2
Tak więc nie powiedziała Ewie nic. Kilka razy miała już, już otworzyć usta i nie otworzyła. Nie umiała, a właściwie nie do końca wiedziała, co powiedzieć.
W domu Hanka zastaje na stole telegram: ARTUR CHORY SWINKA ZABRAC KOMENDANT oraz kartkę: Tato! Pojechałem po Artka z kolegą z pracy. Proszę się rozgościć. Wrócimy wieczorem. Jurek. Wysnuwa z tego wniosek, że Jurek pojechał po syna samochodem swojego przyjaciela Michała Thylmana, kierowcy hobbisty, który gotów jest o każdej porze dnia i nocy wyruszyć pod byle pretekstem na trasę, co wykorzystują bez żenady wszyscy znajomi. Jest też oczywiste, że należy spodziewać się dzisiaj przyjazdu ojca. Musi więc natychmiast pobiec do pawilonu, żeby uzupełnić zapasy. Trzeba przecież czymś ich wszystkich nakarmić. Potem zabiera się do szykowania jedzenia.
Koło szóstej – dzwonek do drzwi. To ojciec Jurka. Przez własnego ojca osierocona w dzieciństwie, na tego milczącego człowieka przelała całą córczyną czułość. I teraz pełna rozterki oplata go ramionami, kładzie głowę na piersi opancerzonej granatową marynarką w prążki.
– Tatusiu!
A on delikatnie ją przygarnia i lekuchno kołysze.
– No co, córuchna? Co?
Jakże chętnie by zapłakała. Łzy tuż pod powiekami. Jednak się opanowuje i swoją psychiczną niedyspozycję ukrywa pod płaszczykiem choroby Artka.
– Niedługo powinni przyjechać – informuje ojca. A potem jak każda gospodyni: – Zjesz coś? Mam pyszne zrazy.
– Nie, nie – odpowiada. – Ja na diecie, Haneczko. Przyjechałem do lekarza. Herbaty się napiję.
Dopiero teraz Hanka dostrzega pod opalenizną jego bladość. Poorana zmarszczkami twarz – kochana, zmęczona. Ogarnia ją wstyd, że szukała u niego wsparcia, kiedy to ona powinna jemu wsparcia udzielić.
– Co tobie, tatku? – pyta niespokojna.
– Zobaczymy, zobaczymy… Trzeba zbadać – mówi.
Siedzą przy herbacie, pogadują, pomilczają.
– Matka tam sama z Krzysiem, a tu niedługo przyjdzie kosić żyto – niepokoi się nagle ojciec.
– Nie martw się. Przecież pomożemy. Za dwa tygodnie będziemy już wszyscy na wsi.
– Jak pojedziecie? Artek chory.
– Wyzdrowieje, to nie jest ciężka choroba.
– Tak, tak – kiwa głową patrząc w zadeszczone okno. – Może mnie wyleczą w tym szpitalu…
Zgrzyta klucz. To Jurek z Artkiem. Okazuje się, że chłopak ma wysoką gorączkę. Trzeba go zaraz położyć do łóżka, dać coś do picia, a wcześniej porządnie wykąpać, bo nie grzeszy czystością po dwu tygodniach obozowego życia. Artek szczęśliwy – w domu, do tego z ukochanym dziadkiem… Jurek z nimi w pokoju, Hanka w kuchni szykuje kolację. Potem siadają do stołu. Artek biedny, zmęczony, zasypia w czasie jedzenia, więc rozmowa wygasa. Ojciec także idzie spać na posłanie Miśka, a Hanka z Jurkiem do kuchni – pozmywać.
– Co z tatą? Wiesz coś?
– To może być nowotwór – odpowiada Jerzy nienaturalnie wysokim głosem. – Pójdę z nim jutro do szpitala. Porozmawiam z Marianem. Badania, jak wiesz, potrwają.
Hanka staje w otwartym oknie i patrzy w ciemność poznaczoną złotymi kwadratami światła. Wilgotny chłód napływa do wnętrza. Czuje w gardle ucisk. Ma poczucie zacieśniającego się coraz bardziej ze wszystkich stron – osaczenia.
***
Wpada w wir spraw i zmartwień domowych. Rzuca się do prania, mycia okien i różnych innych prac, na które zwykle nie ma czasu, a prócz tego musi oczywiście podołać wszystkim codziennym czynnościom jak zakupy, gotowanie, zmywanie, zamiatanie i wymyślanie dla nudzącego się w łóżku Artka ciekawych zajęć. W tym ostatnim przyszła jej z pomocą Ewa. Powiadomiona o chorobie chrześniaka przyniosła książkę Curwooda „Bari, syn Szarej Wilczycy” i czytała chłopcu, dopóki miał gorączkę. Jerzy po powrocie z pracy włącza się w ten domowy kołowrót i tak uwijają się oboje dużo milcząc, bo wisi nad nimi zagrożenie w postaci choroby ojca, która może okazać się śmiertelna. Nawet przed zaśnięciem leżą obok siebie – zupełnie osobni.
Po tygodniu wraca Misiek. Robi się w domu gwarniej. Chęć przeznaczenia kilku dni na refleksję, na zajrzenie w samą siebie staje się dla Hanki mrzonką, zachcianką ponad stan, luksusem, na który nie stać prawie żadnej obarczonej rodziną i pracą zawodową kobiety.
Bywają jednak i dla niej chwile względnego spokoju. Tak jak teraz. Gotuje obiad. Jerzy w pracy. Misiek na podwórzu. Artek pogrążony w lekturze. W garnkach bulgoce. Hanka przysiada i zaczyna marzyć.
Jej marzenie było niegdyś jej pierwszą miłością. Miała wtedy szesnaście lat i serce tak spragnione, że kiedy wszedł do klasy – załopotało jak skrzydlaty ptak. Przez trzy miesiące uczył matematyki, a ona – chodziła jak w transie. Nocami leżała z szeroko otwartymi oczami i przemawiała do niego: „Kochany mój!” Jakże była oburzona na Ewę, która sobie z niego drwiła. Taki młody, a włosy miał przyprószone siwizną. „Jak posypane cynamonem” – powiedziała kiedyś do Ewy. Ona to podchwyciła i nadała mu przezwisko „Cynamon”. Natychmiast się przyjęło. Gdyby nie to, że po trzech miesiącach zniknął, pewnie doszłoby do zerwania jej z Ewą przyjaźni. Długo i boleśnie przeżywała rozstanie z „Cynamonem”, ale kryła się z tym przed przyjaciółką, żeby uniknąć kpin. I oto cztery miesiące temu „Cynamon” znowu wkroczył w jej życie. Po prostu zaczął uczyć w szkole, gdzie pracowała. Tomasz Furtak – przypomniała sobie jego prawdziwe nazwisko. Poznała go natychmiast. On jej oczywiście nie. Wróciło oczarowanie. Poczuła się, jakby miała znowu szesnaście lat. Czy Jerzy coś zauważył? Chyba tak. Po niczym jednak nie dał tego poznać. Co najwyżej po tym, jak łapczywie chwytał każdy z jej strony najdrobniejszy okruch czułości.
Najgorzej było, kiedy rok szkolny się skończył. Chłopcy wyjechali na obóz, a ona przestała widywać Tomka, jak go teraz pieszczotliwie w myśli nazywała. Nastały bardzo gorące dni i noce. Mogła odsuwanie się od męża tłumaczyć upałem, pocili się oboje leżąc w pościeli. Nauczyła się też udawać sen. W końcu nie była w stanie tego znieść. Zadzwoniła do Ewy i zaproponowała jej wyjazd do Kazimierza. Chciała z kimś o Tomku choćby porozmawiać. Ewa była jedyną bliską a znającą go osobą.
I okazało się, że nie może, że nie potrafi nic powiedzieć.
Odnajduje w pamięci jego dawno już nie widzianą twarz. Serce na chwilę przystaje, a potem się rozkurcza i fala krwi uderza do głowy powodując w skroniach bolesny ucisk. Na szczęście – dzwonek do drzwi. Otwiera i oczy okrągleją jej ze zdumienia.
– To ty, tatku? Puścili cię?
– Siądę sobie. Odpocznę – mówi.
Ale okazuje się, że siedzenie nie wystarcza, więc układa go na kanapie, otula kocem. Opalenizna zbladła przez te kilkanaście dni, wygląda bardzo mizernie, nie ogolony.
– Chcieli mnie operować. Nie zgodziłem się.
– Dlaczego?!
– Żniwa lada dzień…
– Przecież dalibyśmy sobie radę we czworo. A ty i tak nie wyjdziesz w pole chory.
– Ale przynajmniej zarządzę, przypilnuję…
Patrzy na synową błagalnie. Chce, żeby zaakceptowała jego decyzję, a ona nie może.
– Tatku, przecież musisz wyzdrowieć!
– Ja już nie wyzdrowieję, Haneczko. To rak. Ja wiem.
– Co ty, tato! Co ty mówisz! – i pod pretekstem kończenia obiadu wypada do kuchni. Dopiero tam pozwala sobie na łzy.
Wraca z podwórza głodny Misiek. Matka ucisza go przy drzwiach.
– Ciii… Dziadek leży w pokoju chory.
Misiek natychmiast przycicha. Mimo swoich dziesięciu lat wyczuwa, że między chorobą Artka a chorobą dziadka jest różnica, która pozwala tą pierwszą się nie przejmować, a drugą każe traktować poważnie. Idzie do łazienki umyć ręce i twarz pomalowaną czymś na czarno i czerwono w „indiańskie” wzory, potem wsuwa się do kuchni i przysiada koło stołu.
– Mamo, jeść – podnosi proszące oczy.
Po chwili staje przed nim talerz z kośćmi do obgryzania. Rzuca się na nie jak młody szczeniak. I to jego łakome cmoktanie nagle Hankę ogromnie wzrusza. Pochyla się, całuje jasne poczochrane włosy. Misiek zaskoczony pieszczotą przerywa na chwilę jedzenie, ale zaraz do niego wraca z jeszcze większym zapałem. Pewnie uradowany, że Artek w łóżku i cała porcja kości, w tym jedna szpikowa, jemu przypadła w udziale.
– Łowy się powiodły, czerwony bracie?
– Manitu zesłał na moją ścieżkę bizona i karibu – odpowiada wydłubując zapałką szpik na małą kromeczkę chleba. Potem to wszystko soli i w całości pakuje do ust.
Hanka widzi, że nie da się kontynuować przez dłuższy czas tak pięknie rozpoczętego dialogu, więc gasi gaz pod zupą.
Dwie minuty później wraca z pracy Jerzy. Uprzedzony zagląda do ojca, ale ten drzemie. Siadają do obiadu w kuchni, razem z Artkiem ubranym w sweter i skarpety. Już właściwie po chorobie, jednak jak to przy śwince, lepiej potrzymać go jeszcze w cieple. Potem Artek wraca do łóżka i do Curwooda, Misiek do czerwonych braci na podwórko, mogą porozmawiać.
– Koniecznie namów go na operację. Przecież tak nie można – prosi Hanka.
Jurek milczy przez dłuższy czas, potem odpowiada:
– Myślę, Haniu, że on ma prawo decydować o sobie. Tym bardziej teraz, kiedy już wie. Moim obowiązkiem jest umożliwić mu spędzenie reszty życia tam gdzie chce i tak jak chce.
Mówi to przekonaniem i na tyle poważnie, że Hanka nie śmie protestować. Chce ojca ratować nawet wbrew jego woli – niemądrze, bo przecież już nie ma ratunku – ale coś w niej się tego domaga, krzyczy, nie godzi się na bierność. Po chwili Jerzy proponuje, że on z ojcem i Miśkiem pojadą na wieś wcześniej samochodem Michała, a ona z Artkiem, kiedy syn dojdzie do pełnego zdrowia, pociągiem.
Koło siedemnastej wpadają do nich niemal jednocześnie Ewa i Michał Thylman.
Kiedy Zygmunt wyjechał za granicę, zachciało się Hance zabawić w swatkę, połączyć tych dwoje bliskich jej ludzi. Efekt był połowiczny. Ewa zaczęła od dobrodusznego pokpiwania z Michała i trwa przy tym do dziś. Michał natomiast poprzestał na rzucaniu na nią ukradkiem pełnych zachwytu spojrzeń. Utknęło wszystko na etapie, na którym może tkwić i tkwić latami, jeżeli Ewa nie zapragnie zmiany sytuacji. Wyraźnie się jej nie śpieszy. Czasem Hanka myśli, że przyjaciółka ciągle jeszcze nie przebolała tamtej sprawy z Zygmuntem, a jest za uczciwa, żeby zabawiać się kosztem Michała.
Michał natychmiast godzi się zawieźć Jurka z ojcem do Krężnicy. Ustalają, że wyjadą pojutrze. Następnie idzie do Artka i przez pół godziny rozmawiają o jakimś aktualnym rajdzie samochodowym. Potem dołącza do wszystkich. Piją w kuchni kawę. Ewa dziś piękna. W jasnozielonej sukni w niebieskie i białe ptaki. Złotawe włosy ma związane wysoko przejrzystą seledynową apaszką. Lekko podmalowana. Nic dziwnego, że zachwyt w oczach Michała jest bardziej wyrazisty niż zwykle. Hanka próbuje u gości znaleźć poparcie dla swojego stanowiska w sprawie ojca, ale oboje przychylają się do zdania Jurka. Zostaje ze swoim wewnętrznym protestem sama. Wkrótce Ewa wstaje i zaczyna się żegnać. Thylman proponuje jej odwiezienie do Biura Wystaw Artystycznych, gdzie ma się odbyć wernisaż czy też jakaś akcja plastyczna. Wtedy Ewa zaskakuje Hankę mówiąc:
– Pod warunkiem, że nie zostawi mnie pan samej na pastwę artystycznej gawiedzi i dowiezie w całości do domu.
– Jestem gotowy – odpowiada Michał.