4

– Ach! przestań już – mówi Ewa głosem nasyconym po brzegi łzami. Leży na wersalce. W nagle zapadłym zmroku nie widać, że twarz ma mokrą, boleśnie skrzywioną. Leży tak już godzinę słuchając grania Pawła, rozdarta tą muzyką, jakby precyzyjnym cięciem ostrego miecza ktoś obnażył całe jej wnętrze. Ma wrażenie, że mogłaby podnieść dłonie, dotknąć nimi serca, wątroby, unurzać je we własnej krwi, żeby potem przytulić obie do twarzy. Pamięta taki obraz: kapłanka zanurza ręce w krwi ofiary i wyciera je o własną twarz. W tym wypadku ona sama jest kapłanką i ofiarą. Obie oczekują w niej na ten rytualny gest. Gitara milknie. Ale Ewa wie, że już za kilka dni, a może nawet jutro, Paweł przyjdzie znowu, weźmie do rąk instrument, wyzwoli łzy, co sączą się przez cały czas dwoma słonymi strużkami do środka powodując ból, nie pozwalają normalnie oddychać. Dopiero gdy Paweł zaczyna grać, spływają z oczu na zewnątrz i jest trochę lżej. Paweł musi sobie z tego zdawać sprawę, skoro gra właśnie tak – żeby poczuła się niemal rozpłatana na pół, skoro gasi do tego grania światło – żeby nie wstydziła się płakać, skoro przychodzi w momencie – w którym Ewa czuje, że za chwilę zacznie bić pięściami albo głową w ścianę.

Dzwoni dwa razy, bardzo krótko, i po tym dzwonieniu zaraz poznaje, że to on. Otwiera drzwi i napotyka jego – niemal cień uśmiechu. Paweł zrzuca buty, wchodzi do pokoju odrobinę wahającym się krokiem, siada w fotelu zaplatając śmiesznie długie nogi nie mieszczące się dość dobrze na tej przestrzeni między nim a stolikiem. Przychodzi do niego Piotruś.

– Cześć! – mówi podając mu rączkę. – Napijesz się herbaty?

Paweł kiwa poważnie głową, więc Piotruś idzie do kuchni, gdzie Ewa już wstawiła wodę i szykuje kanapki dla zwykle głodnego gościa, zabiera talerzyk, przynosi do pokoju, częstuje Pawła. Za chwilę przychodzi Ewa z herbatą. Ich kontakt polega na dużej porcji milczenia i zupełnie maleńkiej porcji słów – zdawkowych, zamienianych mimochodem – bo od początku czekają, aż Paweł skończy jeść i weźmie do rąk gitarę Tomasza. Wkrótce ta chwila nadchodzi. Korczyński wstaje, idzie po instrument. Ewa w tym czasie przenosi się na wersalkę. Podkłada pod głowę poduszkę z niebieskiej puchatej miękkości, wyciąga się, przymyka oczy. Piotruś zostaje w fotelu. Podwija nóżki i trwa tak w bezruchu w czasie całego koncertu – jak zaczarowany. Paweł zanim usiądzie, gasi jeszcze światła, zaczyna grać. Za każdym razem powtarza się to wewnętrzne bolesne otwarcie Ewy i łzy. Tylko wtedy potrafi płakać. Tylko w ten sposób osiąga chwilowe ukojenie.

Paweł ostrożnie odkłada gitarę. Lekko trącone struny wydają ostatni dźwięk. Muzyka wsiąka powoli w nasycające się barwami nocy ściany.

– Jutro mam wieczór autorski w empiku. Przyjdziesz, Księżniczko?

– Naprawdę? Och, Paweł!

Ewa w jednej chwili zrywa się z wersalki. Idzie obmyć zapłakaną twarz, a kiedy wraca, mówi podniecona:

– Musisz się wykąpać, umyć włosy. Wpuszczaj wodę do wanny.

Paweł mieszkający kątem u kolegi nieraz korzystał z ich łazienki, nie jest tą propozycją zaskoczony. Idzie nalać wodę. Ewa przynosi ręcznik.

– Właź i odmakaj. – A kiedy on zaczyna się rozbierać: – To wszystko trzeba uprać. Zaraz znajdę coś do przebrania.

Idzie grzebać w szafie, a Paweł nabiera w płuca powietrza, zanurza się razem z głową, nie słyszy dzwonka do drzwi.

Pierwszy przy drzwiach jest Piotruś.

– Kto tam? – A potem woła: – Mamuniu, otwórz! To wujek.

Matuszewskiego zaskakuje wygląd Ewy. Zapuchnięte od płaczu oczy i niekorzystne światło powodują, że pierwszy raz wydaje mu się brzydka i jest tym niemal wstrząśnięty.

– Wujku, Paweł się kąpie – oznajmia Piotruś.

Matuszewski myśli więc: „Znowu przyszedłem nie w porę. Znowu któryś z nich tu jest”. Potem dociera do niego pełna informacja i tym bardziej zaczyna się czuć nieswojo. Wszak kąpiel Pawła to czynność na tyle intymna, że własną tu obecność musi uznać za mocno niestosowną. Jednak Ewa i Piotruś już go zabierają do pokoju.

– Chcesz pić? – pyta Ewa.

– Dziękuję, może później.

– Więc zaczekaj chwilę. Muszę znaleźć dla Pawła jakieś ubranie. Ach, ty nic nie wiesz! Jutro Paweł ma w empiku wieczór autorski.

Gorączkuje się, nie zwracając uwagi na brak entuzjazmu z jego strony.

W tym momencie dobiega wołanie Pawła:

– Czym mam umyć głowę, Księżniczko?

I Ewa idzie do łazienki.

Matuszewski doznaje jednocześnie tylu przykrych wrażeń, że gotów jest natychmiast odejść. Na domiar złego obecność Ewy w łazience, wobec nagiego przecież Pawła, przedłuża się i Matuszewski zaczyna nerwowo przełykać ślinę. Przychodzą mu na myśl jakieś zupełnie nieprawdopodobne posądzenia. Jeszcze niedawno uważał Pawła za tego mniej groźnego, a w tej chwili…

Ewa wreszcie wychodzi. Dostrzega jego wzburzenie, pobladłą twarz.

– Musiałam mu wyszorować plecy – wyjaśnia nieco rozbawiona.

Dla Matuszewskiego to kolejna przykrość. „Uważa mnie za pruderyjnego osła – myśli. – Trzeba z tym skończyć. Wyjść stąd!” Nie wychodzi. Wie, że dozna kolejnych przykrości i zaczyna z tego czerpać dziwną satysfakcję, a ona:

– Chodź. Poradzisz mi, w co ubrać Pawła.

– Ja ci poradzę razem z wujkiem – mówi Piotruś, który przez cały czas trzyma Matuszewskiego za rękę.

Matuszewski nigdy jeszcze nie był w pokoju Ewy. Zaskakuje go zestawienie antyków z nowymi meblami, co tworzy bardzo piękną harmonijną całość.

– Siadaj – mówi Ewa, otwiera szafę.

Rośnie powoli mały stosik: bielizna, spodnie, koszula… Na końcu Ewa wyjmuje ciepły zielonkawy sweter i z tym swetrem przysiada na tapczanie. „To tu ona śpi” – myśli Matuszewski, nagle wzruszony. A Ewa zaczyna pieszczotliwie przesuwać palcami po wypukłych wzorach, zapatrzona bardzo daleko, nieobecna… Piotruś kładzie na swetrze rączki.

– To tatusia?

– Nie, Zygmunta – odpowiada.

– Jakiego Zygmunta?

Milczy przez chwilę.

– On tu kiedyś mieszkał – mówi – dawno temu.

Wracają do dużego pokoju i zaraz przychodzi Paweł – z mokrymi włosami, w męskim szlafroku, który jak Matuszewski pamięta, od zawsze wisiał w łazience na drzwiach. Ewa przynosi suszarkę. Potem jednak tę suszarkę od Pawła zabiera, sama mu suszy tył głowy, unosząc włosy Pawła palcami w górę.

Fala zazdrości! „Nie jestem obiecującym poetą. Nie umiem grać na gitarze. Nie mam trzydziestu lat” – myśli Matuszewski.

– Tam w moim pokoju leży ubranie. Włóż, Pawełku. My pójdziemy robić kolację – mówi Ewa. I idą do kuchni.

Matuszewskiemu i Piotrusiowi daje do krajania i smarowania chleb, sama obiera rybę i ogórki. Ale kiedy wchodzi do kuchni Paweł, wszyscy troje zamierają w zdumieniu. Trudno rozpoznać w tym mężczyźnie Pawła hołdującego przebrzmiałej hipisowskiej modzie.

– Ach, Paweł! – woła Ewa. – Zupełnie nie jesteś do siebie podobny!

– No właśnie – mówi on z tym swoim nikłym uśmiechem na twarzy – chyba muszę się przebrać.

Ale Ewa stanowczo protestuje, trzeba tamte rzeczy uprać i już.

Siadają do stołu. Paweł przy Ewie, bo Piotruś już dawno zajął miejsce obok wujka. Ten ostatni przeżywa szereg silnych emocji. Patrzy na Ewę (jeszcze ma zapuchnięte, zaczerwienione powieki) i czuje niepokój, że zapodziało się gdzieś jej piękno, które było mu źródłem tylu wzruszeń. Potem napotyka wzrokiem obrzmiałe poziomkowe wargi i – nagły przypływ pożądania. Uderza mu do głowy krew. Zły na siebie za tę nieprzewidzianą reakcję spuszcza wzrok, aby po chwili podnieść go na Pawła. Strój uwydatnił jego oryginalną urodę. I Matuszewski, który dotychczas nie był w stanie jej określić, myśli, że to uroda z ikony. Wydłużona śniada twarz, za długi nos, przenikliwie patrzące blisko siebie osadzone oczy i lśniąca rama ciemnych, prostych włosów. „Jaki on młody. Jaki przystojny.” Więc jeszcze dojmujący żal za własną młodością i brakiem urody. Potem Ewa znowu dotyka palcami wypukłych wzorów na rękawie siedzącego obok Pawła.

– Co, Księżniczko? – reaguje on.

– Sama robiłam ten sweter – odpowiada.

Matuszewski sobie przypomina, jak opowiadała mu kiedyś o swojej miłości do Zygmunta, pierwszego męża, który porzucił ją dla własnej kariery. Myśli, że robiąc ten sweter wplatała weń razem z nitką tę swoją miłość, że ona tam jeszcze tkwi, a teraz – obdarowała tym swetrem Pawła. „Co ja tu robię? Powinienem już iść.” Wtedy Piotruś przytula buźkę do jego ramienia.

– Wujku, opowiesz mi coś, jak będę leżał? O podróży w kosmos.

„Tylko ty jesteś mi wierny, malutki. Tylko tobie jestem potrzebny.”

– Opowiem, Piotrze.

To znaczy, jeszcze nie pójdzie. Może tamci dwoje tylko na to czekają? O co on ją posądza! Dopiero Tomek umarł. Minęły zaledwie dwa miesiące. Dwa miesiące narastającej stopniowo udręki. Nie potrafi w nowej sytuacji odnaleźć miejsca obok niej. Może w ogóle nie ma dla niego takiego miejsca?

– Przyjdziecie jutro? – pyta Paweł.

– Naturalnie – odpowiada Ewa.

– A pan, profesorze?

– Niestety, po południu jestem zajęty.

Nieprawda. Ma jednak poczucie, że rywalizacja z Pawłem o przyjaźń (?) Ewy jakoś go poniża. A może już z góry skazuje się na przegraną i strach przed jej doznaniem jest właśnie taki poniżający.

– Chodź się myć, Piotruniu.

Zostają obaj w kuchni nad resztkami herbaty.

– Tym razem co mi pan wyprorokuje? – pyta Pawła.

Korczyński patrzy na niego przez chwilę przepastną czernią oczu.

– Nie jestem pana rywalem. Przyjaźnimy się, ona i ja. Aż tyle!

„Kłamie!” – myśli Matuszewski.

Dopiero nocą przypomina sobie pierwszą część wypowiedzi Pawła i wraca strach. Przed paru dniami zadzwonił do niego Batowski. „Bywasz u Ewy?” – zapytał, przypomniał o swoim istnieniu. Czy uda mu się zasnąć? Może nad ranem? Za ścianą Małgosia, córka gospodarzy, także nie śpi. Już od dwu tygodni odtwarza wytrwale z kasety ciągle tę samą melodię z refrenem:

Jeżeli kochasz mnie, pocałuj!
Jeżeli kochasz, pocałuj!
Jeżeli kochasz mnie, pocałuj mnie!
Pocałuj! Pocałuj! Pocałuj!

A potem namiętny mezzosopran powtarza refren po raz drugi i Matuszewski leżąc bezsenny doznaje za każdym razem silnego wzruszenia. Wydaje mu się, że treść dotyczy ich dwojga, jego i Ewy. I dopiero tej nocy zdaje sobie sprawę, że żadne z nich nie mogłoby uznać tego namiętnego wołania za własne. On przecież wie, że Ewa go nie kocha. Nie mógłby zaśpiewać tego dla niej. Ani ona nie mogłaby zaśpiewać dla niego, bo nie kochając, nie pragnie jego pocałunków. I tekst, który go do tej pory autentycznie wzruszał, wydaje mu się nagle płaski, kiczowaty, niedorzeczny. Żal. Znowu coś utracił. Wbrew przewidywaniom – zapada w sen.

Budzi się z sercem ciężkim, niespokojnym. Przypomina sobie wczorajszą wizytę. „Nie jestem jej potrzebny. Etat przyjaciela też zajęty.” Postanawia więcej się nie narzucać. I niespodziewanie czuje ulgę.

Spokojnie pracuje całe przedpołudnie. W czasie wykładu, jak dawniej, zdobywa się na kilka żartobliwych zwrotów, potem na obiad, potem do domu, tu wyciąga się na tapczanie z „Intruzem” Faulknera i dopiero za dziesięć siedemnasta nagle się zrywa, wbrew wcześniejszemu postanowieniu jedzie na wieczór Pawła. Zajmuje miejsce na końcu sali, omiata wzrokiem obecnych, nie dostrzega Ewy. Serce z niepokoju podchodzi do gardła. Dopiero gdy siedzący przed nim młodzieniec pochyla się, odsłania bladozłote pierścionki jej włosów. Matuszewski odrobinę przesuwa krzesło i teraz już może patrzeć na głowę ukochanej przez cały czas. „Przecież się nie narzucam – mówi sobie w duchu. – Nie złamałem postanowienia.”

Ewa siedzi z Piotrusiem na samym przodzie. Po chwili zauważa, że z Lisowskimi. Jest sporo młodzieży (zapewne tej próbującej pisać), trochę emerytów (stałych bywalców klubu) i kilkanaście osób, których nie da się zaliczyć ani do jednej, ani do drugiej kategorii. Kierowniczka klubu wprowadza i przedstawia Pawła. Korczyński w tym wczorajszym przebraniu, z włosami związanymi z tyłu kawałkiem rzemyka, z gitarą, wydaje mu się obcym człowiekiem. A kiedy zaczyna grać, Matuszewski poznaje, że to gitara Tomasza. Musiał więc być dziś u Ewy, skoro ma tę gitarę, bo wczoraj jej z sobą nie zabrał. Wyszli przecież razem. Zdobył się nawet na odwiezienie Pawła i przez całą drogę czekał, że tamten powie mu jeszcze coś ważnego – na próżno. Więc dziś był u niej. Może to ona związała mu włosy? Wyobraża sobie tę scenę. Paweł siedzi na krześle, a ona sczesuje grzebieniem jego ciemne włosy, zbiera je, zaciska w złotych palcach, potem odkłada grzebień i omotuje je rzemykiem. „Już, Pawełku. Możemy iść” – mówi, podaje mu gitarę Tomasza, nadmiernie hojna w obdarzaniu przyjaciela rzeczami po byłych mężach. Matuszewski pozwala sobie na sarkazm, pozwala sobie na obmowę Ewy przed samym sobą i sam przed sobą się tego wstydzi. „Boże! Ile goryczy uzbierało się we mnie przez te dwa miesiące!” Umacnia się w swoim postanowieniu, że więcej do niej nie pójdzie. Ot, tak zupełnie za darmo ustępuje placu Łukaszom, Pawłom, Andrzejom i kto tam jeszcze chce.

Gitara przycicha i Paweł zaczyna mówić swoje wiersze. Mówi i gra. Gra i mówi. To właściwie nie tyle wieczór autorski, ile recital i to recital naprawdę udany. Matuszewski jednak niewiele słyszy. Patrzy na głowę Ewy. „U nikogo nie widziałem takich włosów” – myśli. I gdy Paweł zaczyna znowu grać, serce Matuszewskiego, niesforne, śpiewa swój hymn miłości. Poddaje się na dłuższą chwilę uczuciu. Potem przytomnieje. „Co ja robię? Ona nie dla mnie.” Korzystając z przerwy spowodowanej aplauzem, wycofuje się z sali.

W domu próbuje wrócić do „Intruza” i przyłapuje się na tym, że w ogóle nie wie, co czyta. Odkłada książkę i leżąc na tapczanie zaczyna obserwować tańczącą po szybie muchę. Zaczęły grzać kaloryfery i widocznie obudziła się, sądząc, że to wiosna. To tak jak on. Przez cztery lata był przekonany, że rozpoczęła się wiosna jego życia, spóźniona, to prawda, ale przez to jakby bardziej nasycona, piękniejsza. Wraca wyrzut sumienia – samotna śmierć matki. „Widzisz, mamo! i ja już będę tylko samotny. Widocznie wszyscy tak…” Pukanie do drzwi. Zrywa się.

– Można? Masz chwilę czasu? – pyta jego gospodarz.

– Wejdź. Odpoczywam. Siadaj.

Tamten korzysta z zaproszenia, ale nie od razu zaczyna mówić.

– Zauważyłeś pewnie, że Małgosia nam dorosła, że kręci się koło niej Alek. Ten co go niedawno poznałeś. No cóż! młodzi chcą się pobrać…

Milknie. Matuszewski jednak domyśla się, z czym tamten przyszedł. Chodzi o jego pokój, bo pokoik Małgosi jest zupełnie malutki.

– Głupio mi o tym mówić. Tyle lat przemieszkaliśmy razem. Myśleliśmy nawet, żeby młodym coś wynająć, ale znaleźć pokój dla małżeństwa bardzo trudno, a i ceny przerastają nasze możliwości. Samotny mężczyzna to sublokator o wiele częściej pożądany. Nie musisz się śpieszyć. Ślub dopiero w święta. A i po ślubie przez jakiś czas wystarczy im pokój Małgosi. Gorzej będzie, jak rodzina się powiększy. No cóż, nie ma rady.

– W porządku – mówi Matuszewski. – Przyrosłem tu jak drzewo. Może czas, żeby drzewo ruszyło w drogę.

I kiedy tamten wychodzi, on już cały jest zajęty tą swoją przyszłą przeprowadzką, która wydaje mu się czymś cudownie niezwykłym i pożądanym. „Wyrwę się z tego miejsca. Zacznę nowe, spokojne życie. Może znajdę pokój w jednym z tych ostatnio licznie powstających na obrzeżu miasta domków otoczonych ogródkami. Otworzę wieczorem okno i będzie dolatywał do mnie zapach maciejki albo jaśminu, tak jak w dzieciństwie.” Potem sobie uprzytomnia, że wcale nie ma mebli, więc będzie musiał wynająć pokój umeblowany. Trzeba będzie popytać znajomych, czy nie wiedzą o takim pokoju. Albo studentów, choć to nieco krępujące. Czuje się ożywiony, podniecony jak przed daleką i trudną podróżą. Postanawia przeprowadzić się jak najprędzej.

Kolejne dwa tygodnie zbiegają mu na rozglądaniu się za nowym mieszkaniem. Pyta współpracowników, znajomych. Zdobywa dwa adresy, ale pokoje zbyt odbiegają od jego wymarzonej wizji. Może trzeba dać ogłoszenie do gazety? Wreszcie któregoś popołudnia spotyka niemal pod instytutem Aldonę Thylmanową z synkiem i tak jak ostatnio wszystkich pyta ją, czy nie wie o jakimś przyzwoitym pokoju.

– Owszem, wiem – odpowiada po chwili namysłu. A potem pozornie bez związku: – Dawno się widziałeś z Ewą?

– Co najmniej dwa tygodnie temu – odpowiada zmieszany. – Cały czas szukam tego pokoju. Córka mojego gospodarza chce wychodzić za mąż. Muszę szybko coś znaleźć.

– No więc, jak powiedziałam, mam coś dla ciebie. Jest tu gdzieś blisko telefon? Zadzwonimy.

Wracają do instytutu i stąd Aldona telefonuje.

– Dzień dobry, kochanie! Mam kandydata na lokatora. Mężczyzna koło pięćdziesiątki, sympatyczny, na stanowisku (mile łechce uszy Matuszewskiego). Oczywiście. Dobry znajomy. Ręczę za niego. Niepijący, niepalący, słowem ideał. Możemy przyjechać? Dobrze. Zaraz przyjeżdżamy.

A kiedy wychodzą na dwór, proponuje:

– Jedźmy moim samochodem. Potem cię tutaj podrzucę.

Wobec energicznego działania Aldony Matuszewski nie ma czasu na zgłoszenie własnych wymagań. „Najwyżej powiem, że mi nie odpowiada” – myśli. Siedzi z tyłu obok Leszka i rozmawia z nim o budowie rakiet kosmicznych, więc dopiero kiedy stają, orientuje się, gdzie przyjechali. Aldona otwiera drzwiczki Leszkowi, więc i jemu wypada wysiąść. Jadą na górę. Może to któraś z sąsiadek Ewy chce wynająć pokój? Na to się nie zdecyduje. Musi coś znaleźć jak najdalej stąd.

Ewa otwiera drzwi i Aldona pyta:

– Który to pokój, Ewulka?

Prowadzi ich do pokoju Piotrusia.

– No, jak? – Aldona zwraca się do Matuszewskiego. – Odpowiada? Właścicielka, jako osoba przezorna, życzy sobie za pokój pokrywania świadczeń za mieszkanie, światło i gaz. Telefon do wspólnego użytku.

Uśmiecha się rozbawiona zaskoczeniem obojga. Ewa nie miała pojęcia, że Janusz szuka pokoju, on nie wiedział o chęci wynajęcia pokoju przez Ewę. Zdecydowała się na to dopiero tydzień temu. Aldona myśli, że jest to wyjątkowo szczęśliwy zbieg okoliczności. Wraca właśnie od Batowskich, gdzie łatwo dało się wyczuć niepokój Agnieszki i napięcie Andrzeja. Jeżeli Matuszewski zamieszka u Ewy, może to Andrzeja powstrzymać przed wznowieniem z nią kontaktów. A w każdym razie poważnie je utrudni.

– Dogadajcie się – mówi – a my już pójdziemy. Chodź, Leszku, tatuś na nas czeka.

Wychodzą. Matuszewski jest niemal przerażony tą nowo zaistniałą sytuacją. On tutaj! Razem z nią! Dzień i noc! Żaden z tamtych, tylko on. „To niemożliwe. To niemożliwe.” – powtarza w myśli. A Ewa pyta:

– Szukasz pokoju? Co się stało?

– Gospodarz wydaje za mąż córkę. Urosła mu nie wiadomo kiedy. Mieszkałem tam, odkąd przyjechałem na studia. Ślub niedługo, w święta, wypada się pospieszyć.

– Ja doszłam właśnie do wniosku, że muszę podreperować budżet.

– A Piotruś?

– Przeniesie się do mnie. Chyba nie będzie mu z tego powodu przykro. Zresztą niech powie sam. Piotruniu – zwraca się do synka – przeniesiesz się do mojego pokoju, a tu będzie mieszkał wujek, chcesz?

Piotruś pośpiesznie zaczyna pakować na ciężarówkę swoje zabawki.

– Masz jakieś meble?

– Nic. Tylko książki i ubrania.

– Zmieszczą się na regale? Tam na górze są książki Tomka. Przejrzysz. Może część sprzedamy. Będę musiała zabrać z szafy rzeczy Piotrusia i Tomka. Nic jeszcze nie ruszałam. – Głos się jej załamuje.

„Będę z nią! Jakie to proste, zwyczajne” – myśli Matuszewski.

– Kiedy się wprowadzisz? Od pierwszego? Piotruś, jak widzisz, już zabiera swoje manatki. Ja szafę opróżnię jutro. Zaraz przeniesiemy łóżeczko.

Potem jedzą razem kolację. Piotrusiowi, spracowanemu, kleją się oczka. Siedzą przy nim, póki nie zaśnie. I dopiero kiedy Matuszewski półprzytomny ze szczęścia zjeżdża windą w dół, przypomina sobie, że jego samochód został pod instytutem. Będzie musiał jechać autobusem, a nie ma biletu.