4
Tomasz drugi raz w życiu przeżywa euforię spowodowaną powrotem do zdrowia po ciężkiej chorobie. Czuje się uratowany nie tylko fizycznie, także psychicznie. Dopiero teraz rozumie, jak zły był jego stan psychiczny, skoro dotarłszy do mieszkania Ewy, zawartą w liście Andrzeja propozycję uznał za niezbity dowód swojej totalnej klęski. Rozważając to z dystansu, zupełnie nie potrafi wytłumaczyć swojego głupiego zachowania. Ze zdumieniem wspomina kilkudniową straszną nienawiść do Batowskiego, która zdominowała nawet ból po – jak wówczas sądził – stracie Ewy.
– Dlaczego ty nie zaczekałeś? Biegłam do ciebie, a ty nie zaczekałeś. Wpadłam do domu. Już cię nie było.
– Skąd wiedziałaś, że wróciłem? – zdumiewa się Tomasz, gdy ona leżąc na nadmorskim piasku występuje z nagłą pretensją.
– Paweł mi powiedział. O ciąży i że jesteś w domu. Dobiegłam przez te ogromne z rzadka spadające krople deszczu, a ciebie nie było. Stałam na środku pokoju i rozpadałam się na kawałeczki. A potem…
Milknie. Opiera twarz na dłoniach. Po chwili westchnienie:
– Ach, Tomek…
– Już, już. Nie ma co wspominać złego. Jesteśmy razem i nigdy się nie rozstaniemy. Potraktujmy to jako nauczkę na przyszłość.
Milczy, milczy i znowu:
– Ach, Tomek…
Włosy ma wysoko zaplecione. Widać złotawą szyję, spadziste ramiona, śliczne plecy, talię na razie jeszcze smukłą. Pochyliwszy się, zaczyna wargami pieścić to piękne przewężenie. Zsuwa odrobinę zębami majteczki opalacza. Ukazuje się jaśniejszy pasek ciała i fala pragnienia ogarnia Tomasza z ogromną siłą. W końcu i ona zaczyna dźwięczeć pod dotknięciem jego warg. Umyka. Odchodzi brzegiem wcale się nie oglądając.
Z jakim ogromnym żalem Tomasz tym razem opuszcza Bałtyk. Wyjeżdżają. Idą pożegnać się z morzem. Ono rzuca się wysoką falą na piasek, a potem z bolesnym szumem cofa się, cofa, by w napadzie tęsknoty znowu przypaść do jej nóg. Szarogranatowe, zbratane tą szarością z chmurnym niebem.
„Żegnaj na rok. Wrócimy tu we troje.”
***
Lublin. Podjeżdżają taksówką pod dom. Ewa wyjmuje ze skrzynki korespondencję, przegląda raz i drugi – wyraźnie czegoś szuka. Nie znajduje. Wkłada wszystko do torebki.
– Nie ma? – uśmiecha się Tomasz.
Rzuca na niego krótkie spojrzenie, nie odpowiada. Po chwili są w mieszkaniu, które już wkrótce będzie ich wspólnym mieszkaniem. Ich i ich dziecka. Tomasz jakoś nie widzi siebie, nie tak już przecież młodego, w roli świeżo upieczonego ojca, na przykład z wózeczkiem, gdzie będzie leżał jego syn, malutka drobinka. Dlaczego syn? Może to będzie córeczka? Ale przecież tak samo zupełnie maleńka. Tyle lat wypatrywał ukochanej kobiety – pięknej, kochającej, mądrej, czułej – i nigdy wyobraźnią nie sięgał do momentu, kiedy będzie miał z nią dziecko, kiedy zostanie ojcem. Jest do tego zupełnie nie przygotowany, zaskoczony sytuacją. Pewnie Ewa zajęta dzieckiem nie będzie miała dla niego zbyt wiele czasu. Niełatwo będzie gdzieś razem wyjść czy wyjechać. Wolałby, aby jeszcze choć przez rok byli tylko we dwoje. Żeby miał ją tylko dla siebie. Obejmuje stojącą na środku pokoju.
– Witaj, Jaskółeczko, w naszym przyszłym rodzinnym gniazdku.
– Witaj, Jaskółku – odpowiada.
I zaraz, jak przystało na skrzętną ptaszkę, zaczyna się krzątać, rozpakowuje bagaż, wyjmuje jedzenie.
– Co najpierw? Kąpiel czy posiłek?
– Najpierw wspólna kąpiel, potem wspólny posiłek – dysponuje Tomasz.
– Pod warunkiem, że będziesz grzeczny.
– Będę tylko odrobinkę niegrzeczny.
Idzie napełnić wannę.
***
Jak zawsze i tym razem cieszy go powrót do szkoły. Uczy tu dopiero półtora roku, ale już się z młodzieżą zaprzyjaźnił. Zna ich dość dobrze. Wie, na co kogo stać – kto jest zdolny, kto pracowity, a kto obibokiem. I oni go cenią. Jednym słowem – dobrze. Uprzytomnia sobie, że jest człowiekiem szczęśliwym. Ma kobietę, którą kocha i pracę, którą lubi. Coś tam robi dla innych. Dla jednych więcej, dla drugich mniej. Polityka? Po tym wszystkim czuje niesmak, jak wielu. Pieniądze? Zna inne wartości. Może już czas na trochę spokojnego szczęścia, jeszcze przez parę miesięcy we dwoje, a potem we troje. Idzie do niej. Ewa wkłada do szafy ubrania.
– Tomeczku, kogo prosimy na ślub? Wolisz mieć tłum czy doborowe grono?
– Oczywiście, doborowe grono.
Zaproszą Thylmanów, Lisowskich i panią Wolańską, u której Tomasz mieszkał przez ostatnie kilkanaście lat. Bliskiej rodziny nie mają oboje. Kolegów z pracy nie powiadomią. Nie chcą urządzać widowiska ani budzić sensacji. Ślub w kameralnym gronie i równie kameralne wesele. Jakieś jedzenie i trochę tańców, jeśli przyjdzie ochota.
– Jutro prosto z pracy jadę do Lisowskich. Chciałabym, żeby Hanka była świadkiem, a nie wiadomo, czy zechcą przyjść.
– Dlaczegóż by nie? – dziwi się Tomasz.
Dawniej sądził, że przyjaźń Ewy z Lisowskimi, a szczególnie z Lisowską (trwająca od czasów szkolnych), jest ściślejsza. Odkąd jednak byli razem, tylko raz go tam zabrała. Zwykle chodziła bez niego, jakby nie miała ochoty, żeby i on z Lisowskimi się zaprzyjaźnił.
– Wypadałoby pójść razem.
– Masz rację, wypadałoby, ale pójdę sama – łagodzi to uśmiechem. – Razem pójdziemy prosić Thylmanów, a jeżeli chcesz, to i Wolańską. Może Hanka na prezent ślubny upiecze nam tort. Ona jest w tym niezastąpiona.
Dwa dni później idą do Aldony i Michała. Lisowscy, u których Ewa była poprzedniego dnia, zaproszeni. Hanka zgodziła się być świadkiem. Tomasz poprosi na świadka Michała, którego serdecznie zdążył polubić. Thylmanowie uprzedzeni o wizycie czekają. Tomasz pierwszy raz ma okazję zobaczyć ich syna, który urodził się zaraz po jego wyjeździe do Londynu. Leży sobie i śpi – takie zupełne maciupeństwo. Ma ponad dwa miesiące, więc kiedy się urodził, musiał być jeszcze mniejszy. Tomasz jest wyraźnie nie obyty z takimi maluchami, a tu trzeba będzie się przyzwyczaić, nie ma rady. Przypomina sobie, jak Aldonka i Michał przyszli zaprosić Ewę na swój ślub, a ponieważ akurat tam był, zaprosili i jego, choć pierwszy raz się wtedy spotkali. Nie, nie był na ich ślubie. Ewa była sama. Za to następnego dnia rano spotkał nocującego po weselu u Ewy Andrzeja Batowskiego, który z pełną swobodą i nonszalancją, jakby był tam od dawna zadomowiony, wkroczył w negliżu do pokoju i zażyczył sobie po weselnych trunkach kefiru. Pierwszy raz w życiu Tomasz uderzył wtedy człowieka w twarz. Nie posądzał sam siebie o tyle nieopanowania. Był to jakby wybuch zadawnionego kompleksu, z czasów gdy pierwsza kobieta, którą kochał, obdarzała swoim ciałem nie tylko jego, a on, zupełnie od niej uzależniony, mógł tylko cierpieć i zgrzytać zębami. Tak więc Batowski otrzymał policzek niejako za tamtych wszystkich, których Tomasz nawet nie znał. Ot, nieopatrznie nawinął się pod rękę. Pozwolił sobie na bolesny żart, sugerując, że Ewa była z nim tej nocy i dostał w twarz. Gdyby policzek oddał, Tomasz uznałby to za naturalne, ale on powiedział: „Przepraszam cię za ten głupi żart”. I był o tyle „lepszy”, że Tomasz poczuł do niego nieprzezwyciężoną niechęć. Niechęć ta później jeszcze wzrosła razem z podziwem, kiedy to Batowski przyjechał po niego, zawiózł do Ewy, włożył ją (dosłownie) w jego ramiona i wymógł na niej wyznanie miłości. „Kocham cię, Tomku! Chcę z tobą być.” Nigdy nie zapomni, co wtedy czuł. Po kilku strasznych tygodniach, w czasie których sądził, że między nim a Ewą wszystko skończone, że już nie jest jej potrzebny, ona powiedziała: „Chcę być z tobą. Kocham cię!” I oto będą razem.
Siedzą u Thylmanów przy herbacie. Panie coś tam planują, ustalają. Jak ubrać pannę młodą, co przygotować do jedzenia. Aldona obiecuje upiec na wesele duży sernik i zrobić jarzynową sałatkę. Potem budzi się Leszek i mają okazję obejrzeć go „w akcji”, czyli machającego rączkami i nóżkami, a także ssącego pierś matki.
– Straszny z niego żarłok – mówi Michał.
– A niedawno martwiliście się, że nie chce jeść – śmieje się Ewa.
– Nie tak niedawno. To już dwa miesiące.
Wracają trochę autobusem, trochę pieszo, żeby przejść się po powietrzu.
– Kiedy się Leszek urodził, bywałam tam dzień w dzień prawie przez dwa tygodnie.
Wieczór jest ciepły, piękny. Gdzieś tam, o setki kilometrów, kołysze się z nieustannym szumem pozostawione przez nich z żalem morze.
***
Do ślubu jadą samochodem Michała. Ewa w bladozielonej jedwabnej sukni, w której wygląda jak rusałka. Włosy Lisowska zaplotła jej w misterny warkocz. W tym warkoczu gęsto utkane białe frezje otaczające głowę panny młodej chmurą intensywnego zapachu. Podjeżdżają wraz ze świadkami – Hanką Lisowską i Michałem – pod Urząd Stanu Cywilnego, gdzie już ich oczekuje mąż Lisowskiej z synami. Po chwili Andrzej przywozi Aldonę z Leszkiem i Wolańską. Nagły przyjazd Batowskiego zaskoczył ich oboje. Andrzej zadzwonił wczoraj wieczorem. Telefon odebrał Tomasz. Usłyszał:
– Przyjechałem i dowiedziałem się od Aldonki, że jutro wasz ślub. Mam nadzieję, że zaprosisz mnie na tę uroczystość i na wesele.
– Ależ oczywiście! Zapraszam – odpowiedział zaskoczony Tomasz.
– Dziękuję. – Batowski odłożył słuchawkę.
– Kto dzwonił? Kogo zaprosiłeś? – spytała Ewa.
– Andrzej Batowski przyjechał. Wprosił się na ślub i na wesele.
Ewa odwróciła się i wyszła z pokoju. Wydało mu się, że jest z tego powodu niezadowolona. Ale nie wypadało przecież zaproszenia odwoływać.
Tomasz idzie przywitać Aldonę i Wolańską, ale kątem oka widzi, jak Andrzej podchodzi do Ewy, ujmuje jej obie dłonie i pochyliwszy się całuje je na przemian, wielokrotnie, aż w końcu ona ręce zabiera. Zaraz drzwi się otwierają. Płyną dźwięki weselnego marsza i Tomasz bierze pannę młodą pod rękę, prowadzi do sali ślubów. Przyrzeczenie. Podpisy. Gratulacje. Ze wzruszenia nie do końca wie, co się z nim dzieje. Wolałby ze swoją pachnącą rusałeczką być sam. To małe grono gości okazuje się ciągle jeszcze zbyt duże. Trzeba będzie jednak jakoś przetrwać do wieczora.
Kiedy siadają do obiadu, jest już nieco lepiej. Spokojniejszy i radosny gotów jest zdobyć się na życzliwość dla wszystkich.
– Szczęścia! – wznosi toast Michał.
– Ogromnego! – dodaje Lisowska.
– Gorzkie wino – mówi głośno Batowski, ale zaraz milknie, gdy Ewa spojrzawszy na niego ściąga brwi.
Potem zabiera głos wzruszona Wolańska.
– Panie Tomaszu! W każdej kobiecie drzemie coś ze swatki. Toteż zawsze się martwiłam, że pan nie zakłada rodziny. I szczęśliwie doczekałam. Cieszę się, pani Ewo, że właśnie z panią. Bądźcie szczęśliwi!
Wstaje z kieliszkiem Andrzej.
– Dorodnego syna za siedem miesięcy!
– Chyba za dziewięć – prostuje Wolańska.
– Nie ma co zwlekać. Trzeba dążyć do pełni rodzinnego szczęścia. A więc dorodnego syna za sześć i pół miesiąca.
Tomaszowi robi się nieprzyjemnie. On wie! On dobrze wie, że Ewa jest w ciąży i od kiedy. Skąd? Ale zaraz się domyśla. Ot! Ewa powiedziała Aldonce, a ta bratu, więc się uśmiecha i też podnosi kieliszek.
– Dzięki.
Widzi jednak, Ewie jest przykro.
Zaczynają się indywidualne rozmowy. Batowski, siedzący między Hanką Lisowską a Wolańską, zabawia z powodzeniem obie panie. Lisowski opowiada Aldonie o jakiejś wystawie plastycznej, której dotychczas nie widziała. Michał, jak zwykle, milczy. Tomasz może się uśmiechnąć do Ewy i cicho spytać:
– Jak się czujesz w nowej roli, moja prawowita żono?
Ona się odśmiecha.
– Dość szczególnie. Bo i sytuacja jest szczególna.
Tomasz nie bardzo wie, co Ewa ma na myśli. Dopiero z czasem zauważa, że to małe grono pełne jest jakichś napięć. Jakby iskry elektryczne przeskakiwały w różne strony. Aldona co chwila spogląda na brata, Lisowski na żonę i Ewę, Michał z wyraźną niechęcią na Andrzeja. Hanka Lisowska ze sztucznym ożywieniem rozmawia z Batowskim, który z tym swoim bezczelnym uśmieszkiem lustruje wzrokiem wszystkich po kolei. Wolańska może wyczuwa te napięcia, zaraz po obiedzie chce odejść. Andrzej jednak prosi, żeby choć raz z nim zatańczyła, i ona zostaje. Wyraźnie podoba się jej ten młody człowiek, emablujący ją na równi z daleko przecież młodszą sąsiadką z drugiej strony.
I tak, gdy zaczynają się tańce, Tomasz tańczy z żoną, a Andrzej z Wolańską. Potem następuje zamiana, Wolańska tańczy z Tomaszem. W trakcie tańca mówi do partnera:
– Jakże żałuję, panie Tomaszu, że tracę pana jako lokatora. A przecież jest to nieuchronna kolej rzeczy. Może kiedyś odwiedzicie starą kobietę? Zapraszam.
– Dziękuję w imieniu swoim i Ewy. I ja zapraszam w wolnej chwili.
– Mam tylko wolne chwile. Przecież pan wie.
Mimo prowadzonej rozmowy Tomasz zauważa, jak Batowski tańczący z jego żoną mocno ją przytula, a ona, widocznie nie chcąc wywołać skandalu, tańczy z twarzą lekko napiętą, w końcu coś do niego mówi. Nie odnosi to skutku. Andrzej się śmieje i przygarnia ją jeszcze mocniej. Chyba za dużo wypił i stąd to jego niezbyt stosowne zachowanie. Na szczęście płyta się kończy. Tomasz i Ewa odprowadzają Wolańską do drzwi. Dopiero teraz Tomasz bierze żonę w objęcia – tańczą walca. Frezje w jej włosach nieco przywiędły i odurzająco pachną.
– Kochana! Kochana! Kochana! – mówi do niej za każdym obrotem.
Ona przymyka oczy i fruwa lekko w jego ramionach.
– Pamiętasz dansing w „Powszechnej”? – pyta Tomasz.
– Zostawiłeś mnie wtedy na ulicy.
– Już nigdy cię nie zostawię, Jaskółeczko. – I znowu: – Kochana! Kochana! – Ma ją obok, i nie bardzo go obchodzi reszta świata.
Teraz kiedy Wolańska poszła, Batowski, któremu brak partnerki, siedzi przy stole nad nowo nalanym kieliszkiem wina. Mógłby już nie pić. Tomasz zaczyna żałować, że go zaprosił. Po kilku tańcach robią przerwę. Trzeba trochę odpocząć. Aldona idzie zajrzeć do Leszka, który śpi w małym pokoju. Lisowski nalewa żonie i Ewie do szklanek tonik i wtedy Andrzej, tak siedząc nad kieliszkiem z głową wspartą na ręce, zaczyna śpiewać:
Płyną chmury, płyną na wysokim niebie –
A moje kochanie, a moje kochanie
Nie odbiegnie ciebie.
Trzeba przyznać, głos ma znakomity. Wpada Aldona.
– Andrzej! Co robisz?
Ale Ewa podnosi rękę.
– Cicho, cicho. Daj mu śpiewać. To bardzo piękne.
A Andrzej mówi:
– Siadaj, Aldonka, i śpiewaj ze mną. Śpiewy na weselu tak samo są na miejscu jak tańce.
Aldona siada i teraz śpiewają już oboje. Jurek Lisowski i Ewa nucą z nimi.
Płynie rzeką, płynie zimna, bystra woda –
A nasze kochanie, a nasze kochanie
Nigdy nie ustanie.
Płynie z wiatrem, płynie piosnka po dolinie
O wielkim kochaniu, o naszym kochaniu
Co nigdy nie minie.
Potem Andrzej próbuje wstać, zatacza się i lekko przytrzymuje ściany. Ewa podchodzi, bierze go za rękę.
– Chodź. Położysz się koło Leszka, odpoczniesz.
Wyprowadza go z pokoju. Lisowski nastawia muzykę i prosi żonę do tańca. Ewa jakoś nie wraca. Może ma kłopot z podpitym Andrzejem? Tomasz chce iść, zobaczyć. Drogę zastępuje mu Aldona.
– Jeszcze z tobą dziś nie tańczyłam – uśmiecha się aksamitem brązowych oczu.
Tańczą, a Ewy wciąż nie ma.
– Aldonko, pójdę zobaczyć, co tam się dzieje.
– To ja pójdę. Lepiej sobie z nim poradzę.
Po chwili wraca.
– Ewa szykuje w kuchni herbatę. Wszystko w porządku.
Chętnie zasiadają do szklanek.
– Trzeba będzie zaraz jechać do domu – mówi Aldona do Michała. – Wcześniej odwieziemy Andrzeja na Bronowice.
Michał kiwa głową. Piją spokojnie. Po chwili wraca Andrzej, już zupełnie wyciszony. W milczeniu przyjmuje z rąk Ewy szklankę. Nieco później Thylmanowie odjeżdżają. Lisowscy pomagają pozmywać naczynia i dzięki ich pomocy po półgodzinie wszystko jest uprzątnięte. Wtedy żegnają nowożeńców, życząc im na odchodnym jeszcze raz spokojnego szczęścia.
***
Na drugi dzień jest niedziela. Piękna pogoda. Przed południem Ewa i Tomasz idą na spacer w pole za osiedle. Początek jesieni. Snuje się babie lato. Po miesięcznym pobycie nad morzem są ciągle spragnieni powietrza i rozległości. Nie przywykli jeszcze do czterech ścian w pracy i w domu.
Po powrocie obiad z weselnych potraw – uśmiechają się do siebie poprzez stół. Jego śliczna! Włosy – złote. Oczy – złote. Złocista opalona twarz. Tylko brwi i usta wyodrębniają się barwą: te pierwsze czernią, drugie delikatnym różem. Jego śliczna!
Dzwonek do drzwi. To Andrzej Batowski przyszedł po swój stojący pod blokiem samochód. Wstąpił się pożegnać. Zaraz jedzie na Śląsk. Siadają. On na fotelu obok Ewy.
– Przepraszam cię, Ewuś, za wczoraj. – A potem: – Źle mi tam było i będzie bez ciebie. – Bierze jej rękę, przytula do policzka.
– Czasem będziesz mnie sobie wspominał – uśmiecha się Ewa. Potem prosi: – Zaśpiewaj to co wczoraj. Naucz mnie.
I Andrzej śpiewa. Początkowo dość cicho, a potem już pełnym głosem, razem z Ewą. Tomasz musiałby być klocem drewna, żeby nie odczytać tego jako prowokacji, a jednak ma ochotę poakompaniować im na gitarze. Oczywiście z tą idiotyczną chęcią się nie zdradza.
– Ewulka, byłaś kiedy w kopalni?
– Jeszcze nie.
– Przyjedź do Katowic. Zabiorę cię na dół.
– Sam mi życzyłeś syna. Wpuścicie do kopalni kobietę w ciąży?
– Nie. Nie ma więc rady. Ja będę musiał przyjechać do ciebie.
Rozmawiają sobie, jakby byli sami i niechęć Tomasza do Batowskiego znowu się odzywa. Toteż kiedy Ewa wychodzi po herbatę, mówi do Andrzeja:
– Nie wnikam w to, czy i co tam między wami było, ale ci przypominam, że teraz ona jest moją żoną. Myślę – czas żebyś jechał.
– To że jest twoją żoną, nie znaczy, że jest twoją własnością. I póki ona nie każe mi stąd iść, ja iść nie muszę. A sądzę, że nie każe. – A po chwili dodaje z ironicznym uśmiechem: – Inteligentny z ciebie facet. Masz rację. „Coś tam” między nami było…
I być może ma ochotę powiedzieć co, ale w tym momencie wchodzi Ewa i ten uśmiech spływa mu powoli z twarzy. Zostaje gorzki grymas.
Ewa chyba niczego nie zauważa. Stawia na stoliku szklanki i talerzyki z tortem, podsuwa Andrzejowi cukier. Ten popatrując na Tomasza zaczyna demonstracyjnie wolno jeść.
– Pyszny ten tort – przesadnie się rozkoszuje.
– To Hanka upiekła. Prawdziwa z niej tortowa mistrzyni.
Równie wolno Batowski pije herbatę. Nareszcie przecież wstaje.
– Czas jechać.
Ewa także się podnosi. Pewnie chce go odprowadzić do drzwi. On jednak mimo obecności Tomasza zamyka ją w ramionach.
– Ewa! Eweczka! – mówi. – Coś ty mi zrobiła?
Trzyma ją w uścisku na tyle długo, że Tomasz zaczyna odczuwać niestosowność własnej obecności. Poszedł. Ewa siada, bierze do rąk szklankę. Zapada niezręczne milczenie.
– Eli, jakie on ma prawo tak mówić, tak się zachowywać? Proszę, powiedz mi. Po co się mam domyślać.
Czeka w napięciu, co odpowie. Wszystko w nim dygoce, a Ewa:
– On pojechał. Nie trzeba o nim mówić. Chyba nie jest nam tu potrzebny?
– W porządku. Jeżeli tobie niepotrzebny, to tym bardziej mnie.