11
– Aldonko, nie wiesz, gdzie jest Ewa?
Patrzy na niego zdumiona.
– No… Nie. W szpitalu?
– A więc nie wiesz!
Przestraszona, szeroko otwiera swoje piękne, aksamitne oczy.
– Tomek! Co się stało?
Patrzy milczący w okno. Śnieg, który od rana ledwo prószył, tańczy teraz w zadymce jak szalony. Gdybyż wiedział, co właściwie się stało! Coś jednak wie. Boleśnie dotknięta zaobserwowaną sceną (on trzymający w objęciach Agnieszkę, bo przecież obejmował ją w tańcu, Agnieszka z jego głową w obu dłoniach, z ustami u jego ust) postanowiła wyjechać. Gdzie? Na jak długo? Kiedy wróci?
– Ona wyjechała – mówi do Aldony. – Wyjechała dwa dni temu. Myślałem, że służbowo. Ale ona wzięła urlop. Na Boga! Gdzie ona mogła pojechać?!
– Jak to? Zaczekaj. Ot, tak nagle, bez powodu sobie wyjechała?
Jeżeli chce, żeby mu pomogła, musi jej powiedzieć.
– W czasie tego ostatniego wieczorku w twojej pracowni Agnieszka w tańcu mnie pocałowała i Ewa to zobaczyła. Nie chciała potem ze mną rozmawiać, nie chciała słyszeć, co do niej mówię, dwie noce spała u Lisowskich, w końcu, zostawiła kartkę, że wyjeżdża.
Patrzy zdumiona, coś rozważa.
– Jesteś pewny, że to był powód? A wcześniej jak było między wami?
Rumieni się, zmieszana niedyskrecją własnego pytania.
– Dobrze było, Aldonko.
Patrzy trochę podejrzliwie, jakby nie do końca wierzyła jego zapewnieniu.
– Przecież ona niedługo będzie rodziła.
– Tak. Jeszcze pięć tygodni.
Znowu się zastanawia, milczy.
– Więc to było przed twoim wyjazdem do Londynu?
– Przed.
A myślał, że Aldonka wie, że Ewa jej powiedziała.
– I pomimo to zostawiłeś ją, pojechałeś.
Teraz ona patrzy w okno.
– Wtedy jeszcze nie wiedziałem. Dopiero jak wróciłem, było wiadomo. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Pomyśl, proszę, gdzie ona może być.
Leszek przyczołgał się do matki i próbuje łapać rączką kraj jej sukni. Podnosi go i sadza na kolanach.
– Myślę, Tomku, że to ma znaczenie. Trzeba znać przyczynę, żeby dojść do jakichś sensownych wniosków. Co ci powiedzieli w wydziale?
Powtarza jej swoją krótką wymianę zdań z Wójcikiem.
– Czekaj, zadzwonię ja. Zapytam, na jak długo wzięła urlop.
Okazuje się, że Ewa już poszła na urlop macierzyński, więc spodziewają się jej powrotu do pracy dopiero za cztery miesiące, o ile nie weźmie potem urlopu wychowawczego. Tomasz znowu ociera z czoła krople potu. Aldona patrzy na niego oczami pełnymi współczucia.
– Aldonko, może wiesz, czy ona ma gdzieś jakąś rodzinę.
– Wszystko co wiem, to że ma cioteczną siostrę w Puszczy Piskiej. Jeździła do niej w czasie urlopu. Nie znam jednak jej nazwiska ani nawet miejscowości, bo to po prostu gdzieś w puszczy. Znam tylko imię – Krystyna. Może w domu odnajdziesz adres? – A potem, jakby nagle coś jej wpadło do głowy: – Patrzyłeś, co Ewa zabrała? Byłoby wiadomo, czy pojechała na dłużej czy tylko na parę dni.
– Nie patrzyłem. Dopiero co dowiedziałem się o tym urlopie.
– Trzeba sprawdzić. Potem spróbować odnaleźć adres tej Krysi. No i oczywiście pójść do Lisowskich. Skoro tam nocowała przed wyjazdem, może Hanka coś wie.
– Pójdź tam ze mną. Oni jakoś tak niechętnie się do mnie odnoszą.
– Za godzinę wróci Michał. Zjemy obiad i pojedziemy.
Chciałby jechać natychmiast, ale przecież Lisowscy w pracy.
– Posiedź, Tomku, sam. Pójdę do kuchni.
Strach wgryza się ostrymi ząbkami w serce Tomasza. Za oknami – w szalonym tańcu – śnieg. Z radia koncert francuskiej piosenki. Śpiewa Aznavour. Wyśpiewuje szaloną miłość. „Jak było między wami?” „Dobrze było, Aldonko. Brałem w ręce mojego płochliwego ptaszka i przytulałem do serca. Oswajałem ją, moją Jaskółeczkę. Dobrze było! Całowałem jej usta, oczy, a ona była dla mnie cierpliwa i czuła. Kiedy wsuwała palce w moje włosy, serce aż zamierało!” Wiatr przycichnął i śnieg spada teraz prosto w dół, dość gęsty, w dużych płatkach. „Coś ty zrobiła! Dlaczego nie chciałaś słyszeć, co do ciebie mówię? Dlaczego mnie zostawiłaś?” I jak wyrzut sumienia wraca wspomnienie wyjazdu do Londynu. Pozostawił ją garnącą się do niego, ufną, spragnioną miłości – pojechał. A teraz ona… Aldonka ma rację, że próbuje znaleźć inną przyczynę, poważniejszą niż ten incydent z Agnieszką. „To raczej wygląda na pretekst niż na przyczynę” – powiedziała. „Przecież kochasz mnie, Jaskółeczko! Czuję, wiem, że mnie kochasz!” I nagle nadzieja: ona za kilka dni wróci. Ot, wykorzystała jego wpadkę, żeby się nie tłumaczyć, nie być narażoną na jego troskliwość, która być może wydaje się jej przesadna. Odpocznie w pięknym, zasypanym śniegiem lesie i wróci, żeby urodzić ich synka. Nie. To nie tak. To zemsta za to z Agnieszką. Ostrzeżenie. I choć nie było w tym jego winy… Stop! Kto Agnieszce plótł w tańcu? Kto nie trzymał jej na dystans, kiedy się przytulała? Czy te parę kieliszków są usprawiedliwieniem? Więc dobrze! Przecierpi jakoś tę zasłużoną karę. Tylko niech już wróci!
Przychodzi Michał. Widocznie żona powiedziała mu, co się wydarzyło, bo ściska ze współczuciem rękę Tomasza.
– Michałku, zabierz Leszka! – woła z kuchni Aldona.
Idzie tam i wraca z synem. Leszek stojąc ojcu na kolanach, obłapia go za szyję. Tomasza to wzrusza. Za rok jego syn tak go będzie obejmował.
– Zaraz zjemy i Aldonka z tobą pojedzie – mówi Michał.
Zaczyna karmić Leszka, trochę nieporadnie. Znowu wzruszenie ściska Tomaszowi gardło. To sygnał, że jest niemal przygotowany do trudnej roli ojca. I on będzie tak karmił Piotrusia. Musi tylko ją odnaleźć i przywieźć.
Potem Aldona podaje obiad.
– Ja nie mogę jeść, Aldonko.
– Musisz trochę zjeść. – Nakłada mu niedużą porcję.
Jej kategoryczny ton powoduje, że Tomasz zjada, co nałożyła, po czym podnosi na nią błagalnie oczy.
– Jedźmy już!
Aldona wstaje, całuje Michała, który podaje jej kluczyki od samochodu.
– Najpierw do Lisowskich. Może oni wiedzą i obejdzie się bez dalszych poszukiwań.
Lisowscy trochę zaskoczeni ich wizytą. Na szczęście to Aldona przejmuje ciężar prowadzenia rozmowy.
– Haniu, nie wiesz przypadkiem, gdzie wyjechała Ewa?
– Wyjechała?
I właściwie można by na tym skończyć, ale Aldona pyta dalej.
– Ona nocowała u was przed wyjazdem. Z niczym się nie zdradziła? Nic nie mówiła o swoich planach?
– Milczała. Milczała niemal przez cały czas. Odniosłam wrażenie, że przyszła, że schroniła się u nas, żeby milczeć. Próbowaliśmy jej to umożliwić. To wszystko! Po dwu nocach wyszła rano do pracy i byliśmy przekonani, że wróciła do domu. – A potem nagle zaniepokojona: – Skąd wiecie, że wyjechała? Że nie spotkało jej jakieś nieszczęście?
– Wzięła urlop i zostawiła w domu kartkę, że wyjeżdża. Ani gdzie, ani na jak długo. Może ty, Haniu, wiesz, gdzie ona mogła pojechać?
– Nie mam pojęcia. Może do kuzynki, do Puszczy Piskiej.
– Nie znasz adresu? Nazwiska?
Tylko kręci głową. Siedzą bezradni. Wreszcie Aldona wstaje i prosi Hankę do drugiego pokoju. Tomasz zostaje z Lisowskim. Niechęć Jerzego jest tak jawna… A przecież zadzwonił, żeby powiadomić, że Ewa nocuje u nich, więc Tomasz mówi:
– Dziękuję za tamten telefon.
– Drobiazg.
Rzuca na Tomasza krótkie niechętne spojrzenie, ale z tym „niebieskim” spojrzeniem i piegami na twarzy wygląda tak sympatycznie, że Tomaszowi tym bardziej przykro.
– Pan pewnie myśli, że zrobiłem jej krzywdę?
– Można komuś wyrządzić krzywdę, nic o tym nie wiedząc, nie zdając sobie z tego sprawy. – A po chwili dodaje: – Myślę, że ten wyjazd do Londynu nie był fortunnym pomysłem.
Więc nawet on tak sądzi.
– Tak. Ale wtedy o tym nie wiedziałem.
Jerzy przemaga swoją niechęć i trochę się uśmiecha. Mówi:
– Miejmy nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Wracają Aldona z Hanką.
– Jedziemy.
– Aldonko, nic Hanka nie wie?
– Nic.
Tomasz patrzy bezmyślnie na zatłoczone chodniki, na wielobarwne dekoracje witryn. Nie posunęli się naprzód ani o krok. Znowu strach nadgryza delikatnie brzeg serca.
Już są w domu.
– Potrafisz się zorientować, co zabrała?
Stoją przed otwartą szafą, która wydaje się Tomaszowi pełna jak zwykle.
– A wyprawka Piotrusia gdzie jest?
Cała wyprawka po Kasi stoi tam, w małym pokoju, w walizce niedawno zdjętej z pawlacza. Idą. Ale w tamtym pokoju walizki nie ma i na próżno szukają jej po całym mieszkaniu. Patrzą na siebie zaskoczeni, strapieni. Oto zrobili krok, tyle że nie w pożądanym kierunku. W końcu Aldona mówi:
– A więc tam gdzie pojechała, chce urodzić twoje dziecko?
Akcentuje to „twoje”, jakby chciała się co do tego upewnić.
– Tak. Moje. Nie ma co do tego cienia wątpliwości.
Milczy przez jakiś czas, a potem:
– Skoro nie ma cienia wątpliwości, pozostaje tylko Puszcza Piska. Trzeba znaleźć adres. Może bardziej dotknął ją ten incydent z Agnieszką, niż myślałam. Znajdziesz sam, czy chcesz, żebym ja szukała?
– Spróbuj ty, dobrze?
Więc Aldona siada przy sekretarzyku, gdzie, jak oboje wiedzą, w szufladzie Ewa trzyma korespondencję. Zaczyna przeglądać listy. Tomasz czeka cierpliwie i przyrzeka sobie, że jeżeli adres zostanie odnaleziony, pojedzie tam natychmiast. Śledzi ręce Aldony przekładające list za listem, kartkę za kartką. Nareszcie Aldona mówi:
– Są życzenia świąteczne od Krysi, ale bez adresu.
Szuka dalej i w pewnym momencie zamiera z wyjętym listem w dłoni.
– Znalazłaś?
– Nie, nie.
Odkłada trzymany list i teraz już nieco szybciej wszystko przegląda, szuka bardziej gorączkowo. Znajduje jeszcze dwie pocztówki, tak samo bez adresu.
– Nie powinno się grzebać w cudzej korespondencji – mówi.
Tomasz myśli, że może natknęła się na list Michała. Michał zanim poznał Aldonę, adorował Ewę.
– Co dalej, Tomku? Adresu już nie znajdziemy. Choć zaraz, pójdę jutro do wydziału, zajrzę do kalendarza Ewy, może tam jest. Albo choć numer telefonu. Wyślę też telegram w jedno miejsce, a nuż uzyskam jakąś informację. No, nie zamartwiaj się tak strasznie. Jakoś to się ułoży.
Milczą. A potem ona pyta po raz drugi:
– Naprawdę między wami było wszystko dobrze?
– Dobrze? To za mało powiedziane. Było bardzo dobrze.
– Nie pasuje mi to jedno do drugiego. Kompletna łamigłówka. Żeby zaczęło pasować, trzeba by wymienić na inne kilka haseł.
– Co masz na myśli? – Tomaszowi zasycha w gardle.
– Tylko to, co powiedziałam. Że część podanych przez ciebie informacji jest fałszywa. Przy czym wcale nie zarzucam ci kłamstwa. Może to być niewiedza. Dlatego w tej łamigłówce jedno do drugiego nie pasuje.
Siedzi przy sekretarzyku z głową wspartą na ugiętej ręce i mówi do Tomasza odbitego w lustrze. On także mówi do lustrzanego odbicia Aldony.
– Dlaczego ty tak? Ty coś wiesz!
– Tak naprawdę niczego nie wiem. Nawet o sobie samym wie się zbyt mało, a co dopiero o innych.
Patrzy na niego z głębi lustra, smutna.
– Już pójdę. Spróbuję zrobić, co jeszcze potrafię.
Zamknąwszy za nią drzwi, Tomasz idzie do kuchni i zupełnie automatycznie nastawia wodę na herbatę. Już nie pada śnieg. Za oknem szafirowo. Poblask świeżo opadłej bieli rozjaśnia mrok. I nagle myśl: „Mogła tę walizkę przestawić”. Przeszukuje systematycznie całe mieszkanie, choć przecież już raz było przeszukiwane. W tym czasie woda w czajniku zupełnie się wygotowała, w ostatniej chwili gasi gaz. Siada. Co Aldonka miała na myśli mówiąc o fałszywych informacjach? I zaraz jedną taką odkrywa. Przypomina sobie, jak opowiadając o tym pocałunku Agnieszki zbagatelizował zajście. Ani nie powiedział, że to było w przedpokoju, a więc jakby celowo ukryli się przed wzrokiem pozostałych, ani że nie jest pewny, czy gdyby Ewa nie stanęła w drzwiach, zareagowałby na karesy Agnieszki równie ostro. Sam tego nie wie. Taki był rozochocony tym tańcem, alkoholem, rozbawiony. Patrząc z boku, ta scena mogła wyglądać daleko poważniej niż w jego zwięzłym opowiadaniu – młoda śliczna dziewczyna zawieszona u jego ust, trzymana przez niego w objęciach…„Wydaje mi się, Tomku, że to mógł być pretekst, ale nie powód.” A jeżeli Aldonka ma rację? Co więc jest prawdziwym powodem? Przypomina sobie wieczór, kiedy Ewa wróciła z twarzą zalaną łzami. Nie zna przyczyny tych łez. Dlaczego chciała być wtedy sama? Czy to znaczy, że jest coś, o czym on nie wie? A Aldonka? Może raczej czegoś się domyśla. Czego? I nagle aż robi mu się gorąco. Andrzej! Więc Aldonka podejrzewa, tak jak kiedyś on, że to dziecko Andrzeja i Ewa pojechała rodzić Piotrusia do niego, do ojca. To tam Aldonka chciała wysłać telegram. Cóż za absurd! Z trudem się otrząsa. To ta zadawniona podejrzliwość, jeśli chodzi o Batowskiego, podsuwa mu takie myśli. Próbuje się opanować, ale wyobraźnia roztańczona, rozbujana stawia coraz więcej pytań. Skąd na przykład wie, że od ślubu się nie widywali. Że Ewa pod pretekstem wyjazdu służbowego nie jechała do Andrzeja na Śląsk. Że nie korespondowali – mógł adresować listy do niej do pracy. Że on tutaj nie przyjeżdżał. Może właśnie Aldona coś wie i nie chce wierzyć, że między nimi było wszystko dobrze. A jak było naprawdę? Było dobrze. Na Boga! było dobrze. I niech mu nikt nie wmawia, że mogłoby tak być, gdyby to Andrzej był dla niej najważniejszy. A te łzy? Przecież nie były to łzy z jego powodu. Dlaczego płakała? Jeśliby wiedział, może łatwiej by ją odnalazł. Nie takie to proste. Już przy pierwszym adresie okazało się, że jest nie do ustalenia. „Krystyna, Puszcza Piska” – to stanowczo zbyt lakoniczne. A może płakała, bo w autobusie ktoś się wobec niej po chamsku zachował. Albo idąc po schodach uderzyła się boleśnie w palec. Dlaczego demonizuje te łzy? Czepia się akurat tych łez? Pewnie dlatego, że nie widywał jej płaczącej. Nie pozwalała sobie na częste łzy. Czy jaskółki potrafią płakać? „A moje kochanie, a nasze kochanie – nigdy nie ustanie.” Jak oni to śpiewali! Oboje. A potem Andrzej wziął ją w ramiona. Nie cofnęła się, nie próbowała się z jego objęć uwolnić, stała zupełnie spokojnie, on nieco wyższy od Tomasza musiał pochylić głowę, żeby dotknąć ustami jej włosów. „Eweczka! coś ty mi zrobiła?!” „Wybrała mnie. Ot, co zrobiła. Tak, szanowny panie Batowski. Wybrała mnie. A teraz?” Idzie do telefonu.
– Aldonko! Ty chcesz wysłać telegram do Andrzeja, tak?
Milczy dość długo.
– Trzeba wszystkiego spróbować… Prawda?
– Dlaczego właśnie do niego?
– A ty? Dlaczego pytasz właśnie o Andrzeja?
– Proszę, powiedz. Dlaczego do niego?
– Myślę, że Andrzej ją kocha.
– A ona?
– To już ty powinieneś wiedzieć sam. Ja tego nie wiem.
– Ja nie skłamałem. Naprawdę dobrze było między nami. Sądzisz, że mogłoby tak być, gdyby…
– Ja tego nie wiem, Tomku.
– Wyślij więc telegram. – I to jest tak, jakby się godził na Andrzeja, na jego znaczącą rolę w życiu Ewy, a tym samym we własnym życiu.
– Już wysłałam. Kiedy wracałam od ciebie, wstąpiłam na pocztę.
– Dziękuję
Jak obcy wydaje mu się pokój. Nie ma w nim śladów jego obecności. Zaledwie te dwie książki i kilka kartek papieru – wystarczy to zakryć gazetą i jakby go tu nigdy nie było. Jego gromadzone latami książki są tam, w małym pokoju, który ma być pokojem Piotrusia. Opróżnili regał i postawili je na górnych półkach. Dolne zostały puste – tu będą leżały zabawki. A teraz na środku stoi puchaty piesek, którego kupili na tę minioną gwiazdkę dla synka. Stoi i czeka na swojego pana z odrobinę przekrzywioną mordką, cierpliwy. Czeka, aż Piotruś się urodzi i urośnie na tyle, żeby go szarpać za kłapczaste, miękkuchne uszy. Patrzy na Tomasza z wyrzutem, nie wie, co się stało z jego panem. Przedtem ona go brała i sadzała na swoim brzuchu. „Niech się przyzwyczają do siebie – mówiła. – Niech się do siebie przyzwyczajają.” Przypominała tym Tomaszowi Małego Księcia, tą wiarą w siłę przyzwyczajenia. Przyzwyczajenia przez wielu nie docenianego, uważanego za nudne, choć wygodne. Ale to jej przyzwyczajenie, jak i Małego Księcia, było przyzwyczajeniem cierpliwym, za każdym razem od nowa, przyzwyczajeniem wiernym. Takie ceniła. Takie – próbowała, żeby zaistniało między nimi w tych miesiącach przed jego wyjazdem do Londynu. A on jej spragniony – wiosna porwała go w swój szalony taniec – pijany jej bliskością – jakby wino zamiast krwi miał w żyłach – nie dość doceniał to jej budowanie czegoś o wiele trwalszego niż wiosenne szaleństwo. Znużony, opity słodyczą, równie jak swojej pewny jej miłości – wyjechał. Gdyby Mały Książę zawiódł lisa, niczego by się już od niego nie dowiedział. Zastał ją po powrocie z na wpół przymkniętym sercem. Niby nic się nie zmieniło… Nie miał prawa oczekiwać, żeby była wciąż kwietniowomajową rusałką, ona, kobieta w ciąży nosząca przez całą jesień i zimę pod sercem ich syna. Niby nic się nie zmieniło… Tyle tylko, że nie była już – tak cała wychylona ku niemu, idąca ku niemu; znowu, jak na początku, musiał ją za każdym razem zdobywać, za każdym razem od nowa, z najtkliwszą czułością brać w dłonie jak małego zziębniętego ptaszka, aż doczekał tego: „Kiedy jestem z tobą – to jest jak święto!” – z zatulonymi mocno powiekami, z drżącymi ustami, z rękoma zaplecionymi wokół jego ciała jak łodygi powoju zakończone kielichami dłoni, z rozpostartą na poduszce bladą poświatą włosów – boginka w objęciach rozkoszy! Poczuł jej odrębność, jej inność – on, ziemianin obcujący z niebianką – miał ją i nie miał jej wcale; boleśnie zacisnęło się serce.
***
Jeszcze dwa dni i wyczerpano wszystkie możliwości. Zostaje tylko odpowiedź na telegram do Batowskiego, która wciąż nie nadchodzi. I kiedy mija kolejna doba, Aldona wysyła telegram po raz drugi. Znowu brak odpowiedzi. Zaczyna się niepokoić o brata, no bo dlaczego nie odpowiada? W końcu decyduje się zatelefonować do zarządu kopalni i tam otrzymuje informację, że nic złego się nie wydarzyło, że inżynier Batowski normalnie pracuje, nie chory, i nawet w tej chwili jest na dole – kobiecy głos obiecuje przekazać prośbę, żeby zadzwonił do siostry do Lublina i tyle. Znowu czekają. W końcu Aldona wysyła do brata list, żałując, że nie zrobiła tego dwa tygodnie wcześniej i któregoś wieczoru Andrzej dzwoni.
– Tak, Ewa jest tutaj. Nie. Nie dostałem żadnego telegramu. Nikt mi nie przekazał informacji. Dopiero twój list. A więc Ewa jest u mnie i dajcie jej spokój. Dajcie jej spokojnie urodzić Piotrusia. Nie wiedziałem, że nie powiedziała nikomu, gdzie jedzie. Dajcie jej spokojnie urodzić i to jest najważniejsze. Aldonka, zrób tak, żeby nikt jej tu nie nachodził, żeby miała spokój. Co tam się stało? Co on jej zrobił, że przyjechała? Choć to w końcu nieważne. To jej sprawa. Pamiętaj. Nikogo sobie tu nie życzę. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek ją zadręczał. Ma mieć spokój. Rozumiesz, Aldonka?
– Nie! Nie rozumiem. Prawie nic z tego nie rozumiem – odpowiada.
A potem do Tomasza, siedzącego obok z twarzą, na której ostatnie dni wyżłobiły bolesne bruzdy, tonem nagle ostrym, złym, niecierpliwym, co do niej zupełnie nie przystaje:
– Ewa jest u Andrzeja. Ale nie pojedziesz tam. Niech spokojnie urodzi Piotrusia.
– Mam ją zostawić samą? Co ty? Co ty mówisz?
– Nie samą. Andrzej się nią zaopiekuje. Myślę, że równie dobrze, a może i lepiej niż ty.
Spogląda na Tomasza z determinacją. Pewnie wstydzi się za brata, za tę zaistniałą sytuację, a jednocześnie nie jest w stanie go potępić kochając i będąc z niego dumna. I dopiero kiedy Tomasz z oczami pełnymi łez wstaje, żeby odejść, nagle przechodzi na inny, niemal błagalny ton.
– Tomek, tylko tam nie jedź. Proszę! Ona naprawdę musi mieć teraz spokój. Lepiej napisz. Czasem lepiej napisać.