Rozdział 7

„Szczęście – to kiedy cała rodzina siądzie przy stole i wszyscy się do siebie uśmiechają.”

„Człowiek jest szczęśliwy, gdy nie podlega żadnemu przymusowi.”

„Że pieniądze nie dają szczęścia – to bajka dla ubogich. Za pieniądze można mieć wszystko. A mieć wszystko – czy to nie szczęście?”

Zdaje się, że to filozofia Jurka Kaweckiego. A to zapewne pisał Andrzej Słowik. To jego pismo.

„Szczęście jest doznaniem subiektywnym. Dla jednego szczęściem jest promień słońca, inny człowiek – obok – tego promienia wcale nie dostrzega. Dla jednego szczęściem jest talerz zupy, inny tę zupę zjada zupełnie mechanicznie, czytając przy tym gazetę. Jeden doznaje szczęścia słuchając muzyki, uszy innego są przed nią zamknięte. A więc, być może, szczęściem jest umiejętność użytkowania własnych zmysłów. Umiejętność kontaktowania się za ich pomocą z rzeczywistością. Odbieranie całym sobą, co nam dane. Bez żalu, żeśmy nie otrzymali więcej i czego innego. Bez zazdrości o to, co otrzymali inni.”

Roman przyjął kiedyś zasadę – nie dać się „podpuszczać”. Tym razem uległ i nie żałuje, choć „podpuszczanie” było aż nieprzyzwoicie jawne. Posłużono się jego zamieszczonym w „Tygodniku” opowiadaniem. Zamiast zapowiedzianego pytania na stopnie zrobił kartkówkę – anonimową. Oto efekty.

„Szczęśliwy jest ten, kto potrafi uszczęśliwiać innych!”

Kto to mógł napisać? A to zapewne Magda.

„Szczęściem jest kochać! Ale być kochanym przez obiekt swojej miłości to szczęście do kwadratu.”

Magda Sawicka jest jedną z wielbicielek Romana. Uczennicą dość przeciętną. Na półrocze nie wypadła najlepiej. Toteż przedwczoraj zajrzał do szkoły jej starszy brat.

– Mama kazała mi zorientować się, czy moja siostrzyczka nie nałapała nowej porcji dwójek.

Roman akurat miał okienko, więc ich rozmowa przeciągnęła się. Pod koniec tamten powiedział:

– Przyznam się panu, że podjąłem się zleconej przez mamę misji dość chętnie. Chciałem na własne oczy zobaczyć, co to za facet, o którym Magda mówi z wypiekami na policzkach i z ogniem w oczach. Tym bardziej odkąd się dowiedziałem, że pan jest mężem Ruty. Poznałem pana żonę parę lat temu przez Marka Wójcika. A ostatnio spotkaliśmy się u Kurków. Państwo pewnie pobrali się niedawno?

– Nie tak znowu niedawno. Osiem lat temu – odpowiedział trochę zaskoczony Roman.

Sawicki się zmieszał. Przez chwilę jakby nie wiedział, co mówić. Potem wstał.

– Dziękuję za informację. Miło mi było pana poznać. Proszę pozdrowić ode mnie żonę.

Szybko pożegnał się i wyszedł.

Romana reakcja Sawickiego zdziwiła. Nie miał jednak okazji dłużej się nad nią zastanawiać, bo do pokoju nauczycielskiego wszedł dyrektor poszukujący kogoś, kto by za chorą panią Żabkową pojechał z młodzieżą na wycieczkę do Krakowa. Roman wymówił się potrzebą zapewnienia opieki dzieciom, wobec nieregularnej pracy żony. Gdyby pojechał do Krakowa, nie zrobiłby kartkówki na temat szczęścia i porcja wiedzy o klasie, której jest wychowawcą, by mu umknęła. Jednak nie poświęci szczęściu, jak zapewne spodziewa się młodzież, kolejnej lekcji języka polskiego. Zaproponuje dalsze omawianie tematu na lekcji wychowawczej. „Dobrze żyć i dobrze się mieć” – tak szczęście definiuje Arystoteles. Dobrze żyć! Kotarbiński powiedziałby godziwie. A on, Roman Nowicki, czy żyje godziwie? Jak zadra tkwi w świadomości ów fatalny wyjazd do matki. Lepiej jest z „dobrze się mieć”. Pod tym względem nie ma prawa narzekać. Trzeba będzie także podać młodzieży definicję Tatarkiewicza, że szczęście to trwałe i uzasadnione zadowolenie ze swojego życia wziętego jako całość. Chyba tak to brzmi. Musi jeszcze sprawdzić. Znowu wspomina fragment własnego życia, który nie może być powodem do dumy. „Zostanie to we mnie do końca” – myśli.

Jeszcze dwie kartki.

„Samo życie jest szczęściem” – kto to mógł napisać?

I jeszcze: „Szczęściem jest brak nieszczęścia”.

Minimaliści? A przecież jest w tym jakaś głęboka racja, trochę zaskakująca w ich wieku. Brak nieszczęścia! Nieszczęście potrafi się zaczaić. Nie widać go, ale człowiek wyczuwa jego utajoną obecność. Jest wtedy, czy go nie ma? Roman ma ochotę zapalić. Z trudem się powstrzymuje. Z wyznaczonej na dzisiaj normy zostały zaledwie dwa papierosy, a chce jeszcze posiedzieć, popisać. Marek Wójcik! Znowu to nazwisko wyskoczyło jak diabełek na sprężynie z magicznego pudełka-zabawki. Pewnie jest to któryś z przyjaciół Lidki i Piotra. Gdy przekazał Rucie pozdrowienia Sawickiego, nie mogła się zorientować, o kogo chodzi. Dopiero kiedy wyjaśnił, że widzieli się podobno ostatnio u Lidki, powiedziała:

– Ach! To pewnie Sławek. Nie pamiętałam jego nazwiska.

Wielu przyjaciół Lidki i Piotra Ruta zna tylko z imienia. Są to ludzie poznani u nich przypadkowo, z którymi się później zupełnie nie kontaktuje.

Dzieci już od dawna śpią, a Ruty nie ma. Zdaje się, że ta nowa praca zaczyna ją wciągać. Roman wolałby, żeby tak nie było. Wydaje mu się, że nie jest to dla Ruty środowisko odpowiednie. Uważa, że Ruta potrzebuje pracy spokojnej, że taka lepiej pasuje do jej introwertycznej osobowości. Gwar, zamieszanie męczy ją, niecierpliwi. Dlatego rzadko chodzi do siostry, gdzie zawsze jest pełno różnych osób, gotowych zadyskutować się na śmierć. Romana więc ucieszyło, kiedy Ruta pracą w ośrodku nie była zachwycona – łatwo było to zauważyć. Teraz jednak coś się zmieniło. Ruta jakby nabrała pewności siebie. Roman musi przyznać, że jego żona na ekranie telewizora prezentuje się nader korzystnie. Denerwuje go jednak, iż stała się przez to niejako osobą publiczną. To ten, to ów pyta Romana: „Ta nowa spikerka w telewizji to pana krewna?” Ma wrażenie, że i w szkole zaczęli na niego patrzeć jak na „męża swojej żony”. Nie jest to uczucie zbyt przyjemne. Pewnie dlatego dał się młodzieży „podpuścić” za pomocą swojego opowiadania. Przynajmniej jego praca twórcza nie ma z Rutą nic wspólnego. Czy aby na pewno? Ileż myśli, refleksji, niepokojów, marzeń, zrodziło się za jej przyczyną.

Zgrzyta w zamku klucz i Roman nie potrafi się powstrzymać. Idzie do przedpokoju.

– Jesteś! Nareszcie!

– Jestem i to bardzo głodna – odpowiada. – Proszę, postaw na gazie czajnik. I zabierz to.

Zdejmuje z ramienia i podaje mu coś w czarnym pokrowcu.

– Co to takiego?

– Kamera video. Zanieś na stół.

A kiedy przychodzi do kuchni, gdzie Roman już wstawił wodę i kraje chleb, wyjaśnia:

– Malesa mi pożyczył, żebym nakręciła sobie rodzinny film.

– I umiesz się tym posługiwać?

– Umiem.

– Jeszcze trochę i zostaniesz profesjonalistką – żartuje.

– Wymyśliłam sobie – mówi Ruta – że będzie to film w czterech częściach. Jutro i pojutrze nakręcimy sekwencję wiosenną. Potem będzie letnia, jesienna i zimowa.

– To znaczy, że zdecydowałaś się zostać w ośrodku? – pyta on, starając się nie okazać niezadowolenia.

Ruta patrzy przez chwilę na męża.

– Może tak. Ale film niczego nie przesądza. Mogę przecież kamerę na jeden dzień pożyczyć.

– Pan dyrektor rozpożycza tak na prawo i lewo sprzęt ośrodka?

– To prywatna kamera Malesy.

– Wydawało mi się, że nie jesteś o panu dyrektorze dobrego zdania.

– Wszyscy ludzie mają wady i zalety – odpowiada enigmatycznie.

Więc Ruta odkryła w dyrektorze Malesie zalety!

Ona jednak jest myślami przy przyszłym filmie.

– Jak myślisz? – pyta. – Gdzie najlepiej będzie zrobić ten wiosenny odcinek? Dobrze by było uchwycić w obiektyw trochę przyrody. I lepiej, żeby nie kręciło się tam zbyt wiele osób. Będzie jutro pogoda?

– Trudno przewidzieć. Kwiecień plecień…

Ruta kończy jedzenie i wstaje, żeby opłukać naczynia.

– Czas do łóżka – mówi.

– Rutka, mogę do ciebie przyjść?

– Ach, nie! – protestuje. – Nie dzisiaj. Muszę jeszcze, zanim zasnę, wymyślić cały scenariusz.

Roman dobrze zna stan twórczego niepokoju, który sprawia, że wszystko staje się mniej ważne, że człowiek nie potrafi zająć się czym innym, o czym innym myśleć, więc tym razem protest Ruty przyjmuje jako uzasadniony.

***

Wybierają park przy alei Piłsudskiego. Park założono na dziesięciolecie PRL. Nie ma jeszcze tutaj dużych drzew, które zacieniałyby alejki. A światło jest potrzebne, bo niebo zasnuła cienka warstwa chmur. Ruta jest tym zmartwiona.

– Może się przejaśni – wzdycha, gdy idą z Mareczkiem w wózku skarpą nad Bystrzycą.

Bognie pogoda nie przeszkadza. Bryka jak źrebię. Aż trzeba ją poskromić.

– I co wymyśliłaś? – pyta Roman.

– Różne rzeczy. Ale najpierw trzeba zobaczyć, jak tam jest. Co da się zrealizować. Zrobimy film trikowy – dodaje.

– O! To brzmi szalenie intrygująco.

Romana, wbrew wczorajszym niewesołym myślom, ogarnia radość.

– Chodź, Boguńka, wezmę cię na barana.

Sadza sobie córkę na ramionach.

– Koniczku mój kochany! – Bogna głaska czule włosy ojca.

I Roman ma ochotę pobiec naprzód jak prawdziwy koń, nie chce jednak zostawiać Ruty i Marka.

– Nawet nad tą brudną Bystrzycą czuć wiosnę – mówi. A potem: – Rutka! jak ja się w tamtą wiosnę bez ciebie męczyłem! Myślałem, że oszaleję.

– Już cię prosiłam, zostaw to.

Ile razy Roman wspomni ów niefortunny krok, Ruta go stopuje. Nie chce o tym mówić i ma rację. To tylko on wciąż niepotrzebnie wraca myślą do tamtego czasu. Przeżywał go tak boleśnie, że nie sposób tego zapomnieć.

– Mamo! – powiedział wtedy do matki któregoś wieczoru. – Ona mi nie przebaczy, że wyjechałem.

Matka wyrozumiale się uśmiechnęła.

– Jeżeli kocha, przebaczy wszystko!

Jeżeli kocha! Czy Ruta go kocha? Wcześniej był pewny, że tak. Wydawało mu się to oczywiste, skoro zgodziła się zostać jego żoną. Czy go kocha? Idzie obok podminowana, niespokojna. Na szczęście niebo się rozjaśnia, zaczyna przezierać słońce i twarz Ruty także się rozjaśnia.

– Może się uda – mówi. – Zależy mi.

Udaje się! A w każdym razie Ruta jest zadowolona. Spotykają w parku fotografującego mężczyznę, może nawet profesjonalistę, jak można sądzić po obfitości sprzętu, i ten oferuje pomoc. Dzięki temu Ruta też może wystąpić w ich rodzinnym filmie. Porozumiewają się znakomicie, jak na fachowców przystało. Przy pożegnaniu tamten się przedstawia.

– Pakulski jestem. Polecam się na przyszłość.

– Nowicka. A to moja rodzina.

– Wiem. Natychmiast panią poznałem – uśmiecha się wesoło.

– Ach! Zapomniałam, że od pewnego czasu jestem osobą publiczną – i Ruta śmieje się zadowolona, że wszystko poszło po jej myśli.

Wracają autobusem i szybko zabierają się za spóźniony obiad.

– Strasznie jestem ciekawa, jak to wypadło – mówi Ruta jedząc.

Wciąż jeszcze jest pochłonięta swoim filmem.

– No cóż, może kiedyś dorobimy się magnetowidu – wzdycha Roman.

– Pożyczę.

– Od dyrektora Malesy – dopowiada.

– Od Benedykta Malesy. Odkąd go spotkałam w lutym u Lidki, jesteśmy po imieniu – mówi chłodno.

Jakby dostał obuchem między oczy.

– Ach, tak!

Zamyka się w swoim pokoju. Przecież czuł to nadciągające zagrożenie i głupi upatrywał go nie tam, skąd nadeszło. Więc to dlatego Sawicki tak się zmieszał. Zapewne zauważył, iż Ruta i Malesa przypadli sobie do gustu w czasie tej wizyty u Lidki. Potem się dowiedział, że Malesa przyjął Rutę do pracy i przyszedł zobaczyć, jak wygląda wystrychnięty na dudka mąż. Roman zaciska szczęki. Nie może przełknąć śliny. Siedzi tak patrząc w okno, sam nie wie jak długo. Chyba bardzo długo. Wreszcie przychodzi Bogna.

– Mamusia prosi cię na kolację.

– Powiedz mamusi, że nie będę jadł. Nie jestem głodny.

Znowu siedzi zapatrzony w okno. Potem słyszy – Ruta dzieci kąpie i układa do snu. Teraz pewnie opowiada im bajkę. Zaraz się położy sama. I rzeczywiście – idzie do łazienki, szumi prysznic. Stoi tam pod strugami wody naga! Zaczyna w jego piersi wzbierać ogromny płacz. Opiera czoło na biurku. Próbuje powstrzymać łzy. Jeszcze próbuje je powstrzymać!

Ruta wchodzi do pokoju tak niespodziewanie, że Roman kurczy się wewnętrznie, przerażony.

– Romek, co ty wyprawiasz? – pyta cicho. A kiedy on nie odpowiada: – Jeżeli chodzi ci o Malesę, to wiedz, że jest homoseksualistą.

– Kłamiesz!

– Czy powinien cię uwieść, żebyś zrozumiał, że nie kłamię?

Ręce, głowę Romana ogarnia bezwład. Osuwają się bezsilnie na biurko.

– Romek, idź coś zjeść i umyć się. Już późno. Pościelę ci.

Ruta otwiera tapczan i wyjmuje kołdrę męża. Roman wstaje. Lekko się zataczając idzie do łazienki. O jedzeniu nie ma mowy. Wraca, a Ruta leży – tak jak sobie wymarzył – na jego szerokim tapczanie, i tylko on nie jest do niczego zdolny. Ciężko siada na brzegu.

– Chyba nic z tego nie będzie – mówi ochrypłym szeptem.

– Nie szkodzi. Poleżę tutaj z tobą. Dobrze?

– Nie wiem – mówi on. – Tak na to czekałem…

– Chodź!

Ruta ujmuje go za rękę i pociąga. Potem bierze delikatnie w obie dłonie głowę męża, składa na swoim ramieniu.

– Nie wolno tak! Rozumiesz?

– Rozumiem! – odpowiada on.