Ku przestrodze

Ja Salvus, z zawodu anioł stróż, zesłany na ziemię dnia dziewiętnastego października tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku, aby stanąć u łóżeczka, gdzie spoczywało dziecię płci żeńskiej, spisuję historię tej, która była największą pociechą mego serca i największą moją klęską, ku przestrodze innym aniołom.

Początkowo martwiłem się, że dziewczynce dano imię Anna, gdyż pomoc świętego patrona w strzeżeniu człowieka przed złem bywa bardzo przydatna. A jakiejż pomocy mogła mi udzielać święta Anna mająca tak liczne rzesze podopiecznych?

Moje obawy dość szybko okazały się płonne. Dziewczynka od urodzenia serce miała czułe, pełna była łagodności i promiennego ciepła. Wskazówki matki, co jest naganne, a co godne pochwały, przyswajała bez oporów. Dla ludzi i dla zwierząt była przyjacielem. Mimo że drobniutka i wcale niesilna, potrafiła stanąć w obronie kota męczonego przez trzech chłopców z parteru, których aniołowie, znużeni ciągłym szeptaniem im do nie domytych uszu dobrych rad, zadrzemali na chwilę. Potrafiła też obronić szkolnego kolegę niesłusznie posądzonego o przyniesienie do klasy pięciu żab.

Gdy w wieku lat dziewięciu szła w białej długiej sukience do ołtarza, aby po raz pierwszy przyjąć Ciało Pana Naszego, wiedziałem, że serce ma czyste jak najszlachetniejszy kryształ. Byłem wzruszony i dumny — choć duma aniołom mało przystoi.

Trzy lata później postanowiła interweniować w sprawie pewnej rodziny z trzeciego piętra. Rodzina ta składała się z czworga drobiazgu, zabiedzonej nieszczęśliwej matki, kobiety o wystraszonych oczach, i ojca nałogowego pijaka znęcającego się nad żoną i dziećmi okrutnie a systematycznie. Krzyki katowanych często dobiegały do mieszkania rodziców Anny. Współczułem serdecznie aniołom opiekującym się tą rodziną — musiały być umęczone do ostateczności. Sąsiedzi nie kwapili się z pomocą, więc dziewczynka pewnego dnia udała się przed cudowny obraz Matki Boskiej i modliła serdecznie:

– Matko Boża! dopomóż, a ja przystąpię do spowiedzi i komunii świętej przez dziewięć kolejnych pierwszych piątków miesiąca. O! Matko Boża, dopomóż!

Jak przyrzekła, zrobiła. Pijackie awantury nie ustawały, a nawet jakby się nasiliły, i drżałem, żeby zniechęcona nie odwróciła serca od Pana Naszego. Wytrwała! Wieczorem tego dnia, gdy po raz dziewiąty wróciła po przyjęciu Najświętszego Sakramentu z kościoła, ów pijak idąc ulicą przewrócił się i skręcił kark uwalniając rodzinę od wieloletniej udręki. Pochyliłem w pokorze głowę. Niezbadane są wyroki Boskie.

W wieku lat piętnastu, szesnastu, kiedy to dziewczęta rozkwitają i stają się podatne na grzech nieczystości, postanowiłem Anny strzec wyjątkowo pilnie. I znowu okazało się, że mój niepokój był przedwczesny. Dziewczynka pozostała czysta jak lilia polna. Do chłopców odnosiła się przyjaźnie, ale nie kwapiła do pocałunków i obmacywanek, wręcz wzdragała się przed nimi, czekając na tego, któremu będzie mogła oddać bez reszty serce i założyć z nim rodzinę, ku chwale Bożej.

Żyliśmy w serdecznym związku. Jakże lubiłem, kiedy siadała z książką przy wieczornej lampie bądź zaczynała grać na flecie. Przymykałem oczy i rozkoszowałem się szczęśliwą chwilą, dziękując Bogu za opiekę nad tą piękną duszą.

Tego, którego pokochała, a który później został jej mężem, poznała w czasie obozu naukowego na trzecim roku studiów. Zaczęli się spotykać i pisywać do siebie długie, czułe listy.

Po raz drugi poszła Anna do ołtarza w długiej białej sukni tuż po egzaminie dyplomowym. Obok niej szedł ten wybrany. Znowu niewczesna duma napełniła moje serce. Strzegłem przecież tej duszy przez lat dwadzieścia cztery i byłem pewny, że ustrzegę nadal.

Rzadko można napotkać tyle szczęścia, ile go zagościło w małym sublokatorskim pokoju z kuchnią na peryferiach wielkiego miasta. Anna, w dalszym ciągu czuła i łagodna, a teraz jeszcze kochająca, obdarzała bez miary męża i synka, który wkrótce zawitał pod ich dach. Troje ludzi i trzy anioły w tym ciasnym mieszkaniu! Było nieco tłoczno, ale radośnie i pogodnie.

Któregoś dnia zauważyłem, że anioł stróż męża i ojca jest niespokojny. Coś próbował szeptać mężczyźnie do ucha, ale ten odwracał głowę marszcząc niechętnie brwi. Anioł nie rezygnował. Aż mężczyzna zaczął się od niego oganiać jak od uprzykrzonej muchy i nietrudno było zauważyć, że tym razem nie posłucha skrzydlatego opiekuna. Raz i drugi mężczyzna wrócił dużo później, niż to miał w zwyczaju. Łatwo było mu przekonać pełną ufności żonę, że jego dodatkowa obecność w pracy przed końcem kwartału jest niezbędna. Wkrótce kwartał się skończył, nie skończyły się jednak te późne powroty, czasem po jednym lub nawet po kilku kieliszkach. Niepokój, który ogarnął serce Anny, był dla mnie ostrym alarmowym dzwonkiem. A potem wszystko zaczęło się błyskawicznie toczyć do tragicznego finału.

Może gdyby Anna nie ufała aż tak, może gdyby aż tak nie kochała, chwila mojej nieuwagi nie miałaby tego fatalnego następstwa!

Że mąż spotyka się z inną kobietą, doniosła Annie, jak to często bywa, przyjaciółka. Wtedy Anna wzięła na ręce dziecko i tuląc je w ramionach pojechała przed cudowny obraz Matki Bożej, przed którym modliła się niegdyś o ratunek dla rodziny sąsiada pijaka. Uklękła przed wizerunkiem Przeczystej i prosiła:

— Matko Boża! dopomóż mi, daj siły.

Potem wróciła z synkiem do domu. Widziałem, że modlitwa ją uspokoiła i wieczorem, kiedy wszyscy leżeli już w łóżkach (mąż tego dnia wrócił dość wcześnie), pomyślałem, że i ja, znużony szeptaniem mojej podopiecznej słów ukojenia, mogę zakrywszy głowę skrzydłem zasnąć na resztę krótkiej letniej nocy.

Ocknąłem się o sekundę za późno. Dostrzegłem błysk. To siekiera spadała na głowę mężczyzny.

Długo trwała potem przerażona cisza. Aż do momentu — gdy kobieta wybuchnęła ogromnym rozpaczliwym szlochem osuwając się na kolana. Klęknąłem obok. I tak klęcząc płakaliśmy oboje.