszkodowanie. Poza tym trzymiesięczna pensja, parę tysięcy ze związku zawodowego, kilkadziesiąt z PZU. Razem ogromna suma, jakiej nigdy w życiu nie miała i nawet nie przypuszczała, że może mieć. Przez bezpośredni związek ze śmiercią męża pieniądze te wydały się jej wrogie, obce. „O Boże! — pomyślała — to jakbym zarobiła na jego śmierci.” Ta myśl wracała obsesyjnie, ile razy otwierała szufladę, gdzie pieniądze leżały w kopercie pod stertą różnych ważnych papierów. W końcu nie mogła tego znieść. Musiała przemóc niechęć do urzędowych spraw, pójść do PKO i założyć książeczkę, na którą z ulgą wpłaciła całą sumę. Gdy wróciła do mieszkania, poczuła nagle dojmującą pustkę, straszny brak, miejsce po umarłym, które przedtem, w przedziwny sposób, zapełniała swoją niepokojącą obecnością szara koperta pełna banknotów. Ze ściśniętym nagle w popłochu sercem przebiegła kilkakrotnie całe mieszkanie szukając tego, którego utraciła tak nagle. I dopiero po otwarciu szafy, gdzie po lewej stronie wisiały jego rzeczy, wybuchnęła gwałtownym oczyszczającym płaczem.
Sześciometrowy „gabinet” zajął Wojtek. Na regale obok książek ojca postawił swoje — Centkiewiczów, Curwooda, Niziurskiego — a u lampy zawiesił model szybowca własnoręcznie sklejony z listewek i kartonu.
Agnieszka nagle zbliżyła się do matki. „Mamo, mogę spać z tobą?” —zapytała któregoś dnia i zajęła miejsce ojca na szerokim tapczanie. Dało to początek długim intymnym rozmowom — temu wspieraniu się nawzajem — co jest dość rzadkim a szczęśliwym przypadkiem.
Miejsce po zmarłym w sposób naturalny, powoli, zaczęło się zapełniać. Zalewane falą spraw codziennych, czasem tylko jeszcze widoczne, coraz mniej obecne w przestrzeni, a więcej w sercach bliskich.
Pensja matki, renta przyznana dzieciom po ojcu i sumy uzyskiwane za prace zlecone jakoś wystarczały na życie. Z tej kwoty w PKO korzystała rzadko, w przypadkach szczególnych. Skafander Wojtka, całkiem jeszcze dobry jesienią, okazał się na wiosnę za mały. Plecak — bo jest możliwość wysłać Agnieszkę na niedrogi obóz wędrowny w Pieniny. Wymiana agregatu w lodówce, który przetrwał i tak ponad dwanaście lat bez awarii. Ale sięgała po te pieniądze niechętnie, w najkonieczniejszych przypadkach, więc suma niewiele się zmniejszyła. Ta niechęć przechodziła niejako automatycznie na zakupione rzeczy. Nie lubiła ich. Starała się nie mieć z nimi do czynienia. Omijała. Nic dla siebie. Tylko dla dzieci. Nie mogłaby nosić czegoś kupionego za te pieniądze. Straciła w ten sposób okazję nabycia pięknego bułgarskiego kożuszka — długiego, miękkiego jak aksamit, w srebrzystopopielatym kolorze. Już samo dotknięcie go było radością. Wiedziała jednak, że zapłacony z tych pieniędzy straci cały urok, z radości stanie się udręką.
Nie była także w stanie po te pieniądze sięgnąć, gdy nadarzyła się sposobność wzięcia udziału w interesującej wycieczce zagranicznej pod hasłem „Trzy stolice” — Praga, Budapeszt, Bukareszt. Namawiana przez przyjaciółkę, potrząsała z uporem głową: „Nie mogę. Nie mogę. Zrozum”. I nawet nie wzbudził w niej żalu entuzjazm tejże, która po powrocie, w nieskończoność opowiadała o atrakcjach prawie dwutygodniowej podróży.
Żal natomiast pozostał po rezygnacji z kupienia pierścionka. Był to pierścionek złoty. Na cienkiej obrączce, przytrzymywany sześcioma pazurkami, tkwił kamień zwany piaskiem pustyni. Przedziwna brązowawa czerwień usiana maleńkimi złotymi cętkami. Oczarował ją tak bardzo, że długo jeszcze po tym, jak został sprzedany i powędrował z nowym właścicielem do odległego miasta, wystarczało jej zamknąć oczy, aby widzieć ten uchwycony zachłannie przez złote pazurki, zaklęty w gładkim kamieniu złoty piasek. Ów żal jeszcze wzmógł dawniejszą niechęć do zapisanej w książeczce PKO sumy.
Dopiero lata kryzysu zlikwidowały rzecz samoczynnie, bez udziału kobiety. Którejś kolejnej jesieni okazało się, że wystarczy zaledwie na nowe okrycia i buty dla dzieci. Z dużych pieniędzy zostało na książeczce dwadzieścia osiem złotych. Z ulgą wcisnęła ją na spód szuflady z ważnymi papierami i już nigdy więcej nie wyjęła.